Artykuły

Mag uważności

Wiersze Kornela Filipowicza w Krakowskim Salonie Poezji. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Lubię przyglądać się twarzy Kornela Filipowicza na starych fotografiach. Wracają wtedy słowa, które Andrzej Stasiuk napisał o obliczu Samuela Becketta - kamieniu, co na nim powietrze zostawiło hieroglificzne ślady nie do rozszyfrowania.

Myślę też o ptasim profilu starego Jakuba w opowiadaniach Brunona Schulza, gdy już zmienił się w sępa i skamieniały tkwił na żyrandolu, bądź krawędzi szafy, czekając, aż czas dobiegnie końca. Ten sam brak zainteresowania dla żwawych grymasów, podobna obojętność wobec tańca znaczących min, zapewne identyczne, niebywałe oczy, jakby przeźroczyste. Zielone? Bezlitośnie jasne - to pewne. Ślepiec z ulicy Maipu w Buenos Aires, który napisał "Ogród o rozwidlających się ścieżkach", rzekł, że wieczność to "znużona nadzieja". Na starych fotograficznych portretach Filipowicza znużona nadzieja pali papierosa, pije kawę z lilipuciej filiżanki, bądź tylko patrzy, szukając rozwidleń w tobie. Nad biurkiem - cisza doskonała. Jak ta na przedstawiającym egzotyczną twarz rysunku Jerzego Nowosielskiego, zdobiącym tom wierszy Filipowicza "Powiedz to słowo".

Tak, mag krótkiej prozy, "mistrz uważności" - układał też poezję. Na początku i na końcu. Finałowy wiersz "Ostatnie słowo oskarżonego" - spowiedź starca, co zabił muchę i prosi wysoki sąd o najniższy wymiar kary - napisał cztery miesiące przed śmiercią. W spowiedzi tej, jak i we wszystkim przez Filipowicza napisanym - to samo, co w jego twarzy. Dokumentny brak zainteresowania dla fajerwerków, grymasów, doskonała obojętność wobec pląsu wysilonych min, nieustępliwa jasność od dna do powierzchni. I dokładnie tę samą ulgę nieobecności strzępów duperelnych dało się wyczuć na niedzielnym Salonie Poezji, gdy Małgorzata Kożuchowska i Krzysztof Zawadzki czytali wiersze z tomu "Powiedz to słowo", plus kilka, które o Filipowiczu napisali inni.

W sumie zabawne to, że przemilczę urzędniczy hit ostatnich dni - nie przyznanie Salonowi Anny Dymnej dotacji ministerialnej. Przemilczę, gdyż przypuszczam, że Filipowicz ani jedną samogłoską nie kiwnąłby w stronę mózgów warszawskich jurorów. Przemilczę, ale za to sięgnę po jego wiersz "Republika bez poetów", który tak wybornie, jak zresztą wszystko, wybornie, bo bezlitośnie jasno przeczytali Kożuchowska i Zawadzki. Otóż: "Władcy pewnej republiki doszli do przekonania/ Że bez poezji można się zupełnie dobrze obejść". Co wymyślili - to uczynili.

I pięknie szło! Republika świetnie prosperowała! "A pieniądze zaoszczędzone na poezji/ Przeznaczano na widowiska i gmachy parady i zbrojenia". Cudownie więc było, lecz do czasu. Coś się zaczęło psuć. Jakieś małe rysy się pojawiły, pęknięcia, plamy, szczeliny. Potem powstały przerwy między zdaniami, słowami. W końcu zaczęły rozsuwać się domy. A ludzie? Zamknęli się w mieszkaniach i milczeli. "Cierpieli bez współczucia umierali bez pożegnania// A potem było już za późno". Nie znalazł się nikt, kto umiałby zawiązać pozrywane w świecie związki. Między ludźmi, zwierzętami, drzewami, kamieniami, chmurami i ptakami. "Rzeczami a rzeczami/ Ziemią a niebem księżycem a gwiazdami/ Pojęciami i wyobrażeniami/ (...) Bo zabrakło tych/ Którzy przed tym nic innego nie robili/ Tylko starali się zrozumieć/ Jak się te rzeczy nawzajem do siebie mają".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji