Artykuły

Tajemniczy pan Janosch świętuje 80. urodziny

Nie przywiązujcie się za bardzo do tego, co niżej przeczytacie. Całkiem niewykluczone, że większość tego, co o Janoschu wiadomo, można włożyć między bajki. Jedno wiadomo na pewno - dzisiaj pisarz świętuje osiemdziesiątkę - pisze Iwona Sobczyk w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Jak to z tym Janoschem naprawdę jest, wie chyba tylko on sam i paru jego najbliższych przyjaciół. A może i oni nie? Wiadomo tylko, że za każdym razem, gdy artysta ze swojej ostoi na słonecznej Teneryfie przyjeżdża do ukochanego rodzinnego Zabrza, robi się zamieszanie. Janosch chodzi swoimi ścieżkami, mówi, co chce, i za nic nie chce się podporządkować planom oficjalnych wizyt i rytmowi przemówień. A to coś dołoży do swojej biografii, a to odejmie. Myli tropy. I nieustannie promieniuje tą samą dobrą energią, która wszystkim każe zakochiwać się w nim od pierwszego wejrzenia.

Zresztą po co zadawać sobie trud oddzielania wymysłu od historycznego faktu, skoro Janosch potrafi je tak udanie wymieszać i stworzyć arcyciekawą opowieść? Pogódźmy się więc z niepewnością i przyjmijmy do wiadomości fakt numer jeden - o Janoschu nikt nic nie wie na pewno. I tyle.

Skoro zamierzamy wznosić dziś toasty za solenizanta, uwierzmy też, że przyszedł na świat 11 marca 1931 roku, jak sam zapewnia w swojej autobiografii, której fragment udostępnił "Gazecie" parę lat temu. Kto nie wierzy, może śmiało wznosić toasty za niego w dowolnie wybrane inne dni roku.

Świat ujrzał w mieszkaniu babci w familoku przy ul. Piekarskiej, która wówczas wcale się tak nie nazywała. Ludzie byli wtedy inni i nie zadowalał ich jakiś tam anonimowy piekarz. Patronem ulicy uczynili Alojzego Ciupkę, piekarza, którego sztuki każdy tutaj właśnie mógł zasmakować. "W Porembie nazwy ulic pochodziły od ludzi, którzy w danym miejscu odgrywali najważniejsze role" - wyjaśniał Janosch autobiografista, który tak jak i ulica też od tego czasu zmienił nazwisko.

Urodził się jako Horst Eckert, ale specjalnie się do tego miana nie przywiązywał.

"Już moja babka wołała na mojego ojca Janeczku, Janek albo Hanek. On w ten sposób zwracał się do mnie. To, którego imienia użyje, zależało od jego nastroju. Gdy nazywał mnie Janek, znaczyło, że ma dla mnie jakiś mały prezent. A gdy był zupełnie trzeźwy, i tylko wtedy, mówił do mnie per Horst. Babcia mówiła do mnie Chopeczku albo Chopku. Dziadek zaś nazywał mnie Chottkiem, inne dzieci w kamienicy były dla niego Tottkami" - pisze Janosch, który parę lat temu po wizycie w Zabrzu kazał się nazywać z polska Janoszem. Wtedy to zapowiedział również, że niebawem zamierza sprowadzić się z powrotem do Zabrza, na co władze miasta odpowiedziały w trybie nagłym, oferując mu M-4 w TBS-ie. Nie wiadomo, czy mieszkanie jeszcze czeka.

Pamięć ukryta w "Cholonku..."

Babcia nazywała się Maria Głodny. Była podobno słynną ze sprawności i szybkości działania zabójczynią gęsi, kurczaków i indyków, działającą na zlecenie gospodyń, które nie chciały brudzić sobie rąk. Dziadek z kolei mówił tylko po śląsku, a ze swoim wnuczkiem porozumiewał się, używając 50 niemieckich słów, które z niechęcią opanował.

Ojciec, w zależności od akurat przyjętej wersji, był hutnikiem, szmuglerem, więźniem, alkoholikiem albo handlarzem w eleganckim garniturze. Z dzieciństwa Janosch zapamiętał też zapach gotowanych łupin kartofli przemieszany ze smrodem moczu w sieniach, kościół, którego pożar przyjął z radością, i znienawidzoną szkołę, która nie była skłonna zgorzeć wzorem świątyni. W takiej sytuacji Janosch nie miał innego wyjścia, jak z ulgą opuścić jej mury w wieku lat trzynastu i zająć się nauką ślusarstwa. Dobrze zapowiadającą się karierę ślusarza Horsta przerwały tak zwane wichry historii w skromnym wcieleniu władz po raz kolejny odrodzonej Polski, które w 1945 roku wyrzuciły jego rodzinę z Polski. Eckertowie zamieszkali w zachodnich Niemczech.

Wszystko, co zapamiętał z Piekarskiej, Janosch kilkadziesiąt lat później opisał w powieści "Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny". W Polsce wydano ją w 1974 roku. Ślązacy musieli być wtedy zajęci czymś zupełnie innym, bo książki jakoś nie zauważyli. Jakiś czas później dopiero reżyser i aktor Robert Talarczyk kupił jeden egzemplarz w antykwariacie. Przeczytał, zachwycił się i z książką w dłoni niezwłocznie udał się do Mirosława Neinerta, szefa Korezu. Ten popadł w stan analogiczny.

W 2004 roku po raz pierwszy wystawiono "Cholonka..." na teatralnych deskach. Spektakl do tej pory nie schodzi z afisza i wcale się na to nie zapowiada. Bilety nadal trzeba rezerwować z wyprzedzeniem.

Największą sławę na świecie Janoschowi przyniósł jednak nie "Cholonek...", tylko bajki, które ilustruje własnymi rysunkami. Wydał ich setki w ogromnych nakładach. Od trzydziestu lat mieszka w San Miguel na Teneryfie. Podobno jest milionerem, ale żyje w skromnej chacie i sypia w hamaku, słuchając szumu fal. Ot, szczęściarz.

Do Zabrza wraca co jakiś czas. Nie może już odwiedzać swojego familoka, bo w 2005 roku mimo protestów wielbicieli Janoscha budynek zburzono. Okazało się, że stoi akurat na samym środku projektowanej DTŚ-ki. "To właśnie tak jest. Władze, urzędy, moce pozaziemskie mieszają się od góry do wszystkiego, komenderują, robią, co chcą, a na dole człowiek jest bezsilny" - podsumowałby może Janosch cytatem z "Cholonka...", gdyby był bardziej skłonny do komentowania podobnych wydarzeń. Zanim resztki familoka rozniosły buldożery, nasz dziennikarz Bartosz Wieliński wykuł kilkadziesiąt cegieł. Od tej pory co roku wręczamy je osobom zasłużonym dla budowania śląskiej tożsamości.

Familok na nagrody

"Niezwykle cieszy mnie, że jestem tak poważany w kraju, w którym przyszedłem na świat. Ja wprawdzie sam tak siebie nie cenię, wiem jednak jedno: tęsknota za Zabrzem była najsilniejszym uczuciem, jakie towarzyszyło mi w życiu" - napisał do nas Janosch w 2005 roku w liście, w którym zgodził się patronować nagrodzie "Cegła z Gazety".

Zabrze też o nim nie zapomina. To tu działa jedyne w Polsce przedszkole im. Janoscha, z którym patron utrzymuje regularne kontakty. Od trzech lat zabrzanie uroczyście świętują urodziny Janoscha. W tym roku z racji okrągłej rocznicy obchody są jeszcze bardziej huczne janoschowe imprezy będą się odbywały przez cały rok. Już dzisiaj w kinie Roma (o godz. 17), jak każe tradycja, mieszkańcy miasta będą "czytać Cholonka". Każdy może z powieści wybrać ulubiony fragment i podzielić się z nim z innymi amatorami twórczości najznakomitszego syna ul. Piekarskiej. Zaplanowano też pokazy filmów poświęconych Janoschowi. - To głównie fragmenty rozmów z nim i zapisy jego kolejnych wizyt w Zabrzu - mówi Czesław Zdechlikiewicz, koordynujący obchody z ramienia zabrzańskiego magistratu, głównego organizatora Roku Janoscha.

W sobotę w Teatrze Nowym młodzi widzowie będą mogli zobaczyć spektakl "Idziemy po skarb" stworzony na podstawie dzieł solenizanta. Wszyscy jego wielbiciele powinni z utęsknieniem czekać na jesień, bo wtedy ma się odbyć wielki urodzinowy koncert w Domu Muzyki i Tańca. I tu bomba! Janosch zapowiedział swoje przybycie! Oczywiście, o ile stan zdrowia na takie wycieczki mu pozwoli. Rok Janoscha przyniesie wiele niespodzianek, ale zakończy się jak każdy inny - w grudniu galą z okazji wręczenia "Cegieł z Gazety - Nagród im. Janoscha".

W planach jest też ponowne wydanie "Cholonka...". Prawa do powieści ma wydawnictwo Znak, które już kilkakrotnie zapowiadało zamiar skorzystania z nich. Dziś "Cholonek..." to niemal biały kruk. Kto ma, ten farciarz. Organizatorzy zabrzańskich obchodów przekonują wydawnictwo, żeby wróciło do swoich dawnych planów. - Na 95 procent się uda - mówią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji