Artykuły

Między knajpą a barłogiem

Po fascynującej nowym odczytaniem Gombrowicza inscenizacji "Iwony, księżniczki Burgunda" w reżyserii Grzegorza Jarzyny byliśmy świadkami kolejnego debiutu na Scenie Kameralnej Starego Teatru w Krakowie. Iwona Kempa, absolwentka krakowskiej PWST, laureatka nagrody im. Korzeniewskiego dla wybijających się studentów reżyserii, zaadaptowała "Wspólny pokój" Zbigniewa Uniłowskiego. Jej scenariuszowi nie można odmówić logiki i spójności, akcja spektaklu toczy się wartko, w pamięć widzów zapadają piękne obrazy i pomysłowo zrealizowane sceny. To już niemało.

Przedstawienie rozgrywa się w przestrzeni funkcjonalnie zorganizowanej przez Tomasza Polasika. W tyle sceny zaaranżowany został tytułowy pokój, dwoma ogromnymi oknami wychodzący na wąską uliczkę. Na proscenium zaś grupa wygimnastykowanych kelnerów-ekwilibrystów, w zależności od potrzeby wnosi kawiarniane meble. Pokój oglądamy zawsze (to proza i nędza codzienności), kawiarnia pojawia się i znika (sugerując niejako iluzoryczność pędzonej w niej egzystencji i doznawanych tu objawień). Akcja ciągle przenosi się z zatłoczonego mieszkania do kawiarni i z powrotem. Czasem pozwala to osiągnąć ciekawe efekty. Choćby wówczas, gdy kończąca scenę w knajpie pijacka piosenka "Księżyca misa lśni, świat cały zwisa mi, bo ja nikogo nie potrafię kochać już" nagle zderza się z fragmentem maryjnej pieśni śpiewanej w domu nad maszyną do szycia przez Stukonisową (Elżbieta Karkoszka): "Wygnańcy Ewy do Ciebie wołamy, zlituj się zlituj, niech się nie tułamy". Kontrast śmieszy ale komizm tej sceny jest dosyć gorzki.

Choć popisy kelnerów-kaskaderów mogą wydawać się drażniące, scena, w której wyrywają oni mdlejącemu Salisowi kolejne punkty podparcia, kolejne krzesła i stoliki, zyskuje wymiar efektownej metafory. Od tego momentu, kiedy to bohater wręcz namacalnie ociera się o śmierć, akcja na stałe przenosi się do pokoju, który za sprawą teatralnej maszynerii zbliża się do widzów, a jego ściany zamykają się jak klatka wokół chorego.

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że rozgrywany w tak logicznie zaprojektowanej przestrzeni spektakl toczy się... zbyt gładko. Jak w dobrze naoliwionej maszynce sytuacja goni sytuację (świetna scena Ewy Kaim w roli uwiedzionej służącej, przezabawny Zbigniew W. Kaleta jako artysta-degenerat). Reżyserka jak ognia unika pauz, momentów zawieszenia, jakby w obawie przed tym, by ze sceny nie powiało nudą.

Piotr Grabowski jako Lucjan Salis, artysta-gruźlik, to przede wszystkim czysty, nieśmiały i - mimo alkoholowych wyskoków - grzeczny i dobry chłopczyk. Nic dziwnego, że budzi sympatię wszystkich dookoła, a swą chłopięcą ułożonością wręcz prowokuje do działania kawiarnianą lwicę, pannę Leopard. Muza artystów (gościnnie Maja Ostaszewska), to nie tyle bezwzględny wamp, co zrozpaczona kobieta o nieodpartym uroku neurasteniczki, która miłosnymi podbojami zabija pustkę. Wszyscy bohaterowie - także uroczy w swych słabościach Dziadzia (Marek Litewka), oddana aż po grób służąca-kochanka (Monika Jakowczuk) czy niby-światowiec, niby-poeta Zygmunt (Radosław Krzyżowski) - to jednak zaledwie zarysy postaci, a ich losy tak naprawdę nie mogą nas przejąć. Nie zawsze i nie do końca udało się bowiem w spektaklu przekroczyć poziom "historii sprawnie opowiedzianej". Wyczucie efektu i sprawność młodej reżyserki pozwalają jednak oczekiwać jej kolejnych przedsięwzięć z ciekawością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji