Artykuły

Zazdrosna kobieta potrafi nawet zabić

"Małe zbrodnie małżeńskie" w reż. Grzegorza Kempinsky'ego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Aleksandra Czapla-Oslislo w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Lisa dostała drugą szansę - może na nowo zbudować swoje małżeństwo. A żeby zatrzymać przy sobie męża, była w stanie zrobić wszystko. Nawet spróbować go zabić. Premiera "Małych zbrodni małżeńskich" w Teatrze Śląskim.

Oskar Emmanuel Schmitt w "Małych zbrodniach małżeńskich" prowokacyjnie napisał, że przyglądając się parze kroczącej do urzędu stanu cywilnego, można od razu zacząć się zastanawiać, czy w ostateczności to ona zabije jego, czy on ją. W tym dramacie, który wystawia teraz w Teatrze Śląskim Grzegorz Kempinsky, odpowiedź jest prosta. To kobieta jest w stanie zabić z miłości. Kobieta, która uświadamia sobie, że starzeje się zupełnie inaczej niż mężczyzna i lada moment w jej małżeństwie pojawi się ta trzecia, młodsza.

Na tym kończy się prostota. Schmitt żongluje wariantami prawdy, co krok wprowadza widza w błąd. Oto wydarzył się nieszczęśliwy wypadek - Gilles upadł i z powodu uderzenia cierpi na amnezję. Po krótkiej rekonwalescencji w szpitalu wraca do domu z obcą kobietą, która przekonuje go, że jest jego żoną. Lisa ma niepowtarzalną szansę opowiedzieć swoje małżeństwo od nowa i przypomnieć ukochanemu, dlaczego są razem. Amnezja męża pozwala jej, może po raz pierwszy, powiedzieć, jakie są jej prawdziwe oczekiwania wobec mężczyzny, z którym spędza życie. Lisa wykorzystuje tę szansę i rozpoczyna intymną spowiedź przed człowiekiem, który wciąż zwraca się do niej "proszę pani". Jej wyznanie przybiera coraz bardziej gorzki ton, a Schmitt dba o to, by ujawniać wciąż nowe tajemnice małżeńskie.

Reżyser Grzegorz Kempinsky rolę Lisy zaproponował Ewie Kutyni. Wcześniej pod jego okiem stworzyła doskonałą rolę w "Sinobrodym" (w duecie z Grzegorzem Przybyłem), a następnie przejmująco zagrała dzieciobójczynię w monodramie "Jordan". Wyrazistość ról zawsze była mocną stroną Kutyni. Tym razem jednak sceniczny temperament zagrał na jej niekorzyść. Narastające w niej złość i histeria, które mają swoją kulminację w scenie pełnej krzyku, stanowiły, o dziwo, przerysowane tło dla stonowanej i wyważonej roli Marcina Szaforza. Na Scenie Kameralnej ostatnio można go było oglądać w groteskowej roli w "Barbarze Radziwiłłównie z Jaworzna Szczakowej". U Kempinsky'ego aktor pokazał swoje nowe oblicze. To jego Gilles trzyma historię w szachu i ze zdezorientowanego, jąkającego się pacjenta przeradza się w inteligentnego gracza, który ujawnia powody, by bawić się uczuciami żony. Wojnę na słowa uzupełnia to, co pozawerbalne. Gilles wabi do siebie Lisę, zmniejsza fizyczny dystans między nimi, podsyca napięcie iskrzące między kochankami. Zapomina, że to jednak ona jest modliszką. Jej miłość i pożądanie są tak wielkie, że nie dopuszcza do siebie myśli, że kiedyś był z inną. Stąd jej drastyczna decyzja, by unicestwić partnera tu i teraz.

Choć "Małe zbrodnie małżeńskie" to kameralna historia, może obudzić w widzach kolosalne emocje. Dlatego uprzedzam: małżonkowie z kilkuletnim stażem wchodzą do Teatru Śląskiego na własną odpowiedzialność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji