Artykuły

Powierzchownie i stereotypowo

"Baby blues" w reż. w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Oni - bezmózgowi samcy, one - po nich płaczące. Refleksję o konstrukcji damsko-męskiego świata serwują w Teatrze Dramatycznym. Tylko dlaczego tak powierzchownie i stereotypowo?

Na pierwszy rzut oka niby wszystko jest OK. Za temat zabrał się mężczyzna (Jan Jakub Należyty), który ostro potraktował swój gatunek, większą sympatią mimo wszystko darząc kobiety.

Na drugi rzut oka też nie jest najgorzej. Tekst powstał zwarty, z dobrym początkiem, niezłą kompozycją, punktem kulminacyjnym, niekiedy trafną socjologiczną obserwacją. Oto cztery kobiety spotykają się w szkole rodzenia. Każda ma nieciekawe przeżycia osobiste, każda na swój sposób jest samotna i nieszczęśliwa, nawet jeśli udaje, że jest inaczej. Każda ma inny charakter i sposób bycia.

A jednak całość zgrzyta przeraźliwie. Co dostaniemy jakiś celny komentarz na temat życia, to w chwilę później niszczy go żart tak prymitywny, że aż przykro słuchać. Co pojawi się jakaś mądra sentencja, to spłaszczyją stereotyp, z lubością przedstawiany w różnych konfiguracjach. Jak głupia dziewczyna, to koniecznie musi mieć różowy dres i różowe trampki. Jak w rozmowie przemknie osobnik z siłowni - to oczywiście spalony na solarium i z czołem nietkniętym myślą. Jak pani doktor, to grzeczna myszka, w okularach przysłaniających pół twarzy. A jak dziewczyna wściekła na męski, "napalony na Dodę" gatunek - to od razu waleczna feministka, traktująca instrumentalnie resztę świata.

I choć w tym wszystkim zapewne znaleźć można odrobinę prawdy, to jednak łatwość sięgania po tego typu stereotypy jest irytująca. No chyba, że "Baby blues" w reż. Piotra Dąbrowskiego uznamy za przemyślaną, ironiczną diagnozę stanu umysłu naszego społeczeństwa, które komunikuje się wyświechtanymi frazesami. Ale raczej nie. Najnowsza premiera w Węgierce to po prostu czysta rozrywka, teatralne "patrzydło" w stylu filmowych "Cellulitów", z zakusami na coś więcej, tyle że zakusy owe nieco się zagubiły.

A jako że w rozrywce chodzi głównie o to, by było wesoło, to i teksty pojawiają się wesołkowate. Tyle że efekt jest taki, że mimo poważnych dramatów trapiących bohaterki spektaklu: rozstanie, przemoc psychiczna i fizyczna, brak dziecka - po całym tym zestawie smutków przedstawienie po prostu się prześlizguje - traktując je zbyt lekko. Czasem po prostu wystarczyłoby zrezygnować z niektórych prymitywnych żartów, które wręcz na siłę i niepotrzebnie są wbite w tekst. Jakoś trudno uwierzyć, że z głupawych żartów na temat rodzenia śmiałaby się kobieta, która nie może mieć dzieci, a z dowcipów na temat bicia - ktoś, kto doświadczył choć raz przemocy (a o takich sprawach rozmawiają ze sobą bohaterki). Oczywiście istnieje teoria, że tematy trudne należy oswajać śmiechem. Czemu nie, ale lepiej, gdyby oswajanie następowało bardziej finezyjnie.

Tymczasem dużo tu dysonansów i nierówności, i to na różnych poziomach. Spektakl zagrany jest sprawnie, ma niezłe tempo, może zaciekawić, gdy nagłe - bum! głupawy żart, nijak nieprzystający do tematu rozwala całość na łopatki. Potem znów jest nieźle - mądra piosenka, potem mądra refleksja, dialog płynie wartko i zabawnie, gdy znów: szast-prast! - stereotyp zaczyna gonić stereotyp; najlepiej dorzucić kilka kwestii, np. kibiców Jagiellonii i Nigeryjczyka, którego nie sposób rozpoznać w ciemności, i gadżety z sex-shopu, którymi osobnicy z ciemnogrodu nie umieją się posługiwać... Wszystko to raczej przypomina grę na czas i ilość niż jakąś metaforę na temat życia, które jest, jakie jest, a więc miesza wzniosłość z żenadą.

Jedno trzeba autorowi przyznać. Czasem, zupełnie nieoczekiwanie potrafi zaskoczyć, jak choćby w chwili, gdy jedną z bohaterek obdarza głupotą, po czym to właśnie w jej usta wkłada niegłupią refleksję na temat życia i priorytetów. Albo też w chwili, gdy unaocznia nam, jak trafnie potrafimy ocenić czyjeś życie, a we własnym nie dostrzegamy niepokojących sygnałów i je bagatelizujemy.

Jak w tym wszystkim radzą sobie aktorki (Agnieszka Możejko, Ewa Palińska, Aleksandra Maj, Katarzyna Mikiewicz)? Różnie. Starają się grać najlepiej, jak potrafią, czasem próbując nawet przemycić rys dramatyzmu do spektaklu (jak choćby postać Agi - Agnieszka Możejko). Na pewno śpiewają coraz lepiej - piosenki do muzyki na żywo to całkiem przyjemna część spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji