I wóz, i przewóz
Krystian Lupa lubi rozmawiać z ludźmi, także z dziennikarzami. Jest też wytrawnym monologistą.Gdy się go słucha czy czyta, często wydaje się, że mógłby mówić na każdy temat, w każdym przeznaczonym mu odcinku czasu, ponieważ jego myśl dopóty zaczepia się o najrozmaitsze skojarzenia i ucieka w dygresje, dopóki nie osiądzie w swoim, czyli Lupowym świecie. To świat subtelnych obserwacji ludzi ("jestem voyeurystą"), ciekawych obrazów rzeczywistości, bo widzianych z zaskakującej perspektywy, dalekiej od publicystycznego tonu, do którego przyzwyczajają nas media. To, jak odbiera takie konkrety, jak na przykład prawo autorskie, Rosja (i ta z autopsji, i ta z filmów dokumentalnych czy ta według Andrieja Tarkowskiego), krakowski Fort św. Benedykta i w ogóle Kraków, budzi szacunek dla jego wyobraźni i wrażliwości ("wrażliwość jest moją kondycją; kondycją życia"). To także kwestia specyficznego poczucia humoru: "bo mnie dramatyczne chwile śmieszą", "śmieszne są niektóre momenty prawdy", w których dokonuje się jakieś obnażenie. Analizując tę swoją cechę, dochodzi do wniosku, że być może to efekt ogólnego zjawiska zaniku w ludzkiej świadomości czystych form tragedii i komedii, że zarówno śmiech, jak i płacz mogą być dziś odruchem kathartycznym. "Myślę, że to postęp i ewolucja w kierunku szczerości naszych odruchów, odrzucenia skostniałych konwencji." Sukces skazuje go na setki, może już tysiące wywiadów, i to w różnych językach. Znosi to cierpliwie, co więcej, miłośnik jego osoby (czy też jego teatru) śledzący te wypowiedzi nie odnosi wrażenia, że krakowski reżyser stara się opędzić od rozmówców, że plecie w kółko to samo, a co najmniej powtarza się. Rytm mówienia Krystiana Lupy odnajdujemy też w jego dziennikach, jest więc to czynność organiczna, a nie wchodzenie w rolę słynnego artysty, który udziela wywiadu, proszony jest o wypowiedź, komentarz przy byle okazji.
Krystyna Gonet wpadła na pomysł, by swego wieloletniego przyjaciela zapytać o sprawy pozateatralne, na przykład o przyjaciół, miłość, seks, mieszkanie... Ciekawy koncept, choć mając przed sobą efekt tych dwunastu posiad, muszę stwierdzić, że wolę, gdy Krystian Lupa wychodząc od teatru oddala się w inne rejony życia. Oczywiście hasło rozmawiamy lub nie rozmawiamy o teatrze jest pewną zmyłką czy też pobożnym życzeniem, przecież to, co teatralne, odbija się w tym, co nieteatralne i jest to sprzężenie zwrotne. Fascynujące może być śledzenie rozmów Krystyny Gonet pod kątem szukania odniesień w przedstawieniach Lupy (tak jest i przy lekturze jego dzienników), analizowanie procesu przetapiania się refleksji w czyn i na odwrót. Ale można też te rozmowy czytać od tak sobie, traktować jako spotkanie z ciekawym człowiekiem.
Krystyna Gonet stawia wiele pytań, które dręczą nie jedną osobę ciekawą życia Krystiana Lupy, o jego homoseksualizm, chęć posiadania dzieci, depresje, nałogi, stosunki z rodziną, dlaczego siedząc na swoich przedstawieniach tak dziwnie reaguje. Odpowiedzi brzmią szczerze i dość wyczerpująco, ale nie zaspokoiłyby czytelników kolorowych czasopism, jest to nadal to samo "amatorskie filozofowanie" (określenie Lupy), które spotykamy przy refleksjach na temat śmierci czy twórczości.
Autorka ironizuje na temat tak zwanych satelitów Krystiana Lupy, którzy wysiadują na jego spektaklach i swymi reakcjami dają poznać reszcie widzów, że należą do grona wtajemniczonych, lepiej wiedzą, gdzie się zaśmiać, gdzie i jak chrząknąć. Ale prawdę mówiąc, sama też jest jego satelitką, tyle że krąży na innej orbicie. A wspólną cechą większości satelitów Krystiana Lupy jest pewna pretensjonalność, poczucie wyższości wynikające z faktu obcowania z nim. To epatowanie odbitym blaskiem, wchodzenie w cudze buty w celu zademonstrowania pobratymstwa dusz nie jest obce tonowi pytań i zagajeń Krystyny Gonet. "Chciałeś sięgnąć dna? Sama miałam takie pragnienia. Pogrążyć się w rozpuście" - rozumiem, że tego rodzaju passusy nie podlegały redakcji.
Drugim bohaterem tej książki jest Thomas Bernhard. Jego twórcza i życiowa determinacja imponuje Lupie, jest też wzorem prezentowania siebie innym - "z nieprawdopodobną otwartością opowiadał prawdy o sobie. [...] Bernhard ustanowił sobie taką właśnie zasadę. Człowiek, który nie daje z siebie nic, ani kropli krwi, który siebie oszczędza, a chłoszcze innych, jest zwykłym intrygantem". Co prawda Lupa nie ma temperamentu do chłostania innych, ale w wiwisekcji siebie nie lęka się być boleśnie otwarty. Chodzi o intymne szczegóły życia, a także o ocenę siebie jako artysty.
Odkąd ma komputer, nie tylko prowadzi w nim dziennik, ale i metodycznie wklepuje w jego pamięć wszelkie zapiski z czasów maszyny do pisania. Tak stało się również z "Miastem snu". To spektakl z okresu sprzed jednoznacznych sukcesów Lupy, przyjęty z mieszanymi uczuciami, grany zaledwie osiemnaście razy. Po latach reżyser mówi o nim tonem, który przypomina niektóre krytyczne opinie widzów i recenzentów, na przykład "estetyczne zażenowanie" czy "Poraził mnie ujrzany w nim [w tekście daleko idącej adaptacji powieści Alfreda Kubina "Po tamtej stronie"] obcy mi człowiek. Człowiek, który prowadził z dużą dozą beztroski jakieś bezwzględne i bezkarne eksperymenty z naturą ludzką [...]. Zdumiewa mnie, że jest tam tyle urzeczenia złem i tyle jakiegoś kokieteryjnego demonizmu - fascynacji, które w tej chwili są mi kompletnie obce". Ten cytat uzmysławia co najmniej dwie sprawy, z ducha Bernhardowskie. Pokazuje Krystiana Lupę jako artystę w momencie aktu tworzenia zupełnie pochłoniętego sobą, swym dziełem i pochłaniającego w imię jego innych (ze stratą dla sztuki) oraz Krystiana Lupę, który z dystansu czasu zdolny jest nie tylko do krytycznej oceny dokonań, ale i bezlitosnej eksploracji samego siebie. Traktuje tak też całe okresy swego życia, przede wszystkim czasy łódzkie, manifestacyjnego dandyzmu i homoseksualnego donżuanizmu. Ten aspekt swej osobowości osobowości opatruje ciekawym komentarzem: "Zdawałem sobie sprawę - później - że następują przemiany, punkty zwrotne w moim życiu, w mojej pracy, nawet o tym mówiłem. Ale, mimo wszystko, cały czas czułem pewnego rodzaju ciągłość. Myślę, że w życiu ludzkim są etapy, po których - na wpół nieświadomie - zrzucamy skórę... nie wiem, to się widzi czasem na zdjęciach... [...] Przede wszystkim przestałem, jako twórca, eksperymentować na człowieku". A co zaczął? Twierdzi, że zaczął widzieć w człowieku istotę z krwi i kości. I jest to prawda, na tym przecież polega siła "Braci Karamazow", wszystkich bernhardowskich inscenizacji czy "Lunatyków".
Krystian Lupa nie odżegnuje się od stwierdzeń typu: "Dla mnie najistotniejszy jest proces, w który się sam przetapiam"; "Dla mnie zawsze ważniejsze jest moje odczuwanie świata". Jest to przyznanie się do egocentryzmu, temat dotyczący każdego człowieka, zwłaszcza artysty, ale swój egotyzm Lupa stara się obiektywizować, choćby pisząc czy mówiąc, toczy z nim w ten sposób trudną walkę. Traktuje ją jako niekończący się proces, nie lubi szybkich i łatwych definicji oraz sądów, które pieczętują sprawy raz na zawsze (" Zawsze istnieje prostackie wyjście: tak albo siak. Tymczasem myślenie i działanie dojrzałe to nie: wóz albo przewóz, ale i wóz, i przewóz."). Co więcej, lubi być anarchistą wobec samego siebie, bezwstydnie zaprzeczać samemu sobie - to też postawa w duchu Bernharda. Generalnie jest człowiekiem procesów, w duchu wezwania swego mistrza duchowego Carla Gustava Junga: pozwalaj, żeby się stawało. Pamiętając o tym kontekście trzeba czytać inne wyznanie Lupy: Jestem pisarzem piszącym jedno, tak jak i reżyserem robiącym, w gruncie rzeczy, jeden spektakl".
"Prawdę powiedziawszy, nigdy nie upijam się do końca, nigdy nie przeżywam szczęścia do końca - żyję, jak tylko mogę, ascetycznie, jakby oszczędzając siebie jako narzędzie, narzędzie do roboty nad moim teatrem, moją sztuką." To przerażające i fascynujące zdanie. Można je odczytać powierzchownie, jako megalomanię. Można w nim znaleźć wyjaśnienie innego stwierdzenia Lupy - jestem człowiekiem moralnym i nie wynika to z żadnych zasad. Ale kryje się za nim też prawdziwy dramat ludzkiego losu. Lupa dopuszcza nas do niektórych jego wymiarów: samotność we wspólnocie teatru; premiera jako decyzja na kształt artystyczny spektaklu porównywalna z odcięciem pępowiny ("to coś, co się urodziło w ciemności, samotne i nieporadne, brzydkie, musi wyjść na światło dzienne"); odczucie, że dzieło przerasta swego twórcę ("To przerastanie się czuje. Czułem je w pracy nad "Kalkwerkiem", nad drugą częścią "Lunatyków" czy w "Wymazywaniu". Czuję dziś, kiedy oglądam te przedstawienia. Nie ma to nic wspólnego z tak zwanym sukcesem czy aplauzem widzów. [...] Można powiedzieć: ten proces mnie pogłębił, ale nie: moja głębia umożliwiła ten proces."); trud kilku-, a nawet kilkunastomiesięcznej pracy z całym sztabem ludzi.
"- Mógłbyś żyć bez teatru?
- Mógłbym żyć bez teatru.
- Ale coś musiałbyś robić, jak powiadasz. Pisać?
- Tak. Pisałbym. I malował.
- Niektórzy artyści teatru na pytanie, czym jest dla nich teatr, odpowiadają, że teatr jest ich życiem.
- No tak. Jest moim życiem."
Krystyna Gonet,
Jak by tu powiedzieć...
Rozmowy z Krystianem
Lupą.
Wydawnictwo
Krakowskie, Kraków 2002.