Artykuły

Pelikan ma podcięte skrzydła

Nikt nie obiecywał, że będzie to spektakl łatwy i przyjemny, ale nikt nie ostrzegał też, że będzie tak męczący - o spektaklu "Pelikan, czyli pożegnanie mięsa" w reż. Natalii Korczakowskiej w Teatrze Współczesnym w Szczecinie pisze Joanna Flis z Nowej Siły Krytycznej.

Jeśli przepisem na nowoczesną realizację teatralną jest umieszczenie na scenie kamery i wprowadzenie kilku nagich aktorów (najlepiej płci męskiej) to Natalia Korczakowska doskonale odczytała tę recepturę. Szkoda tylko, że młoda reżyserka zapomniała o kilku innych niezbędnych składnikach. Przez to zamiast doskonałego ciasta poczęstowała widzów zakalcem. Jej "Pelikan, czyli pożegnanie mięsa" jest trudny do przełknięcia.

Spektakl oparty został na twórczości Augusta Strindberga: dramacie "Pelikan" i autobiograficznej powieści "Spowiedź szaleńca". Za sprawą tych dzieł Korczakowska chciała wprowadzić widza w intymną przestrzeń teatru, w świat sztuk kameralnych, którym przed laty patronował właśnie Strindberg. W świecie tym rządzą emocje.

Historia przeniesiona na scenę Malarni osnuta jest wokół losów pewnej rodziny pogrążonej w rozpaczy po śmierci ojca i męża. Żałobnicy próbują uporać się z zastałą sytuacją. Matka (Iwona Kowalska) poddaje się zupełnie, uzależnia od leków i całkowicie odsuwa od najbliższych. Nie potrafi już być rodzicielką, zrzeka się swojej roli, nie będzie tytułowym pelikanem, który w sytuacji kryzysowej nakarmi pisklęta własną krwią. Taką odpowiedzialnością chce obarczyć swoje dzieci. Ale córka (Barbara Biel), uwięziona w toksycznym małżeństwie, poniżana przez despotycznego męża (Michał Lewandowski), nie chce pomóc matce. Co więcej: to właśnie ją winić będzie za swoje życiowe niepowodzenia. Na miłość syna (Maciej Litkowski) wdowa również nie może liczyć. Wiecznie pijany, zagubiony, przytłoczony poczuciem bezsensu własnego istnienia chorym uczuciem darzy rodzicielkę, siostrę i zmarłego ojca. Wszystko to, dotąd skrywane, wybuchnie z wielką siłą i zamieni w zgliszcza świat bohaterów. Śmierć głowy rodu będzie tylko jedną z wielu tragedii, które rozegrają się na oczach widzów.

Natalia Korczakowska chciała zawładnąć niewielką sceną Malarni. Miało być dużo Strindberga, trochę przemyśleń własnych i odrobina Bergmana. Jednak jej eksperymentalny zamysł chyba rozmył się w trakcie pracy nad spektaklem. Realizacja jest przeładowana, zwłaszcza w warstwie tekstowej. Po drodze gubią się wątki, ze świadomości widza znika postać Matki, wokół której cała akcja miała się toczyć. Zamiast tego reżyserka serwuje nam monologi, z których (podążając tropem twórczyni) wynikać ma prawda na temat trudnych relacji międzyludzkich. Szkoda, że słowa giną w gąszczu spazmów, tarzania się po scenie, zbędnej histerii postaci. Intymne wyznania bohaterów stały się przez to karykaturalne i śmieszne. Ale śmiech, który wzbudzają, nie jest nauką.

Na szczęście aktorzy, w większości z sukcesem, sprostali tej dziwnej reżyserskiej wizji, a przecież zaplątani w zawiłym, chaotycznym tekście (który często zamienia się w bełkot), obnażeni, uwięzieni w klaustrofobicznej przestrzeni nie mieli łatwego zadania. Iwona Kowalska niestety nie dostała szansy pokazania swoich aktorskich umiejętności (a przecież według samej reżyserki jest aktorką na miarę Almodovara). Sceny z jej udziałem - zwłaszcza te z Ewą Sobiech - wypadły nieprzekonująco, wręcz sztucznie. Obronili się za to aktorzy młodego pokolenia: piękna Barbara Biel w fantastycznym kostiumie (projekty Marka Adamskiego) i doskonały Maciej Litkowski - jednocześnie śmieszny i straszny. Na krótko pojawił się także Michał Lewandowski, ale nawet ta chwilowa obecność na scenie pozostanie zapamiętana.

Atutem przedstawienia okazały się też rozwiązania sceniczne zaproponowane przez debiutującego w roli teatralnego scenografia Kobasa Laksy. Artyście udało się małą i duszną przestrzeń zapełnić przedmiotami znaczącymi. Krzesła, wózek inwalidzki, manekin, kamera na statywie, sterta ubrań. Niedbale rozproszone po scenie, pozornie tylko przypadkowe z górującym nad wszystkim portretem ojca rodziny i ojca dramatu współczesnego Strindberga.

Nikt nie obiecywał, że "Pelikan, czyli pożegnanie mięsa" będzie spektaklem łatwym i przyjemnym, ale nikt nie ostrzegał też, że będzie to spektakl tak męczący. I niestety nie jest to dobre zmęczenie - intymna atmosfera Malarii mogła sprzyjać głębszej refleksji nad sprawami trudnymi - bo takie przecież próbowała Korczakowska poruszyć. Stała się niestety przytłaczająca, a nawet miażdżąca dla widza i samych twórców.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji