Artykuły

Spełniony sen o tańcu

Chwile na scenie: światła reflektorów, muzyka, taniec I oklaski tylko dla ciebie, pienrszej solistki. Marzenie każdej tancerki. Tylko nielicznym udaje się je spełnić.

W sali prób Teatru Wielkiego - Opery Narodowej Magda Ciechowicz ubrana w koostiumi i paczkę, specjalną spódczke baletnic, ćwiczy wejście na scenę. Blond włosy upięte w kok, na nogach puenty. Ma kilka pierwszych kroków Odetty z Jeziora łabędziego". Trzydzieści sekund. - Lewa stopa nie tak, wypchnij ją mocniej. Obciągnij prawą - komenderuje profesorka. - Źle ułożone biodro, a ta ręka to gdzie? Środkowy palec musi leżeć wdzięczniej. Dokręć piruet! Magda korzysta z kilku sekund, kiedy pianistka przewraca stronę z nutami, pochylona, próbuje wyrównać oddech. - Dalej - ponagla profesorka. - Jeszcze raz! Godziny ćwiczeń i ciągle brak poczucia, że te pierwsze trzydzieści sekund na scenie zostało dopracowane.

Magda siedzi po próbie w kawiarni "Antrakt" na tyłach teatru. Trudno rozpoznać w niej niedawną Odette. Wtedy była nierzeczywistym ptakiem poruszającym się z gracją i wdziękiem. Teraz jest zwyczajną dziewczyną: pomarańczowy golf, dżinsy. O zagraniu Odetty marzyła od dzieciństwa. Zresztą każda tancerka klasyczna marzy, by zatańczyć solówkę w "Jeziorze łabędzim". W "Jeziorze..." albo w "Don Kichocie". 23-letniej Magdzie się to udało. Koleżanki mówią o niej: zdolna, ambitna, wytrzymała. I jeszcze, że nigdy nie zżera jej trema. Także dlatego tańczy solówki. Bo możesz być niezwykle utalentowana, mieć warunki, ale nigdy nie dostaniesz roli, jeśli zjada cię stres. Wtedy, choćbyś na sali prób była gwiazdą, na scenie jesteś szarą myszką. Mylisz się, trzęsiesz. Magda ma jeszcze jedną cechę: cierpliwość. Może kilka godzin ćwiczyć ułożenie palców czy ręki. Tak jak na próbie dziś rano. Nazywa to rzeźbieniem. - W tańcu nigdy nie ma dosyć perfekcji. Zawsze można coś poprawić - twierdzi. Wie wszystko o bólu. Za każdym razem boli inaczej. Inny jest ból, kiedy zrywa ci się tzw. obrebek w biodrze, wchodzi miedzy kość i uciska nerw (nie możesz chodzić, spać, jeździć samochodem). Inny, gdy puchnie kolano (budzisz się, a ono wygląda jak dynia). Jeszcze inny, jeśli tańczysz z zerwanym ścięgnem w stopie. Ciało Magdy składa się z kości, chrząstek, ścięgien i nerwów - jak każdego. Ale Magda potrafi je wszystkie wymienić, policzyć. Wie, co się dzieje, kiedy któryś element szwankuje. Każda tancerka wie. Marta Fiedler (przyjaciółka Magdy, też solistka Teatru Narodowego), mówi, że nigdy o tym bólu nie myślała. To jak w wierszu Poświatowskiej: "Jesteś za blisko, bym mogła cię widzieć". Ale kilka lat temu zaszła w ciąże. Przez rok nie ćwiczyła. Potem kolega choreograf zaproponował jej główną role w spektaklu. Wróciła na scenę. Kiedy po kilku dniach po raz pierwszy włożyła puenty, zrozumiała, jakie to trudne. Trudno jest w puentach stanąć, nie mówiąc już o piruetach. Stopy potem bolą, czasem krwawią. Trudno chodzić.

- Przekraczanie granic ciała daje satysfakcje. Ból jest tożsamy z procesem rozwijania ciała. Można się do niego przyzwyczaić - twierdzi Iwona Orzełowska, właścicielka szkoły tańca. Marta mówi: - To zawód, który kosztuje wiele wyrzeczeń. Poświęcasz siebie. Swoją psychikę, mięśnie. Wszystko dla kilku chwil na scenie. Koleżanki o Marcie: - Ona nawet na próbie daje z siebie wszystko.

Wieczór, dzień po próbie Magdy. Widownia teatru zapełniona. Za chwilę zacznie się "Jezioro łabędzie". Grzesiek, chłopak Magdy, kiedy przyszedł pierwszy raz na jej występ, przeżył szok. Zrozumiał, ile osób przygotowuje taki spektakl. Teatr Wielki to miasto w mieście. Choreografowie, garderobiane, panowie od dekoracji. Setki osób. I osiemdziesiąt tych, które tańczą, czyli zespół. Ich życie to codzienna ciężka praca. Próby. Lewa stopa nie tak, źle ułożone biodro. Godziny pracy, by potem zatańczyć w zespole. Publiczność bije brawa, jednakowe dla całej grupy. Nikt nie wyróżnia oklaskami tej, która tańczy, choć ma kontuzję kolana, czy tej, która prawie nie je, tylko po to, żeby zmieścić się w wadze - do 50 kilogramów. Rola jednego z wielu łabędzi to często pogrzebane marzenia o byciu solistką. O brawach, które są przeznaczone tylko dla ciebie. O magicznym kontakcie z widownią. Tylko ty i oni. Karolina Jupowicz (pierwsza solistka Teatru Wielkiego, przyjaciółka Magdy) nazywa te chwile kosmosem, totalnym szczęściem. Ktoś, kto choć raz stanął na scenie w świetle reflektorów, raz zatańczył, czując na sobie wzrok widowni, ten już rozumie sens bólu i ciężkiej pracy. To jak spełnienie snu. Snu o byciu gwiazdą, który śni się już w szkole baletowej. Albo wcześniej. Sen Marty. Miała trzy latka, kiedy obejrzała "Jezioro łabędzie". - Będę baletnicą - powiedziała. Miała cztery lata, kiedy mama zapisała ją do ogniska baletowego w pałacu kultury w Poznaniu. Zdjęcie z występów ogniska na koniec roku: Marta najmniejsza i najdrobniejsza ze wszystkich. Ale ma najbardziej zaciętą minę. Śmieje się: - Ta zaciętość mi została. Sen Magdy. W dzieciństwie trenowała gimnastykę. Pani, która uczyła ją baletu, powiedziała mamie Magdy: "Proszę zaprowadzić córkę na egzamin do szkoły baletowej, ona ma talent". Mama pomyślała, że to będzie dobry sposób, aby odciągnąć córkę od gimnastyki artystycznej. Na egzaminie Magda nie miała problemu, żeby wygiąć się tak, jak oczekiwali profesorowie (w dzieciństwie miała dysplazję; to niebezpieczna choroba, ale w balecie wielki dar - możesz naprawdę wysoko podnieść nogę). Już wtedy wiedziała: będzie solistką, będzie najlepsza. Mamie powiedziała: "Jeśli kiedyś dostanę z baletu trójkę, wypisz mnie ze szkoły".

Jeszcze kilkanaście lat temu na egzamin do szkoły baletowej zgłaszało się kilkaset dzieci. Mówiło się: Dzieciom wygina się ręce i nogi. Prawie łamie wpół. Traktuje jak towar. Ten egzamin to początek cierpień. A jednak rodzice posyłali tam swoje dzieci. A dzieci chciały tańczyć. Dziś kandydatów na tancerzy jest tak mało, że egzaminatorzy nie mogą skompletować przyszłej klasy. Na początku szkoły wszyscy marzą, że kiedyś będą solistami. Marzenia weryfikuje życie. W klasie Magdy z 60 osób do końca szkoły dotrwało H. Sześć pracuje w Teatrze Wielkim (solistką jest tylko ona). Ale były i klasy, w których szkołę skończyły cztery osoby. Sam dyplom też nie gwarantuje pracy. Nie wystarczy być pracowitym, by odnieść sukces. Zdyskwalifikować mogą detale. Na przykład nie masz ładnej stopy. I to idzie za tobą latami, pewnych ról już nie dostaniesz. Albo jesteś za gruba, za wysoka, za mało proporcjonalna. Albo jeszcze jakaś. Pierwsze upokorzenie Magdy: ma 9 lat, kiedy słyszy od nauczycieli: "Twoje uda są za grube". Patrzy w lustro i widzi: rzeczywiście - są. Dziś mówi: - Byłam wtedy chuda. Drugie upokorzenie Magdy: ma 14 lat i wraca z wakacji. Przez dwa miesiące z dziewczynki mierzącej 156 cm wyrosła na nastolatkę o wzroście 170 cm. Nikt nie mówi z podziwem: "Jak ty urosłaś!". Mówią: "Boże, jaka ty jesteś wielka, jaka gruba! Taka koza". I kolejne upokorzenia: najlepsze dziewczynki z klasy dostają z baletu piątkę. Magda jest równie dobra jak one, ale dostaje piątkę z dwoma minusami. Nauczycielka głośno przy całej klasie: "Te dwa minusy to dlatego, że jesteś za gruba". A kiedy indziej: "Nie pojedziesz na ten konkurs, dopóki nie zrzucisz kilogramów". Albo: "Nie zatańczysz w tym spektaklu, bo jesteś za wysoka. Nie ma dla ciebie kostiumu". 27-letma Karolina jest pierwszą solistką. Gra Julię w "Romeo i Julii", Śpiącą Królewnę. I tak dalej. Same najlepsze role. W szkole miała obniżone oceny za nadwagę. Kiedyś dostała z baletu piątkę z zastrzeżeniem, że jeśli nie schudnie przez wakacje, wyrzucą ją ze szkoły. Ale nie wspominają szkoły źle. - To nasze życie, na które same się zdecydowałyśmy - mówi Marta. Także Marta Banaszczyk, choć po skończeniu szkoły baletowej tancerką nie została (jest prawnikiem), mówi bez urazy: - Balet jest działaniem wbrew ciału. Zęby dojść do pozycji, których wymaga klasyka, trzeba zrobić coś wbrew naturze. To wymaga wysiłku. I dyscypliny. A nauczyciele są tymi, którzy dyscyplinują do tego wysiłku, do bólu, który trzeba przejść - zapewnia. Wspomina taki obrazek: ma 10 lat i czeka na dzień, kiedy wreszcie będą się uczyć tańczyć w puentach. Ten dzień nadchodzi. Marta wraca do domu i ściąga buty. Każdy palec krwawi. Tata przestraszony: - Wypiszę cię z tej szkoły". Ona, radośnie, szczęśliwie: "Tato, ale ja dzisiaj tańczyłam w puentach". Bo to jest tak: ten, kto kocha tańczyć, nie czuje bólu. Jest dumny, kiedy uda mu się czegoś nauczyć. Każdy piruet, każdy obrót to nowy powód do radości. Karolina w szkole słyszała: "Nie wyglądasz jak baletnica, wiec żeby coś osiągnąć, musisz dwa razy więcej pracować". Więc Karolina pracowała. Dziś mówi się o niej: Technicznie znakomita. A Magdę dawni profesorowie, niegdyś tak krytyczni, dziś zapewniają: "Super wyglądasz, zresztą zawsze wyglądałaś".

Dyscyplina. Twardość. Pokora. Determinacja. Tego uczy szkoła. To cechy niezbędne, by osiągnąć sukces w zawodzie tancerki. To cechy niezbędne, by w ogóle tańczyć.

Baletnicą? Z krzywymi, powykręcanymi nogami, biodrami? O nic, nigdy nie chciałabym nią być - zarzeka się 27-letnia Natasza Urbańska, tancerka z teatru Buffo, odtwórczyni Anki z "Metra" (niewysoka, długie, ciemne włosy, delikatne rysy). Początki Nataszy-tancerki: miała 13 lat i trenowała gimnastykę, kiedy poszła na eliminacje do musicalu "Metro". Casting do "Metra". Tysiące ludzi kłębi sit; w korytarzach. Ktoś biegnie po schodach, ktoś krzyczy, ktoś ćwiczy układy. Natasza siedzi i podpatruje. Potem na korytarzu sama próbuje powtórzyć układ. Myśli: "Jezu, jakie to cudowne, wspaniałe, muszę się tu dostać". Dostaje się. I niedługo już wie, że nie tylko w tańcu klasycznym są upokorzenia. I dyscyplina. Pierwsze upokorzenie Nataszy: kilka tygodni po eliminacjach przyszedł Janusz Józefowicz. Patrzy na Nataszę i pyta: "Ile ty masz lat?". "Trzynaście". "To przyjdź, jak skończysz szkołę. Do widzenia". I koniec nadziei. Kilka lat później znów Natasza dostaje się do "Metra". I kolejne upokorzenie (a właściwie - jak dziś ocenia - lekcja tego, czym jest taniec): na premierę dostaje kostium-szkaradziejstwo. Czarna tuba, na wysokości kolan rozchodzi się firana, a na dole kokardka. Natasza wchodzi na scenę i płacze. Tak chciała być piękna! "Co to za fochy - krzyczy Józefowicz. - Ludzie nie patrzą na sukienkę, tylko na ciało, ruchy, oczy. Na to, czy masz coś do powiedzenia". Czym różni się klasyka od tańca musicalowego? Katarzyna Gaweł, tancerka muzycznego teatru Roma: - Chyba wszystkim. Na poziomie abstrakcyjnym (czytaj: tym, którego nie rozumieją nietańczący): innym bólem. Na poziomie praktycznym: inną techniką. Inny taniec, ale emocje te same. Szczęście, ekstaza, wielkie ambicje. Robisz wszystko, żeby zostać zauważoną. Kasia Gaweł: - Najpierw jesteś szczęśliwa, że w ogóle tańczysz w dobrym zespole, a potem stawiasz sobie poprzeczkę wyżej. I jeszcze wyżej. Szczytu nie ma nigdy.

0 tym, jak zauważono Magdę. Miała 15 lat i pojechała na Konkurs Szkół Baletowych do Gdańska. Zajęła pierwsze miejsce. W następnym roku, w nagrodę, wyjechała na konkurs baletowy do Lozanny. Potem znów tańczyła w Gdańsku. I znów zdobyła nagrodę. Przewodniczącym jury jest Emil Wesołowski, dyrektor Teatu Wielkiego; zauważył Magdę, zaproponował jej prace. Magda w teatrze pracowała dwa lata. Potem pojawiły się nowe propozycje: Francja, Hiszpania. Przeprowadziła się za granice, ale często przyjeżdżała do Polski. Podczas jednego z ostatnich pobytów dyrektor powiedział: - Wróć, dam ci zatańczyć Jezioro łabędzie. Magda wróciła.

O tym, jak zauważono Martę. Mieszkała w Poznaniu i tańczyła w tamtejszym Teatrze Wielkim. Po roku została solistką, ale chciała pracować w Warszawie. Do Poznania często przyjeżdżał Emil Wesołowski. Marta mu się spodobała. Kiedy zadzwoniła do niego i powiedziała, że chce pracować w Wielkim, zgodził się. Obie mówią: - Zostać zauważonym przez dyrektora teatru to początek. Ważne, co jest dalej, czyli jakie wrażenie robisz na publiczności. Jak reagują na ciebie profesorowie, kiedy tańczysz na premierze. Wzruszają się - dobrze. Analizują błędy - bardzo źle.

Marta Banaszczyk ma 26 lat. Kiedyś marzyła o tańcu. I jest jedną z setek osób, które z niego zrezygnowały. Wystraszyła ją myśl, że na tym koniec. Wieczne czekanie, niepewność, walka o kolejną role. - Taniec wypełnia całe życie - mówi. - Trzeba mu się oddać bez reszty. A ja chciałam też spróbować czegoś innego. Dlatego po skończeniu szkoły baletowej poszłam na prawo. O tancerkach krążą legendy. Ze jedna drugiej włożyła żyletki do puent

i tamta pocięła sobie nogi. Ze któraś przed występem została zamknięta przez koleżankę w garderobie. O plotkach w kuluarach mówią wszyscy. Niedzielny wieczór. Listopad. Dzień premiery "Jeziora...". Koło Magdy kręcą się ludzie: Marta, Karolina, inni tancerze. - Podać ci coś do picia ? - pytają. - Dobrze się czujesz? Pomasować ci stoper Potrzebujesz czegoś? Potem Magda powie: - To dla mnie największy sukces. Nie tylko główna rola, ale przede wszystkim aprobata zespołu, koleżanek. Przychodzą do mnie i mówią: "Super, fajnie, ze ktoś miody przyszedł". Marta i Karolina przeżywały występ Magdy jak swój. Marta mówi: - Rywalizacja może być zdrowa, może być motorem postępu. Kiedy tańczyłam w Poznaniu, szybko zostałam solistką. Zagrałam wiele głównych ról. Było mi tam cudownie, ale bałam się stagnacji. W tańcu musisz się rozwijać. Ciągle od nowa. Inaczej nie ma sensu.

Czym się zajmujesz? pytają Magdę znajomi jej chłopaka. Magda nie wie, co odpowiedzieć. Wersja pierwsza: - Tańczę - mówi. A oni myślą, że na rurze. Więc wersja druga. - Jestem baletnicą. - wyjaśnia. Im oczy wychodzą z orbit. Baletnicą? Ta nowocześnie ubrana dziewczyna, która pali papierosy, pije wino? Ona, narzeczona Grześka, współwłaściciela Piekarni, zajmuje się czymś tak nienowoczesnym? A potem przychodzą na występ Magdy i są w szoku. Bo to jest piękne. Teatr Wielki. Jedyne miejsce, w którym czas staje w miejscu - tak mówi Grzesiek, chłopak Magdy. Jest pracoholikiem. Ciągle myśli o pracy, ale w teatrze o niej po prostu zapomina. Magda: - W czasach, kiedy w gazetach pisze się, że taniec jest modny, na ulicach nosi się ciuchy baletowe, np. getry, a wielcy projektanci inspirują się tancerkami klasycznymi - taniec w Polsce umiera. A w Hiszpanii, Włoszech, Francji ludzie chodzą na balet. Tak jak do kina czy do klubu. Kochają taniec. I wiedzą, że to baletnice albo byłe baletnice reklamują perfumy, ekskluzywne kosmetyki. To one są na billboardach.

Co innego taniec nowoczesny. Buffo. Roma. To jest modne naprawdę. Koleżanki Kasi Gaweł mówią "Super, że to robisz". Dziewczyny, które tańczą, kochają taniec nie tylko dla ulotnych chwil na scenie. - Taniec to radość życia, najbliższa człowiekowi forma porozumiewania się z drugim człowiekiem - tak mówi Magda. To możliwość poznawania wspaniałych artystów. To okazja, by czerpać z życia garściami. Kasia (ta z Romy) miała 15 lat i pojechała na Broadway. - Świat leżał u moich stóp, to była ekstaza - wspomina. I dodaje: - To nieprawda, że dobry tancerz nie może dostać dobrych pieniędzy. - Niektórzy tancerze dostają 3 tysiące euro za jeden występ - mówi Magda.

Masz 40 lat i twoja kariera się kończy. Karolina: - Mam 28 lat i czasem czuję się stara. Magda trochę żartem, a trochę na poważnie: - Tancerka zawsze jest stara. To trochę tak jak z modelkami: długo pracują tylko najlepsze.

Kasia zawsze o tym wiedziała. No, nie zawsze, bo kiedyś, gdy dostała się do "Metra", czasem myślała, że ma dość nauki. Marzyła, by poświęcić się tańcowi. Nie pozwolili jej na to - na szczęście - rodzice. Zdała maturę. Skończyła ekonomię. Cały czas tańczyła. 15 lat ciężkiej pracy. Zero znajomych, żadnych imprez. Kiedy inni szli się bawić, ona szła do teatru. A potem musiała się uczyć. Nie żałuje. Dziś powoli odchodzi od tańca:

- Mam 29 lat i już czuję, że to nie to samo. Trudniej mi się rozgrzać, częściej coś mnie boli. Kasia jest także w teatrze Roma specjalistką PR. - Ale za jakiś czas będę tylko specjalistką PR - mówi z nutką żalu. Bo ciężko odejść. Ostatni casting. Kasia myśli: "Nie mogę na niego pójść. Nie dam rady pociągnąć i spektaklu, i PR". Ale serce boli, kiedy widzi, jak inni przygotowują się do spektaklu. Nogi same rwą się do tańca. I ta ambicja, by robić wszystko i to najlepiej.

Natasza (ta z Buffo) marzy:

- Być polską Beyonce! Połączyć taniec z wokalem. W Polsce nikt tego przecież me umie. Marta, Karolina, Magda. Wiedzą, że ich życie po czterdziestce zacznie się na nowo. Magda chciała iść na pedagogikę, ale nie ma kiedy. Gdy są zajęcia na studiach, ona jest w teatrze. Marta już wie, że nie będzie choreografem ani pedagogiem, bo nie miałaby cierpliwości do tancerzy. Co chwila wymyśla więc coś nowego: może będzie robić kapelusze, a może bombki na choinkę? Więc po czterdziestce wymyślą siebie na nowo. A na razie taniec. Nie potrafią bez tego żyć. Choć Karolina przed każdą premierą myśli: "Może coś się zawali, może na scenę spadnie bomba i nie będę musiała wyjść". Choć Magda po premierze myśli: "Odpoczynku mi trzeba!". Ale kiedy przychodzi odpoczynek- jej ciało się rozpada. Pragnie ruchu. Wieczorem, po spektaklu. Marta zapada się w fotelu, czasem haftuje, robi na drutach. Mówi: - Odpływam w swój świat. Obok mąż, Piotr, czyta książkę. Mała Wiktoria śpiewa piosenkę o wielorybie. Magda idzie często potańczyć do Piekarni. Karolina urządza nowe mieszkanie albo pije kawę z przyjaciółką w warszawskiej Szpilce, Kasia jedzie samochodem do Starej Miłosnej, gdzie mieszka - do męża. Zrobić kolację, pogadać, wypić herbatę. Życie. Na chwilę rzeczywiste. Do spektaklu. Kiedy światła reflektorów, widownia. I sen o byciu gwiazdą spełnia się znów.

Rozstanie nie będzie proste. Byłoby o wiele prostsze, gdyby nie poprzedzała go miłość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji