Artykuły

Polemika z mitem

W repertuarze teatrów roku bieżącego "Emigranci" Sławomira Mrożka należą do tych sztuk, które budzą zainteresowanie i zasługują na uwagę. Napisana przed dwoma laty, została wystawiona w kilku teatrach zagranicznych, by obecnie trafić także do naszej widowni: gra się "Emigrantów" w Gorzowie i Katowicach, w Sopocie i w Warszawie; nie wyliczę zresztą wszystkich premier.

Z punktu widzenia rzemiosła sztuka stanowi nowość w dorobku Mrożka. Bodaj po raz pierwszy pojawiają się u niego - jak w dawnej, "dobrze skrojonej" dramaturgii - realni, pełnowymiarowi ludzie. Każdemu z nich możemy dopisać w miarą szczegółowy życiorys wraz z ankietą personalną. Wiemy więc, kim jest ten młody intelektualista, co to nic sensownego nie stworzył i nigdy nie stworzy, ale idzie na emigrację, bo ma nadzieję, że może "gdzie indziej" niewdzięczny świat jednak bardziej przystosuje się do jego z góry o świecie powziętych wyobrażeń. Wiemy też, kim jest ów ciężko pracujący pół-proletariusz, pół-drobnomieszczuch, ufny, iż "gdzie indziej" szybciej, niż u siebie, można się dopracować dóbr materialnych, symboli zamożności i prestiżu. Dla obu emigracja jest kategorią quasi-wolności: jeden chce się pozbyć będącego jego niewolą wspomnienia biedy, której zaznali ojciec i dziad, drugi pragnie umocnić się o pewność, iż to, czego notorycznie nie ma, jest być może "gdzieś tam" osiągalne. Obaj lądują w piwnicy pod schodami, wśród rur kanalizacyjnych i zsypów, w bardzo taniej kwaterze bez okna - dosłownie zatem i w przenośni: na dnie. Kończy się ta sztuka żałosnym skowytem dwu dusz: mniejszej, cierpiącej z powodu braku dóbr, większej, zdruzgotanej nowym doświadczeniem wolności. "Wolność?! Jeżeli wszyscy chcemy jednego, to co nam przeszkadza?" - woła intelektualista, a kurtyna zapada.

Jest jednak i drugi jeszcze wymiar sztuki, wykraczający poza (ponad?) opowiedziany schemat. Obejmuje on problematykę "emigrantyzmu" jako taką, to znaczy - zagadnienie emigracji jako dramatu obcości w świecie, dramatu oderwania się od gleby, ale także zagadnienie pewnego mitu, związanego np. z przekonaniem, iż emigracja to synonim większej, pełniejszej wolności.

Mrożek podejmuje w sztuce polemikę z mitem. Czy musi odwołać się w tym celu do jakiegoś w miarę zdefiniowanego pojęcia wolności? Niekoniecznie. W sztuce reprezentantem mitu jest szeregowy intelektualista: typowy produkt akademii kawiarnianej, o samej rzeczy mającej raczej mgliste pojęcie, bardziej intuicyjne i poetyckie niż rzeczowe, który nie potrafi sensownie odpowiedzieć nawet na pytanie, dlaczego wyjechał z kraju - musi się w tym celu posłużyć przypowieściami, pozornie głębokimi, ale tu istocie tak niewiele znaczącymi, iż po prostu pustymi. Rękojmią jego wolności jest także dzieło, które nareszcie napisze - właśnie na emigracji, traktat o idealnym niewolniku, spisany z modela, jakim jest ów ciężko pracujący emigrant dorobkowy: ale i ono, to dzieło, okaże się chybione, gdy tylko w niewolniku dorabiania się drgnie bezinteresowny odruch sprzeciwu wobec tyranii dóbr i pieniędzy, o jakie zabiega. Pewne bowiem jest jedno: skoro nie ma idealnego niewolnika, to czyż istnieje idealna wolność? Taka kategoria nie ma sensu. Fakt w każdym razie, że niektórym taka socjologia wolności emigracyjnej, jaką przedstawił Mrożek w swojej sztuce, nie zanadto przypadła do gustu. Jedno z pism pospieszyło nawet z własnymi eksplikacjami pojęcia wolności, odrywając je całkowicie od uwarunkowań historycznych i społecznych - i stawiając "poczucie wolności" na równi z takimi kategoriami, jak np. kaniowskie wewnętrzne poczucie moralne. Kanta i neokantystów zresztą od dawna zaprzęga się do walki z racjonalizmem i historyzmem - także marksistowskim.

Jakkolwiek byśmy przecie nie interpretowali pojęcia - tak, jak rekonstruuje je ze swych bohaterów Mrożek, bądź tak, jak określa jego naturę felietonista "Twórczości" - sprawa kończy się bankructwem "emigrantyzmu" jako postawy i jako synonimu. Nikt nigdy i nigdzie nie spotkał, poza patologicznymi wyjątkami, szczęśliwego emigranta - choć można było spotkać wśród nich ludzi, łudzących się, że to szczęście znaleźli.

Z kilku przedstawień, jakie obejrzałem, dwa słowa o sopockim i warszawskim. Czy można zresztą mówić o idealnej interpretacji scenicznej? Myślę, że w Sopocie reżyser MAREK OKOPIŃSKI oraz aktorzy JERZY ŁAPIŃSKl i JAN TWARDOWSKI znaleźli się jakby bliżej owej ludzkiej, bardziej dramatycznej i konkretnej wykładni komedii charakterów i postaw, jaką prezentują "Emigranci". W przedstawieniu warszawskim natomiast (reżyseria JERZEGO KRECZMARA) na pierwszym planie stają nie autor ze swą sztuką, lecz aktorzy. Więcej tu tych elementów, które przylgnęły do Mrożka, że to niby twórca groteski i parodii. W rezultacie WIESŁAW MICHNIKOWSKI i MIECZYSŁAW CZECHOWICZ grają nie tyle postaci ze sztuki, co siebie - to znaczy Michnikowskiego i Czechowicza w wydaniu kabaretowo-telewizyjnym. Ma to tę dobrą stronę, że ostrzej, bardziej kontrastowo wypada finał sztuki: uważny widz będzie go pamiętał, gdy mniej uważny wspomni raczej chwile śmiechu i zabawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji