Artykuły

Cyd i Cydzik

CZY - a jeśli tak to - jak grać dziś "Cyda"? I którego: w dość wiernym Corneille'owi, wykrojonym z jednej materii przekładzie Andrzeja Morsztyna czy też w nierównej, nieco rozwichrzonej i odklasycyzowanej parafrazie poetyckiej Wyspiańskiego? Pytanie ciągle nie rozstrzygnięte. Ostatnia premiera Teatru Polskiego w Warszawie też tej sprawy nie przesądziła. Więcej: realizacja wersji Wyspiańskiego nasunęła wiele nowych wątpliwości, dodanych przez reżysera i poszczególnych aktorów. Tragedia - i to "tragedia klasyczna" - z happy-endem? W programie teatralnym używa się określenia "tragedia optymistyczna". Ależ nie, nie! Może - tragikomedia. A może - tragifarsa? Ożeniona z operą buffo?

Dramat miłości i honoru córki dygnitarza dworu hiszpańskiego - Szimeny oraz dzielnego rycerza hiszpańskiego, znacznego również rodu - Rodryga wyrasta pozornie z tego samego konfliktu, co "Romeo i Julia" Szekspira. Tylko, że Szekspir grzebie kochanków, budując tragiczny konflikt bezwyjściowości, a Corneille, a za nim Wyspiański, chociaż przerzuca ciężar konfliktu na inną płaszczyznę - zderzenie miłości i honoru, wierności uczuć wobec osoby ukochanej i wierności uczuć wobec rodzica - a więc umacnia uwarunkowania konfliktu tragicznego, kończy rzecz szczęśliwą perspektywą połączenia się kochanków.

I chociaż lubimy w teatrze happy-endy, jako rekompensatę ich deficytu w naszym życiu, jesteśmy za szekspirowską tragedią, a nie za "tragedią optymistyczną" - rzekomą - Corneille'a-Wyspiańskiego. Bo mimo przybliżenia nam jej przez Wyspiańskiego - odbieramy samą tylko niemal martwą konwencję operową, wyczuwamy sztuczność, nieautentyczność, odnosimy się nieufnie do bohaterów "Cyda". Chyba, że reżyser znajdzie jakąś formułę teatralną, niwelującą z jednej strony niejednolitość poetyki parafrazy Wyspiańskiego, z drugiej - ujmie całość w cudzysłów umowności. Opery? Opery buffo? Chyba, że stać i jego, i teatr jednak na tragikomedię.

Na scenie Teatru Polskiego nie ma ani "tragedii optymistycznej", ani tragikomedii, ani nawet opery. Jest operowość koegzystująca czy raczej potykająca się często i zderzająca ze sztucznym pseudo-tragizmem (Szimena - Ewy Borowik), z elementami opery buffo (Kapela), XIX-wiecznej bulwarowej farsy francuskiej (Joanna Sobieska w roli Elwiry wręcz "pęka ze śmiechu", próbując narzucić ten swawolny ton i scenie, i widowni), i klasycznej, mało nośnej tragedii (najczyściej prowadzona w tej konwencji przez Jadwigę Polanowską postać Infantki, niestety mocno wbrew Wyspiańskiemu okrojona, czy też zbyt zepchnięte, oraz Hrabia Gomez - J. Zakrzeńskiego, Don Diego - W. Hańczy, Don Rodrygo - L. Teleszyńskiego i in.); Wieńczysław Gliński natomiast, kreujący w prologu postać króla Jana Kazimierza, gra konsekwentnie króla Ferdynanda w tej samej konwencji, ale raczej z Morsztyna (tak jak się gra u nas króla z "Henryka VI na łowach" Bogusławskiego).

Tej przedziwnej mozaiki nie zdołała scementować nawet scenografia Mariana Kołodzieja, ani muzyka Waldemara Kazaneckiego, które stanowią wartości artystyczne "same w sobie".

NO więc nie wzruszył nas ani nie poruszył ten Gogolewski "Cyd". Wzrusza natomiast i porusza taki sobie mały, żałosny Cydzik czyli AA ze sztuki Sławomira Mrożka pt. "Emigranci": jego najlepszej niewątpliwie sztuki powstałej po wyjeździe z kraju. Może dlatego, że Mrożek - chyba po raz pierwszy - obnaża przede wszystkim siebie, ukazując dojmująco smutną twarz, gorzko rozczarowanego do "obu światów" moralisty i humanisty, w żałosnym, izolowanym światku emigracyjnym, w którym zegarki przestały chodzić - zepchniętym do sutereny, w której zbiegają się wszystkie rury kanalizacyjne tamtej współczesności, wszystkie jej ekskrementy, odpady, odgłosy.

Sztuka ma tylko dwie postacie: emigranta AA (Wiesław Michnikowski) i emigranta XX (Mieczysław Czechowicz). Skąd znamy te postacie? Czyżby tylko nazwiska wykonawców przywoływały reminiscencje z Artura i Edka z "Tanga"? Nie tylko. I jeśli nawet, to nie Artur i Edek, to ich bliscy krewniacy. Artur przestał już hamletyzować, nie stoi przed żadną już alternatywą, przed żadnym wyborem - jest "czystej wody" egzystencjalistą, którego wolność absolutna jest uwarunkowana absolutnym niewolnictwem Edka-XX. Słowem: Być i Mieć. Być - wyrastające ze świadomości i Mieć - z posiadania.

Przegrają jednak obaj: XX w momencie "załamania" (czy też - jakby chciał AA - buntu przeciw nowemu niewolnictwu - wobec pieniądza) drze na strzępy ciężko zarobione banknoty, ciułane na spokojne, mieszczańskie życie po powrocie do kraju "z murowanym domkiem i ogrodem" oraz z "szykanami" milionera dla ubogich, przekreślając trzyletnie marzenia, a może złudzenia (lub też stwarzając alibi dla nowych złudzeń na temat powrotu do kraju), AA - przez ten emocjonalny gest swego współlokatora traci alibi dla swej "wolności" w obliczu zbuntowanego "niewolnika".

I chociaż zabawa zacznie się od początku, będzie to już zabawa w pozory tylko dla zachowania nie tyle twarzy, co żałosnej maski. Pod schodami, w suterenie "świata wolności i dobrobytu" będą dalej koegzystować żałośnie gonokok (jak sam siebie określa AA) w towarzystwie pierwotniaka (którym to trafnym epitetem obdarza swego współlokatora).

Myślę, że Mrożek, tworząc postacie AA i XX, myślał chyba też o Arturze i Edku oraz jako o realizatorach: Michnikowskim i Czechowiczu. A może i o Jerzym Kreczmarze jako reżyserze polskiej prapremiery?

Pierre Corneille - "Cyd". Tłumaczył i dla sceny polskiej przysposobił Stanisław Wyspiański. Premiera w warszawskim Teatrze Polskim. Reżyseria Ignacy Gogolewski, scenografia Marian Kołodziej, muzyka Waldemar Kazanecki.

Sławomir Mrożek - "Emigranci". Polska prapremiera w warszawskim Teatrze Współczesnym. Reżyseria Jerzy Kreczmar, scenografia Ewa Starowieyska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji