Artykuły

Trzecia kwadra

Sławomir Mrożek ma nowe świetne lata w polskim teatrze. Wciąż trafiają na scenę jego sztuki, nowe i stare, widzowie cisną się na ich przedstawienia. Można by bąkać o zbłądzeniu pod teatralne strzechy, gdyby ten zwrot coś dzisiaj znaczył. Dawno już minęły czasy, gdy Gombrowicz, Mrożek, Różewicz - i patron ich, Witkacy - wydawali się zdatni tylko dla "elity". Teraz, w 1976 roku, dawniejsze sztuki Mrożka gra Teatr Polski w Bydgoszczy, Teatr im. Solskiego w Tarnowie - jednocześnie Teatr Stary w Krakowie i Teatr Nowy w Łodzi z prapremierą nowej sztuki Mrożka, zaś w Warszawie "idą" aż dwie sztuki Mrożka na raz. Daj Boże każdemu naszemu dramatopisarzowi takie wzięcie (lecz czy wielu mamy Mrożków?).

Mrożek mieszka stale za granicą. Dlatego mógł napisać "Emigrantów", najbardziej cierpką i gorzką ze swoich sztuk. I jedną z najlepszych. Mistrzostwo dialogu i rysunku psychologicznego, precyzja wyrażania myśli wtopione są tu bez reszty w sytuację dramatyczną i akcję, której pozorna rozwlekłość jest niezbędna dla nadrzędnego celu: ukazania bez wyjściowego losu obu bohaterów sztuki, znajdujących się - jak u Sartre'a - "przy drzwiach zamkniętych", przy czym te drzwi to żadna metafora, lecz realne, obskurne drzwi, do odrapanej klitki pod schodami w jakiejś czynszówce, tym bardziej infernalne.

W tej odrażającej izbie gnieżdżą się dwaj emigranci, przegrani życiowo, skończeni. Wyosobnienie, frustracja w obcym społeczeństwie, do którego się skądś z zewnątrz przywędrowało, to temat wcale nie rzadki w literaturze, bo i w życiu nie wyjątkowy. Sytuację, raczej nie nową scenicznie, zaostrzył Mrożek ironią, w której nawet wyrozumiałość nie traci zjadliwości. "Emigranci" są w twórczości Mrożka tonem nowym. Brak tu pewnych kabaretowych grymasów i efekcików - które występują nawet w najlepszej sztuce Mrożka, w "Tangu" - tło, fabuła są najzupełniej realistyczne. Czy jest to "uklasycznianie się" Mrożka, odwrót od pewnych zewnętrznych zabiegów jego "awangardyzmu", nawet z wkalkulowaniem utraty nimbu sensacyjności?

Prapremiera "Emigrantów" w Teatrze Współczesnym w Warszawie dała Jerzemu Kreczmarowi okazję do nowego sukcesu jego "teatru intelektualnego", a dwu aktorom do świetnych ról. Zadanie Mieczysława Czechowicza było łatwiejsze - jego emigrant to rodzajowy, tragicznie komiczny osiłek - i aktor zebrał wiele pochwał. Ale również Wiesław Michnikowski zasługuje na uznanie (choć mu go poskąpiono): ostateczną klęskę emigranta-intelektualisty ukazał przejmująco.

Emigranci czekają na Godota. A Godot nie przyjdzie. Stawka na Godota jest stawką przegraną. I warunkuje los przegranych. A jeśli nawet Godot się pojawi, nic ludziom nie pomoże, nie spróbuje pomóc, obojętny, nieprzenikniony - choć on jeden ocaleje w rozchwianym świecie, jak ów Garbus ze sztuki Mrożka pod tym właśnie tytułem.

Mrożek mieszka stale za granicą, więc nie mógł pozostać poza orbitą niepokojów, zamętu, nieładu ludzi tamtego świata. "Garbus" jest o nich. Sztuka to oddalona od nas tematycznie, jak Księżyc od Ziemi. Stwarza jednak tyle pokus i ciekawych zadań dla reżyserii, że dwaj wybitni inscenizatorzy (Kazimierz Dejmek i Jerzy Jarocki) natychmiast po nią sięgnęli.

Obejrzałem przedstawienie Jarockiego w Teatrze Starym w Krakowie. Ze znawstwem i artystyczną biegłością pokazał on bankructwo życiowe kilkorga osób, które Mrożek zebrał w pensjonacie, prowadzonym przez nieokreślonego do końca Garbusa. Klucz psychologiczny otwarł wnętrza ludzi z pensjonatu, realizm w stylu czechowowskim (omal) posłużył Jarockiemu do ich poprowadzenia przez dialogi, pełne podtekstów, subtelnych, ukrytych znaczeń, przez sytuacje dwuznaczne i skameralizowane.

Reżyser miał ku temu prawo, ponieważ Mrożek wyrzekł się w tej sztuce po raz wtóry chwytów z teatru absurdu. Lecz czy zastąpiła je dostateczna finezja analizy psychologicznej i dostatecznie narastający - choćby tylko podskórnie - dramatyzm treści. Już tę sztukę autora "Indyka" nazwano rebusem, a choć rebusem ona może nie jest, na scenie toczy się mglisto, amorficznie, dopiero w finale nabiera rysów, godnych ostrego widzenia Mrożka. Nawet dobra gra aktorów (z Ewą Lassek na czele) nie może tu przeważyć szali. Dodatkową dystrakcją jest Jerzy Bińczycki, grający Barona, najważniejszą postać w "Garbusie", organizatora psychogry: gra on poprawnie, trafnie, i więcej niż poprawnie, a przecież narzuca widzom nastroje obce, przywołuje Bogumiła z filmowych "Nocy i dni", i zaraz nasuwa się pamięci zbitka Mikulski-Kloss albo Perzanowska-Matysiakowa.

Mrożek mieszka stale za granicą, ale jego związki z krajem są nieprzerwane i bliskie. Ma więc możność widzenia spraw i tam, i tu.

Dał temu wyraz. Ale "Szczęśliwe wydarzenie", "Garbus", "Wyspa róż" to sztuki niedoskonałe. Mrożek jest trochę jak Pan Twardowski. Nowy okres jego twórczości przyniósł mu nowe osiągnięcia, ale zarazem stan zagrożenia. Trzecia kwadra w astronomii nazywa się ostatnią. Podług ziemskich rachub kwadr jest cztery, i dopiero cztery składają się na całość. Jaka ona będzie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji