Artykuły

Podróż zimowa przez obłęd

"Lenz" w reż. Barbary Wysockiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Spektakl "Lenz" w Teatrze Narodowym mrozi. Walka z szaleństwem przypomina tu ekspedycję polarną, z góry skazaną na zagładę w starciu z żywiołem.

Spektakle Barbary Wysockiej zaludniają szaleńcy, socjopaci, ludzie niedojrzali i okaleczeni emocjonalnie. Wszyscy uparcie pakują się w sytuacje graniczne. Gdyby w porę zatrzymali się przed przeszkodą, zadrżeli i opisali ją - byliby mędrcami, poetami. Oni jednak rzucają się na barierę, prą jak nakręcane zabawki.

Takich ślepych na rzeczywistość straceńców reżyserka umieszczała w "Kasparze" według sztuki Petera Handkego, w opartej na opowiadaniu Dostojewskiego "Łagodnej". Murem dla tych nieświadomych własnej śmieszności maniaków bywał język, normy społeczne, absurdy historii, oczekiwania drugiego człowieka. Próbowali się przez nie przebić. Budzili litość, nienawiść, ginęli.

Młody poeta (Szymon Czacki) z opowieści Georga Büchnera (1813-37) to przypadek wyjątkowo nieznośny. Lenz jest prototypem neurotycznych romantyków, którzy wiecznie czegoś szukają, dokądś pędzą, powracają w kolejnych wcieleniach w IV cz. "Dziadów", "Podróży zimowej", "Czarodziejskiej górze". Jego problemem nie jest wojna, kataklizm czy rygor społeczny, ale brak sensu w świecie. Życie go boli. Ludzie nudzą. Powietrze przygniata swoim ciężarem. Gdy trafia do górskiej posiadłości przyjaciela (Modest Ruciński), pod opieką luterańskiego pastora Oberlina (Oskar Hamerski) ma nadzieję odzyskać spokój. Znajduje tylko samotność.

Takiej beznadziejnej pustki doświadczają może tylko himalaiści, gdy złamią nogę podczas śnieżycy, astronauci, gdy stracą kontakt z bazą, pacjenci, którzy dostrzegą wreszcie, że pokoje ich sanatorium nie mają klamek. Gdyby Büchner mógł nakręcić teledysk, pewnie przypominałby on "Space Oddity" Davida Bowiego.

Wysocka wrzuciła Lenza w białą przestrzeń wypełnioną śniegowym puchem. Trochę izolatka, trochę obrazek z dzieciństwa. Nad sceną rozpina się nieproporcjonalnie masywne, czarne drzewo, na które młody artysta będzie próbował uciekać przy każdym ataku paniki. W dole świecą nieproporcjonalnie małe domki z tektury, w których za nic się nie zmieści, nie znajdzie schronienia. Świat nie jest na skalę Lenza. Lenz nie jest na skalę świata. Najlepszy kontakt ma z własną czapką, którą bawi się jak posłuszną marionetką.

Szymon Czacki tuli się do przedmiotów i ludzi, wpija się w ciało pastora. Rozrzuca ręce i otwiera pierś ku niebu, czekając na boski grom lub łaskę. O swoich traumach opowiada z powagą dziecka relacjonującego zły sen. Niczym rozpieszczone dziecko oczekuje też uwagi i opieki. Demonstracyjnie wskakuje więc ciągle do zbiornika z zimną wodą, licząc, że ktoś go zaraz ocali. Oskar Hamerski i Modest Ruciński ubrani w praktyczne, ciepłe kurtki są dla rozdygotanego Lenza jak ratownicy górscy dla turysty żółtodzioba. Suszą go, przebierają, układają do snu. Działają automatycznie, beznamiętnie. Taka praca, wyciąganie z opresji.

Tylko czy trzeba robić spektakle o krnąbrnych egoistach, którzy dla wszystkich są ciężarem, niczego się nie uczą, nie próbują wziąć się w garść? Czy neurotyczne zagubienie jest faktycznie tak urocze, wartościowe i nobilitujące, jak przekonują romantycy i Woody Allen? A może to patologia kwalifikująca się na solidną terapię?

Barbara Wysocka tego nie wyjaśnia. Nie mówi, skąd w jej bohaterach ten dygot, ból i nieprzystosowanie. Za to fantastycznie ilustruje ich osuwanie się w przepaść. Śledzi ich. Daje im się wykrzyczeć. Asekuruje ich jak cierpliwy, trzeźwy ratownik. W ostatniej chwili wyciąga na powierzchnię, choć wie, że to próżny wysiłek, bo zaraz wskoczą w jakąś nową szczelinę.

W spektaklach Wysockiej jest mrok i beznadziejna zaciętość. Zaśnieżona przestrzeń sceny, po której rzuca się Lenz, przestaje w końcu przypominać świąteczną pocztówkę. Nabiera dziwnej grozy obrazów Breugla, Goi czy Sasnala. Wszędzie pusto, wszędzie za daleko, wokół tylko jakieś dziwne cienie i kształty. Projekcje na ścianach zacinają się na ogromnym obrazie przerażonych oczu Lenza.

Pozy Lenza bywają pocieszne, a "akcje ratunkowe" Hamerskiego i Rucińskiego nadają przedstawieniu ironiczną podściółkę. Na scenie Narodowego już dawno nie było jednak spektaklu tak mroźnego, ciemnego i ziejącego nieludzką pustką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji