Umarła klasa
Paradoksalnie problem przeszłości staje w centrum uwagi Tadeusza Kantora i znajduje swój aktualny wyraz w spektaklu "Umarła klasa", przygotowanym w ubiegłym roku przez teatr "Crikot 2". Spektakl, prezentowany dotąd tylko w Krakowie, będący w pełnym toku życia, nieustannie "dopełniany", stał się ośrodkiem głębokiego przekształcenia i rozwoju idei artystycznej Kantora.
Przeszłość, a zwłaszcza jej relikty kulturowe, jest już od dość dawna w niskiej cenie w świecie technologicznego postępu, futurologii i scjentyzmu obejmującego wszystkie dziedziny życia "w dniu jutrzejszym". Jest również w niskiej cenie na nielogicznie już szerokim polu sztuki awangardowej. Owładnięta ideą postępu i wszechwładnie ten postęp wcielająca w życie dzisiejsza nauka, a w ślad za nią sztuka osiągnęła (i przekroczyła) stopień oszołomienia, wykluczając bądź mieszając wzajemnie swe kompetencje i mnożąc w ten sposób swe niekompetencje. W rezultacie osiągnęliśmy wrażenie przebywania poza progiem teraźniejszości, na terenie ziemi obiecanej. A równocześnie ta ziemia obiecana okazuje się całkiem prozaiczna, zaczynamy wątpić w sens obranej drogi i coraz bardziej namacalnie odczuwać naszą bezradność w przewidywaniu i urządzaniu przyszłości. To "przyszłe" otoczenie kształtują i żyją w nim coraz powszechniej ludzie wszystkich stanów i krajów, między którymi zacierają się wszelkie różnice, wyjąwszy zakamuflowane prestiże czy utajone konta bankowe.
W tej sytuacji jest prawie niemożliwe, nawet na terenie awangardowej sztuki, pomyśleć o rewolucji, czyli o rzeczywistej i niezbędnej w życiu każdego człowieka, zaskakującej go zmianie. Zamiast tego możemy jedynie obserwować zmiany z góry przewidziane, przebiegające automatycznie na kształt ruchów perystaltycznych. Przeszłość została więc zapomniana a wraz z nią wymyka się ludzkiemu doświadczeniu także teraźniejszość.
Pierwszą twórczą refleksję o wyrzeczeniu się przeszłości i pierwszą nowoczesną wizję przyszłości przynieśli, obok ludzi nauki, artyści naszego wieku. Nie przewidzieli jednak, że wizja ta, która w sztuce ma zawsze charakter utopijny, ironiczny lub metaforyczny, zostanie tak dosłownie urzeczywistniona. Nowatorskie idee i ruchy artystyczne stały się wkrótce same tradycją, która szybko i na różnych poziomach dawała impulsy do kształtowania nowego, fizycznego i psychicznego otoczenia, paradoksalnie urzeczywistniając się w życiu.
Były to bez wątpienia twórcze procesy i pionierskie inicjatywy, które ugruntowały ową negację przeszłości i tradycji, czyniąc z tej" "negacji" wszechobowiązującą zasadę. Miały pójść raz na zawsze w zapomnienie takie pojęcia kulturowe jak narratywność, literackość, kompozycja, harmonia, forma, artyzm; takie postawy jak nostalgia, sentymentalizm, historyzm, indywidualizm; takie dyscypliny naukowe jak estetyka, psychologia i wszystkie formy sztuki; takie narzędzia jak pędzel, płótno, farby, czy instrumenty muzyczne; takie instytucje jak muzea, teatry, filharmonie, galerie sztuki, itp. Trzeba pamiętać jednak, że prominentami tych "antyartystycznych" idei i antyindywidualistycznych wystąpień był nie kto inny jak właśnie wielkie indywidualności, artyści tej miary, co Strawiński, Malewicz, Duchamp, Breton, Schwitters czy u nas - Witkacy, Strzemiński, Gombrowicz. Na tym tle rozwinęły się już w latach powojennych najbardziej może znaczące idee i praktyczne działania artystyczne penetrujące coraz wnikliwiej "coraz krótszy" czas teraźniejszy, bez konieczności przestrzegania akademickich warunków i metod tradycyjnych. W tym czasie aspiracje kształtowania przyszłości przeszły już w całości na teren nauki, techniki, lub w ręce nowych wizjonerów operujących bądź tą samą naukową aparaturą bądź, odwrotnie, sięgających do nieokreślonych w czasie formuł mistycznych, zaczerpniętych np. z mrocznych tradycji kultur Wschodu.
W tym miejscu dochodzimy do pasjonujących doświadczeń sztuki współczesnej, znanej już bezpośrednio naszym pokoleniom, sztuki, która przynosi nową refleksję (a równocześnie stanowi przestrogę) na temat obrazu i kierunku rozwoju dzisiejszego świata. Mówiąc z największym uproszczeniem, jedyną szansą pozytywną okazały się prozaiczne z pozoru usiłowania artystów, aby umieścić sztukę (czy dzieło sztuki) w aktualnej realności a realność tę wprowadzić na teren sztuki. I uczynić to tak, by nie zatracić ani zasadniczej granicy, ani nie sprowadzić zagadnienia do prostej inwersji. W poczynaniach tych uczestniczyło, niezależnie od siebie, wielu oryginalnych twórców na całym świecie w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Oryginalnych - więc działających "poza układem", "poza konkurencją", choć konkurencję tę stwarzał szybko rynek sztuki i środki informacji. Działają także i rozprzestrzeniają te tendencje coraz liczniejsze rzesze artystów wszystkich stopni, do mistyfikatorów i plagiatorów włącznie.
Tadeusz Kantor jest jednym z pionierów i najbardziej radykalnych artystów tego nowego ruchu w sztuce. Dłużej może niż inni - z różnych, złożonych powodów - pozostaje też "poza obiegiem" i "poza konkurencją". Nie zamierzam przy tej okazji określać, choćby pobieżnie, sytuacji w naszej sztuce i podważać hierarchii wartości, która ukształtowała się nie tyle wskutek nadmiaru, co raczej - braku informacji i krytycznego procesu interpretacji faktów. Tym bardziej nie zamierzam wskazywać na niezliczone zjawiska wtórne, imitatorskie, pasożytujące na oryginalnych odkryciach, m.in. na odkryciach i dziełach Kantora. Sprawa ustalania na bieżąco hierarchii faktów i artystów, uchwycenia i odnotowania czasu i okoliczności, w jakich powstają autentyczne dzieła i odbywają się procesy będące w autentycznym rozwoju, sprawa odróżnienia tych wartości od reszty - jest ważna choćby dlatego, że w przypadku braku krytycznego filtru, nieuchronnie i lawinowo postępuje proces zniekształceń, aż do opracowań syntetycznych na temat naszej czy światowej sztuki. Brak uwagi i respektu naszej krytyki zarówno teatralnej jak i plastycznej wobec "Cricotu" Kantora jest równoznaczny z obiektywną odmową uznania właściwej roli tego artysty w kształtowaniu naszej współczesnej kultury. A właśnie ta profesjonalna krytyka powinna już dawno stwierdzić, że idee i odkrycia Kantora, choćby tylko na terenie "Cricotu", nie tyle torują drogę, co są cichcem wykorzystywane. Przytoczę tu słowa, które publicznie, po kilkudniowym pobycie w Polsce wypowiedział ostatnio Allan Kaprow, wybitny artysta, pionier happeningu i współtwórca znacznego odłamu historii sztuki współczesnej. Oświadczył on, że Kantor jest jednym z największych obecnie artystów w skali światowej i że od lat nie widział spektaklu równie ważnego i znakomitego. Tymczasem artysta ten i jego teatr działa od lat w niezwykle trudnych warunkach i w oparciu o bardzo skromne środki.
Ranga artystyczna "Cricotu" polega zarówno na autonomicznym rozwoju jak i na realnym odniesieniu osiągnięć tego teatru do procesów występujących w całej sztuce współczesnej. Kantor nie ogranicza swych poszukiwań do sfery teatru czy malarstwa (choć nie wyrzeka się doktrynalnie, raz na zawsze specyficznego z nimi związku) lecz penetrując rzeczywistość nieustannie poszukuje możliwości dokonania wyłomu z terenów profesjonalnych sztuki i obiegowej awangardy. W niezależny sposób szuka on wyjścia z sytuacji, w jakiej znalazła się sztuka nie dalej niż 10 lat temu, sytuacji, w której sam uczestniczył. Sytuację tę cechuje m.in.: operowanie realnością w sztuce, włączanie elementów tej aktualnej i codziennej realności w obręb dzieła sztuki, kształtowanie dzieła z tych elementów głównie poprzez świadomą "decyzję", poprzez "gest", w sytuacjach narażających na śmieszność, w stanach zażenowania. Tworzenie "worka", "wraku", "parasola''; dzieła teatralnego, gdzie najważniejsza okazała się "szatnia"; dzieła, w którym czynność wykonywana jest w tym samym czasie, co czynność percepcji, co siedzenie widza w teatrze. Czas teraźniejszy był naczelną pasją i obsesją Kantora, a uchwycenie "realności przez realność" jedyną nadzieją utrzymania temperatury twórczej.
Problem podjęty ostatnio w "Umarłej klasie" wykracza poza te, zdawałoby się, ostateczne możliwości działania w sztuce. Kantor zauważył, że takie pojęcia jak "czas teraźniejszy", jak owo działanie artysty w samej "rzeczywistości", jak partycypacja widza, "obecność fizyczna" oraz owa sakralna niemal i rzekomo wszechwładna "decyzja" artysty zostały już zbyt nadużyte, zdewaluowane, zasymilowane zarówno w sztuce jak w życiu. Wyjścia z tej sytuacji poszukuje wielu artystów dzisiejszej awangardy, która już znów w obiegowym swym nurcie szuka bądź rozwiązań konceptualnych, analitycznych bądź kieruje się w sferę mistycyzmu. Kantor szuka swej własnej drogi wyjścia z aktualnego, a zarazem "wiecznego" impasu, w jakim znajduje się on sam i sztuka. Zgodnie ze swymi predyspozycjami, lecz wbrew opanowanym już metodom "operowania realnością", kieruje swą uwagę na inne, poniechane i bezużyteczne dotąd w sztuce aspekty rzeczywistości, które odnajduje nie tyle w historii, co w szeroko pojętym pojęciu przeszłości. Sięga więc do przeszłości z jednej strony w wymiarze najbardziej naiwnym, namacalnym, fizjologicznym (powrót staruszków do dzieciństwa, do klasy szkolnej), a równocześnie w aspekcie, kulturowym (odnalezienie idei {#au#814}Schulza{/#}, {#au#405}Gombrowicza{/#} i {#au#158}Witkiewicza{/#}, tych, jak mówi Kantor "trzech wieszczów, którzy dla jego generacji pozostawali 'poza szkołą'"). Sięga do przeszłości w jej różnorodnych "niehistorycznych" przekrojach, przeszłości, która została zapomniana lub zdyskredytowana zarówno w życiu, jak w sztuce. Sięga więc do tak "potępionego w kulturze zachodniej" elementu, jakim jest manekin, marioneta; mechaniczny, "łudząco podobny" odpowiednik aktora (nie rezygnując przy tym z żywego aktora). Sięga w konsekwencji do "ostatecznego argumentu", jedynego już, zdaniem artysty, kryterium nonkonformizmu, jakim staje się pojęcie i atmosfera śmierci. "Najniższa z możliwych ranga życiowa" tego zjawiska stwarza właśnie tę ostatnią szansę dokonania jeszcze jednego przedziału, przegrody nie do pokonania, wyjścia poza wszelkie obręby życia i sztuki. Czyni to bez dosłowności, bez użycia makabry i bez symbolizmu. Unika równocześnie prób identyfikacji z jakąkolwiek religijną wizją "ponownych narodzin", czy też z mistyczną ,,wieczną Tao". Notuje raczej "zewnętrzne" - kulturowe, obyczajowe i biologiczne objawy związane ze zjawiskiem śmierci: obrzędy, cmentarze, pomniki, gabinety figur woskowych. Nie filozofuje na temat śmierci, a jedynie ociera się w dopuszczalny jedynie w praktyce artystycznej sposób o jej rzeczywiste granice, w oparciu o ludzkie doświadczenie. Śmierć "Umarłej klasy" nie dotyczy przyszłości czy abstrakcyjnej nieskończoności, lecz definiuje teraźniejszość przez powrót do czasu przeszłego. Śmierć pozostaje więc zjawiskiem kulturowym, a nie wyłącznie egzystencjalnym. Pragnąc wyrazić życie artysta dochodzi do wniosku, że nie jest to obecnie możliwe ani przez formę, ani przez tautologiczną już i wyeksploatowaną "realność życia", ale właśnie przez pojęcie śmierci.
Sytuacja śmierci, zgodnie z ideą Kantora, upodabnia człowieka do manekina. Na gruncie teatru stawia to w zupełnie innej pozycji problem gry aktorskiej, problem przeprowadzony w sposób niezwykle fascynujący w omawianym spektaklu. Człowiek-manekin, pozbawiony możliwości obrony, aktor "jak umarły", traktowany w sposób bezceremonialny - wchodzi w kontakt z pustką a nie z widownią. Powstaje namacalne wrażenie tej pustki, bez uciekania się do takich zabiegów jak kontemplacja czy medytacja, które stały się ulubionymi trikami pseudoawangardowych zespołów, realizujących z ponurą dosłownością swe programowe i nieodwracalne odejście z terenu teatru i sztuki.
Obecny spektakl wykracza więc również poza realność "teatru wydarzeń" Kantora, który reprezentował spektakl {#re#}"Kurka wodna"{/#} (1967) czy, w innym już, pozahappeningowym sensie, {#re#}"Nadobnisie i koczkódany"{/#} (1973). Zamiast realnych przedmiotów i realnie przebiegających czynności seans obecny wypełniają jak gdyby przedmioty, postacie, gesty i sytuacje zastępcze, funkcjonujące jak gdyby w sferze pozaprzedmiotowej, umożliwiające operacje pojęciami i ideami. Odbywa się, porażająca swą obecnością, gra pozorów, atrapowych przedmiotów i manekinów; figur przybywających z odległego dystansu i innego wymiaru; obsuniętych już od realnego, pełnego życia lecz włamujących się na teren życia z całą bezwzględnością swej szczątkowej potencji, powracających predyspozycji i życiowych pretensji, które odżywają z niesłychaną dynamiką w aparacie pamięci; osobników rekompensujących swe ułomności w seriach gwałtownych przypływów energii.
Ośrodkiem tych "żałosnych wysiłków" i nieustępliwych zabiegów jest kilka rzędów szkolnych ławek, pusta, umarła klasa. W tej ziejącej śmiertelną pustką scenerii siedzą zastygłe, jak na starej fotografii, postacie podobne do figur woskowych, w czarnych trumiennych ubraniach. Najwyraźniej reprezentują nie "ten świat" i nie "ten czas" wtapiając się w pustkę klasy. Przez przedłużające się trwanie tego bezruchu ustala się od początku jakiś dwuznaczny stosunek między staruszkami-aktorami a widownią: stosunek fascynacji, a zarazem niechęci. Powstaje uczucie bezpośredniej obecności a jednocześnie pustki. Aktorzy przeobrażeni w staruszków, powracający do szkoły znajdują się nieprzerwanie w okolicach, gdzie "roztacza swą władzę śmierć". Nieoczekiwany i nieodpowiedzialny wydaje się w tej sytuacji nieśmiały ale bezwzględny gest podniesienia palców przez staruszka-ucznia, naśladowany lękliwie przez pozostałych. Po tym niemym i bezowocnym geście wszyscy ostrożnie wymykają się z ławek i znikają za drzwiami, aby po chwili powrócić. Wkraczają teraz triumfalnie, w takt rozlegającej się z głośnika banalnej melodii walca "François", w szalonym, choć nie przekraczającym progu możliwości ożywionych automatów, tańcu, zaopatrzeni w manekiny małych dzieci, które zwisają, czepiają się ich jak "pasożytujące narośla". Są to, jak określa Kantor, "trupki małych dzieci, własne 'ego' z okresu dzieciństwa tych przepoczwarzonych osobników". Znów wszyscy zasiadają w ławkach, zajmując swoje miejsca i przyjmując "prawidłowe" pozycje. Ławki szkolne okazują się nie tylko symbolem rygoru i nudy życiowej, ale stają się przerażająco realne. Umarła klasa przekształca się w opustoszałą (w wymiarze psychicznym) monstrualną "maszynę pamięci". W niej i w owych przywołanych z przeszłości figurkach dzieci ma być złożona "cała pamięć epoki dzieciństwa, porzuconej, zapomnianej i wykreślonej przez nieczułość i bezwzględny praktycyzm życiowy, który zabił w nas wyobraźnię przeszłości". Staruszkowie jawią się tu jako "przewrotne, obojętne i pewne siebie kreatury, trochę jak zbrodniarze-dusiciele", realizujący swą decyzję powrotu do dzieciństwa, do swej szkolnej klasy. W rzeczywistości powracają do "pustego wraku", do "maszyny pamięci", do pustej, umarłej klasy. Tu, wokół owej pustki, podejmują ostatnie i daremne wysiłki powtórzenia swego życia. Nie chodzi tu Kantorowi o żadną naukę moralną: odżywa po prostu, w wydaniu staruszków, rzeczywistość klasy, gdzie z pedantyczną dbałością traktowane są realia gestów i słów. Kolejno i nieoczekiwanie zmieniają się sytuacje: odbywa się prawdziwa lekcja, następuje bijatyka w ławkach, padają wyzwiska, staruszkowie demonstrują szkolarskie miny, deformujące twarze aktorów do granic możliwości; podpowiadają, wychodzą "na stronę" (do ustawionego na froncie klozetu), idą "do kąta" ("kąty" są w tej klasie ruchome i ustawione na kołkach, są "nie na swoim miejscu"). Cały komplet tandetnych, banalnych wyświechtanych, żenujących chwytów i procederów szkolnych podjęty został przez artystę właśnie ze względu na ich niską rangę w poważnym świecie i w poważnej sztuce. Żałośnie wątłe, oklepane i szablonowe są także strzępy wiedzy szkolnej demonstrowane przez staruszków podczas ich lekcji. Na krańcach tego pomostu czasu, rozpostartego nad "pełnym", dojrzałym życiem nawiązuje się znamienne lecz głuche i bezradne porozumienie między światem staruszków i realnością umarłej klasy.
Rytm, specyficzna cykliczność sekwencji i motywów tego seansu (od wyrazistego, logicznego - przez bełkotliwą nieczytelność - do stanu majaczenia i koszmaru), wielorakość i wieloznaczność najprostszych elementów i obrazów stopione zostały w jedną całość, zintegrowane bez założonej uprzednio metody czy programu. W tym dramatycznym i pełnym niemal cyrkowego humoru spektaklu osiągnął Kantor wymiar dzieła sztuki porażającego swą aktualnością. W "Umarłej klasie" trzy znamienne rzeczy, trzy zasadnicze pojęcia stanowią o odkrywczości i indywidualności Kantora. Użyte w sztuce elementy i pojęcia przeszłości to nie są jedynie "wycofane z obiegu" przedmioty mające, charakter relikwii czy "gotowych" przedmiotów znalezionych. To są wraki, atrapy pojęć i przedmiotów podjęte z pełną świadomością i wszystkimi konsekwencjami tej atrapowatości. To nie przeszłość i jej "poważne" akademickie doświadczenie, to wrak przeszłości ma dać nadzieję na odzyskanie teraźniejszości. Śmierć i starość nie są u Kantora ani pojęciami filozoficznymi, ani nie ograniczają się do doświadczenia jednostkowego. Starość, co różni Kantora od Schulza, odnosi się do doświadczenia społecznego. Wreszcie, ów "niedostępny przekaz śmierci", zrealizowany w mentalnym i rzeczywistym procesie twórczym, okazał się znamiennym odpowiednikiem niedostępności, tej nieodzownej przegrody, która cechuje dzieło sztuki i która jedynie jeszcze może fascynować wyobraźnię. Fascynować i dać impuls do refleksji nad światem.