Teatr w teatrze
GAZETY podając repertuar stołecznych teatrów ułatwiły sobie zadanie drukując po prostu: "Don Kichot". Informacja to trochę myląca, lecz trudno się dziwić, bo też najnowsza premiera Teatru Dramatycznego ma w rzeczywistości tytuł wyjątkowo długi. Brzmi on: "Pan Lemercier gra Don Kichota w swojej księgarni przy placu Des Vosges w Paryżu". Autorem scenariusza tego widowiska a zarazem reżyserem spektaklu jest Witold Zatorski. Pisząc scenariusz Zatorski wykorzystał w nim motywy zaczerpnięte z "Krzeseł" Ionesco i ,,Don Kichota" Cervantesa. A bodźcem do jego napisania stała się dla niego opowieść o pewnym właścicielu niewielkiej księgarni mieszczącej się w Paryżu przy pl. Des Vosges, który przed dwudziestu laty grywał w niej "Don Kichota". Były to przedstawienia kukiełkowe, przygotowywane dla zaproszonych gości i przyjaciół.
Księgarzowi dał Zatorski nazwisko Lemercier a skojarzył go ze Starym z "Krzeseł". Towarzyszy mu pani Lemercier - Stara. Ich przedstawienia nie były dotąd przyjmowane przychylnie, prawdę mówiąc pan Lemercier nie spotykał się ze zrozumieniem ze strony tych, dla których grał. Bywało, że jedyne co potrafili w nich dostrzec to to, iż stary księgarz spocił się z wysiłku. I oto teraz Lamarcierowie-Starzy zaprosili na spektakl pisarzy - a raczej ich cienie. Dziwne to widowisko. Opowieść o dwojgu ludziach, którzy wypełniają swą starość graniem "Don Kichota". A jednocześnie o tym, jak cel ów sprawia, że ich postaci tak przemyślnie wiążą się z tymi, które kreują: księgarz występujący przed wyimaginowanymi pisarzami, zdaje się być jak ów szalony z miłości i zaślepiony nią "rycerz o smętnym obliczu", a jego żona - jak świadom pańskiego szaleństwa, udręczony nim, a jednak wierny, oddany sługa. Bardzo to poetycki spektakl - i niejednoznaczny.
Jest w nim wiele pomysłów - świetnych. Są sceny doskonałe, jak choćby ta, w której Stara bierze swego męża na kolana tworząc grupę przypominającą "Pietę" - jest w tym macierzyństwo, ukojenie, zrozumienie, pogodzenie z losem, litość. Scena ta w pierwszej chwili budzi śmiech widowni, ale w miarę jak spektakl się rozwija - nabiera wcale niezabawnej wymowy.
W spektaklu tym oglądamy dwoje tylko aktorów: Marka Walczewskiego w roli pana Lemercier i Ewę Decównę jako jego żonę. Oboje grają naprawdę dobrze, a momentami nawet wyśmienicie. Można jednak mieć do reżysera pretensję, że chwilami wprowadza do ich gry i do akcji scenicznej za wiele zbytecznej histerii, hałasu, krzyku. Można by też poddać w wątpliwość zasadność niektórych pomysłów. Na przykład samego zakończenia. Albo przesady w scenie, w której Marek Walczewski spadając ze szczytu księgarskich regałów na zbudowaną ze stołów scenę, zrywa lampę. Po co ją zrywa? Wprawdzie widzowie doznają w tym momencie wrażeń nadspodziewanych, bo jest wtedy ciemność, łomot, niespokojne nawoływanie Starej, długa cisza i nie wiadomo czy tak miało być, czy też doszło do wypadku, ale czy to potrzebne?
Bardzo silną stroną tego spektaklu są muzyka Stanisława Radwana i scenografia Kazimierza Wiśniaka. I jedna, i druga świetnie przedstawieniu służą, stanowią jego integralną całość. Mało kiedy ma się okazję zobaczyć scenografię tak przylegającą do treści spektaklu, a zarazem tak funkcjonalną. Bardzo pięknym elementem są wielkie kukły i lalki, którymi Starzy to posługują się w grze, to porzucają je, by przeistoczyć się w kreowanych bohaterów, lub by z gry wyjść tzn. wejść w grę inną: być Starymi.