Struktura szaleństwa
Zanim przystąpimy do rzeczy, powitajmy znakomitą aktorkę Ewą Decównę, która przeniosła się do naszego miasta i po raz pierwszy pojawia się na scenie warszawskiej. Wypowiedzmy też słowa uznania dla Marka Walczewskiego za
odwagę, z jaką podejmuje trud i ryzyko w przedstawieniach nowatorskich, niezwykłych. Pochwalamy również Teatr Dramatyczny za to, że daje swoją scenę takim przedsięwzięciom. Ale zaraz surowo zgańmy ten Teatr za to, że nie umie o tego rodzaju swoich przedstawieniach nawet przyzwoicie poinformować.
Wiedzieć trzeba przede wszystkim, że nowe przedstawienie w Dramatycznym jest dziełem zespołu znakomitych artystów: muzyk i scenograf mają swoje ustalone już, wysokie miejsce w naszej kulturze współczesnej, reżyser jest początkującym, lecz utalentowanym autorem przedstawień cenionych w Łodzi i w Warszawie. W tym wypadku jest on również iI autorem sztuki. Wprawdzie skomponowanej z fragmentów tekstu "Krzeseł" Ionesco i "Don Kichota" Cervantesa, lecz oryginalnej i własnej: zdumiewające to połączenie utworu nowoczesnego i awangardowego (sprzed 20 lat) ze staroświeckim i klasycznym (sprzed 200 lat).
Powstał w rezultacie utwór sceniczny nie stanowiący ani klasycznego dramatu, ani opowieści teatralnej, lecz rodzaj lirycznego poematu scenicznego na dwie osoby: gatunek nowatorski. A przy tym (jak z tego widać) przedstawienie odwołuje się do pewnego obeznania i obycia z utworami, z których jeden jest nieznany ("Krzesła" grano 20 lat temu, a tekstu praktycznie nie ma), drugi zaś - nieczytany ("Don Kichota" nie ma ani w księgarniach, ani w szkole).
Gorzej: oprócz kultury literackiej przedstawienie wymaga także komentarza. Objaśnić bowiem trzeba sam temat przedstawienia: problem szaleństwa jako pewnej formy kultury (dawnej, barokowej - to "Don Kichot", i nowoczesnej, awangardowej - to "Krzesła"). Kto tego wszystkiego się dowie, i tak przygotowany przyjdzie na przedstawienie Zatorskiego, ten nie dozna rozczarowania. Nową premierę Teatru Dramatycznego uzna za dzieło piękne i podniecające. Zachwyci się muzyką, scenografią, kostiumami i kukłami. Podziwiać będzie wspaniałe aktorstwo Decówny i Walczewskiego. Ukazują oni szaleństwo jako podwójną dysharmonię: dysharmonię gestów jakby na przekór ładowi żywego ciała ludzkiego: i dysharmonię ruchu jakby na przekór spokojowi zgodnego życia z otoczeniem. Jest to analiza aktorska i obraz poruszający. Ale przygotowany widz wzruszy się także finałem, który przywraca harmonię: jako siłę i zwycięstwo miłości. Przede wszystkim jednak przejmie się samą myślą o Don Kichocie sprowadzonym do ciasnego pokoju.
Bo przecież szaleństwo dawnego Don Kichota polegało na tym, te poszedł w nieznane, wyruszył na rozstajne drogi, sam jeden przeciw zepsutemu, oszalałemu światu. Szaleństwo pana Lemercier, księgarza, który gra Don Kichota u siebie w mieszkaniu, polega na tym, że ucieka przed światem, który wyszedł z formy. Schodzi sam jeden w głąb siebie. I tam walczy z wiatrakami.