Artykuły

Nowy Mrożek

Jeszcze przed końcem ubiegłego sezonu odbyła się na Małej Scenie w Katowicach premiera "Poczwórki" Mrożka. Wyreżyserował ją Zbigniew Bogdański, który opracował tę sztukę już raz na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie. Teraz udoskonalił swoją inscenizację. I dowiódł ponownie, jak przed laty, gdy wystawiał "Indyka", że Mrożka bardzo dobrze rozumie. Wie, że absurdalny tekst musi być wsparty całkowicie realnymi sytuacjami i realistyczną grą aktorów. Dopiero wtedy humor Mrożka ma się od czego odbić, a jego dialog osiąga siłę wyrazu.

"Poczwórka" nie jest najmocniejszym utworem autora "Tanga". To raczej rozbudowany skecz niż pełnospektaklowe widowisko. Ale i w tej farsie zaskakuje świetny dialog, zabawne sytuacje, dobrze zarysowane postacie. Sztuka zaczyna się jak komedia bulwarowa. W ustronnym domu na pustkowiu zamierzają spędzić upojną noc zamożny pan w sile wieku z młodą mężatką, która gotowa jest w zamian za pewne korzyści materialne przyprawić rogi małżonkowi. Z tej banalnej sytuacji potrafi Mrożek wydobyć wiele humoru. Ale po chwili zaczynają się komplikacje. Ze ściany spada portret, gaśnie światło, niewydarzony amant wpada w objęcia dziwnej postaci, która okazuje się duchem jego dawnego wodza, zazdrosnym o jego sukcesy erotyczne. Niedoszła kochanka ucieka do drugiego pokoju. Na scenie rozpoczyna się dialog na temat wielkiej idei zdradzanej przez małych ludzi. Polemika z mentalnością społeczeństwa, w którym najważniejszą sprawą staje się konsumpcja dóbr materialnych.

Im dalej jednak, tym gorzej. Sytuacja rozwiązuje się z humorem, nie traci na znaczeniu. Kiedy wódz przekonał już swego dawnego podkomendnego, że idea jest jednak najważniejsza, pojawia się młoda kobieta i uwodzi wodza. Na koniec wpada zazdrosny mąż ze strzelbą w ręku, szantażuje domniemanego kochanka żony i otrzymawszy pokaźną sumkę znika wraz z nią. Przy czym okazuje się, że nie był to wcale mąż, tylko przebrany za męża kolega, z którym zmówiła się przewrotna kobieta, by ograbić żądnego jej wdzięków lowelasa.

Aktorzy grają bardzo dobrze. Ewa Dałkowska, Adam Kwiatkowski, Janusz Ostrowski i Marek Kondrat dają prawdziwy popis gry, pełnej lekkości, finezji i humoru. Ale wychodząc z teatru odnosimy wrażenie, że to jednak tylko waga piórkowa.

Inaczej jest w Teatrze Współczesnym w Warszawie, gdzie odbyła polska prapremiera "Szczęśliwego wydarzenia". Ta sztuka także zaczyna się banalnie. Sublokator szuka pokoju z ogłoszenia. Ale już po chwili okazuje się, że nie będzie pokoju z widokiem na Mont Blanc, nie będzie łazienki, nawet nie będzie łóżka. Będzie natomiast bardzo dziwna historia, bardzo "mrożkowa". Straszny dziadunio-generał, który terroryzuje całą rodzinę, jego syn-niezdara, bezwolny i słaby, i ów sublokator, Przybysz, który ma wyzwolić mieszkańców spod dyktatury tępego starca, powołującego się na tradycję, subordynację i tym podobne górnolotne frazesy. Zmowa się udaje. Stary pan i jego patriarchalna władza zostają obalone. Ale oto rodzi się dziecko, straszne niemowlę, którego przyjściu na świat skutecznie dotąd zapobiegał dziadzio - generał. I ten stwór da dopiero wszystkim szkołę. Pokiereszuje dziadzia, zmusi rodziców do wyniesienia się z domu, wreszcie podpali i wysadzi w powietrze mieszkanie...

Usiłowano tłumaczyć, że sztuka odnosi się do wydarzeń majowych we Francji 1968. Usiłowano doszukiwać się w postaci dziadzia-generała odniesień do de Gaulle'a, w postaci jego syna aluzji do postawy francuskiej burżuazji, która chciała z pomocą anarchistów i różnych lewackich grup wyzwolić się spod paternalistycznych rządów generała. Ale jak zwykle u Mrożka metafora jest znacznie bardziej uniwersalna. Na tym polega przecież siła tej dramaturgii. Nietrudno dopatrzyć się w postaci strasznego Niemowlęcia lęku Mrożka przed tym, co będzie nie tylko we Francji. Nietrudno dopatrzeć się w nim nowego wydania Edka z "Tanga", tylko jeszcze groźniejszego, bo już całkowicie bezmyślnego, a przecież wcale nie mniej silnego i gwałtownego. Nie ma jednak w tej sztuce tanich i łatwych aluzji. Jest myśl, wcale nie tak mało ważna, choć chyba nienowa: czy człowiek zapanuje nad siłami, które powołał do życia? Czy owo straszne niemowlę, ów groźny niemowa, którego spłodził, nie zniszczy świata, nie wysadzi go w powietrze? Finał "Szczęśliwego wydarzenia" jest groźny, przerażający.

Jan Błoński pisze w eseju opublikowanym w "Dialogu", że woli Mrożka groźnego niż pociesznego, obłąkanego niż logicznego. Ależ tu tkwi błąd w rozumowaniu. Mrożek groźny nie musi być wcale obłąkany, może być i jest logiczny. Tak właśnie, jak w zakończeniu "Szczęśliwego wydarzenia". I wcale nie musi być dziwaczny, ani metafizyczny, by budzić lęk i grozę. Wystarczy, by z pomocą swej oryginalnej poetyki ukazał w pełnym świetle niebezpieczeństwo, jakie nam grozi, realne, a nie metafizyczne: niebezpieczeństwo wojny, zagłady. I dlatego nie namawiałbym Mrożka do dziwaczenia, ani do metafizyki. Niech lepiej pozostanie przy logice i realnym świecie, o którym potrafi tyle i tak dowcipnie, tak mądrze powiedzieć.

Erwin Axer trafił nareszcie na tekst, który "czuje". Od dawna nie było w Teatrze Współczesnym tak udanej premiery. Udało się tu Axerowi, z pomocą bardzo dobrej scenografii Ewy Starowieyskiej, wydobyć zarówno myśl Mrożka, nie tak łatwą przecież do odczytania, jak i wycyzelować dialog w taki sposób, że nie ginie żadna puenta, wszystko dociera do inteligentnej widowni.

Prawdziwe pole do popisu mieli także aktorzy. Przede wszystkim Wiesław Michnikowski, który od dawna czekał na taką rolę. Artur w "Tangu" nie bardzo mu "leżał". Za to Przybysz ze "Szczęśliwego wydarzenia" należeć będzie do największych osiągnięć tego wybitnego aktora. Michnikowski zagrał hipisa-anarchistę w sposób całkowicie realistyczny. Był nieodparcie śmieszny i wcale niegłupi. Nie przerysował postaci ani o cal, nie wyszydził jej, nie próbował nadać jej groteskowych wymiarów. Bardzo dobry był także Kazimierz Rudzki w roli niewydarzonego Męża. Jego suchy, prawie kabaretowy styl podawania replik odpowiada poetyce Mrożka. Henryk Borowski miał swą wielką popisową partię w rozgrywce z Przybyszem i był bardzo zabawny w walce ze swym wnukiem, dla którego Dziadzio-generał odczuwa jednak więcej sympatii, niż dla swego niedołężnego syna. Najmniej miała w tym przedstawieniu do powiedzenia Marta Lipińska w roli Żony, ale to już raczej wina tekstu niż aktorki. Wyglądała w swej nocnej koszuli z dużym dekoltem na plecach bardzo ładnie i bardzo ponętnie. Kazimierz Kaczor wywiązał się dobrze z trudnej, bo prawie niemej roli strasznego Niemowlęcia.

Więc jak to jest z tym Mrożkiem? Czy się zestarzał? Czy myśmy się zestarzeli? To pewne, że jest nam potrzebny. Jego humor, jego spojrzenie pełne ironii i zaskakujących skojarzeń, jego myśl tak przenikliwa i bystra.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji