Love story dorosłych
Huragan sprawił, że w czwartek powtórzono przedstawienie "Lucy Crown". Uniemożliwił bowiem w poniedziałek odbiór tego szczególnie udanego spektaklu TV. Powieść Irwina Shawa zrobiła karierę nie tylko w książce ale także w filmie i przeróbce teatralnej. Jest to swoista "love story" dorosłych - historia o miłości małżeństwa, zburzonej przez dziecinną przygodę wakacyjną, która uświadomiła niedopasowanie wzajemne dwojga kochających się - trwale i na zawsze - ludzi i dodatkowo spowodowała komplikacje z trzynastoletnim synem, nie mogącym darować matce zdrady z jego młodym korepetytorem.
Tkwi w tym wszystkim sporo wzruszającego ładunku melodramatycznego. Są też wyraźne echa z "Nory" Ibsena: kobieta, która nie chce być traktowana po dziecinnemu jak lalka. Ale jest też cienki rysunek psychologiczny, doskonale wydobyty w adaptacji Kamilli Klein, w reżyserii Andrzeja Łapickiego, wykorzystującej trafnie możliwości telewizyjne (fotograficzne zatrzymywania obrazów) i w wybornej grze aktorów.
Barbara Wrzesińska z nadzwyczajną subtelnością przekazała wszystkie odcienie psychiki Lucy Crown, zarówno trzydziestoletniej jak pięćdziesięcioletniej. Andrzej Łapicki bardzo prawdziwie przeżywał rozterki męża, Jan Englert był przejmującym, rozżalonym synem a młody debiutant Krzysztof Kolberger od razu zapisał się znakomicie w pamięci jako zakochany student. Rolę narratora i równocześnie przyjaciela domu Crownów zagrał Bronisław Pawlik. W sumie przedstawienie uderzające starannością, z jaką w TV spotykamy się nieczęsto.
[data publikacji artykułu nieznana]