Artykuły

Ryzyko poszukiwań

Co dzieje się z teatrem telewizyjnym? W miarę, jak powiększa się archiwum z taśmami, na których rejestrowano przez lata najciekawsze realizacje Hanuszkiewicza, Antczaka, Świderskiego i wielu innych reżyserów, maleją rozmiary współczesnych, dzisiejszych dokonań. Telewizja sama na siebie kręci bicz. Często pojawiający się "Teatr Wspomnień" z interesującymi przedstawieniami uświadamia nam, że spektakle obecne nie są tak wspaniałe. A może to czas zaciera kryteria? A może legendy przeszłości sprawiły, że oczekujemy od teatru telewizyjnego samych arcydzieł?

Na pewno na jakość dzisiejszego teatru składa się wiele czynników. W krótkim felietonie nie zdołamy wyłowić wszystkich. Możemy jedynie wskazać na niektóre właściwości.

Jedną z istotnych właściwości współczesnego teatru telewizyjnego jest poszukiwanie nowych, nieznanych tekstów dramaturgicznych. Nie debiutów, ale zapomnianych lub niedocenionych utworów pisarzy z dorobkiem, nawet klasyków.

Nie zawsze odkrycia przynoszą spodziewany skutek. Niedawno wspomniałem o udanej próbie przypomnienia teatralnych tekstów Lechonia. Jego miniatury dramaturgiczne były interesującą pozycją repertuaru świątecznego.

Nie powiodło się natomiast i Wampiłowem. Znakomity dramaturg radziecki, autor takich sztuk jak "Zeszłego lata w Czulimsku", "Polowanie na kaczki", "Starszy syn", nie rozwinął w pełni swojego talentu. Ratując człowieka utonął w Bajkale. Pozostawił rozpoczęte sztuki, wśród nich również komedię "Niezrównany Nakoniecznikow".

Telewizja podjęła się ryzyka i wystawiła komedię bez końca. Okazało się, że utworowi nie tylko brakuje zakończenia. "Niezrównany Nakoniecznikow" to zaledwie szkic, zarys komedii a właściwie tragikomedii o fryzjerze, który chciał być pisarzem. W wersji niedokończonej utwór jest nieokreślony stylistycznie - akcenty satyry i ironii mieszają się z autentyczną tragedią człowieka, który pragnie, chce wyrwać się z życia, które nie daje mu satysfakcji i które - jak sądzi - nie jest jego życiem.

Nie wiemy, czy dwoistość stylistyczna była przypadkowa, czy zamierzona, jak wyglądałby ostateczny kształt sztuki. Wiemy natomiast, że realizatorzy przedstawienia telewizyjnego nie postarali się o rozwikłanie zagadki. Poszli po prostu drogą najprostszą. Zrobili przedstawienie w stylu kiepskiej farsy, wydobywając wyłącznie satyryczne akcenty i ośmieszając głównego bohatera.

W ostatni poniedziałek przypomniano rzadko grywaną jednoaktówkę Aleksandra Fredry "Odludki i poeta", utwór powstał w latach dwudziestych ubiegłego wieku, prawie równocześnie z wieloma arcydziełami. Arcydzieła weszły do repertuarów teatrów, jednoaktówka zginęła w zapomnieniu. Dlaczego? Przecież "Odludki i poeta" to utwór ideowy, ostro rysujący problem obecności w życiu twórczości, humanistycznych porywów. Są też w jednoaktówce zaznaczone różne przeciwstawne postawy wobec życia, a fredrowski realizm daje o sobie znać na każdym kroku.

Dlaczego więc komedia "Odludki i poeta" sprawiła nam zawód, mimo znakomitej rekomendacji Jerzego Adamskiego przed spektaklem i mimo świetnego kunsztu wykonawców (Zapasiewicz, Łapicki, Pawlik). Myślę, że właśnie z powodu muśnięcia spraw bez ich bogatego rozwinięcia. Fredro przyzwyczaił nas do bogactwa fabuły, charakterów, nagromadzenia realiów, humoru, sytuacji. Fredro w pigułce nie wystarcza, chociaż wystarczają inni autorzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji