Artykuły

Personifikacja idei

Podobno książę Karlos, infant Hiszpanii, syn Filipa II i Marii Portugalskiej, był niespełna rozumu i przynosił wstyd rodzinie tak, że czuły na punkcie prestiżu dynastii ojciec musiał go ukryć przed światem. Nieszczęsny infant zmarniał w więzieniu. Podobno piękna Elżbieta, trzecia już bodaj małżonka Filipa, poprzednio przyrzeczona jego synowi, królewna francuska i nieodrodna córka Katarzyny Medycejskiej, spiskowała przeciwko Hiszpanii, czym naraziła się swojemu małżonkowi, który czuł się zresztą urażony również jako mężczyzna. Elżbieta skończyła w niełasce. Tyle historia. Fryderyk Schiller, pisząc dramat o hiszpańskim infancie, don Karlosie, wykorzystał motywy historyczne. Przede wszystkim starał się przepoić utwór panującą na hiszpańskim dworze atmosferą pochlebstwa i podejrzliwości. Zaś protagonistom dramatu porozdzielał role, nie troszcząc się już o historyczne przekazy.

Powiadają, że dramaty Schillera ogląda się dziś z trudem, że zbyt wiele w nich pięknych idei, a za mało akcji scenicznej, że postacie są jednoznaczne, a podział na czarne i białe charaktery - zbyt wyrazisty.

Ostatnio mieliśmy okazję obejrzenia w Teatrze Telewizji "Don Karlosa" w reżyserii Macieja Z. Bordowicza. Był to spektakl, który zburzył wszystkie przesądy na temat przestarzałej formy dramatycznej sztuk Schillera. A może... a może po prostu to wszystko, co w teatrze dzisiejszym uważane jest za przestarzałe w treści i anachroniczne w formie - właśnie w telewizji znajduje obecnie skuteczny przytułek? Tutaj jest przecież miejsce dla słowa: w intymnym kontakcie za pośrednictwem małego ekranu nabiera ono wagi i skuteczności. I oto okazuje się, że ani słowo Schillera nie jest pustym frazesem retorycznym, ani też sposób jego podania jest dziś nie do przyjęcia.

Bordowicz położył nacisk na osobiste perypetie bohaterów "Don Karlosa". Ale przecież i Schiller pisał swoją sztukę z całkowitą świadomością roli osobistych czynników w kształtowaniu postaw politycznych. Może - przerysował nieco rolę jednostki, może uprościł mechanizmy przenoszenia agresji. Gdy młodziutkiemu Karlosowi markiz Poza tłumaczy, że namiętność macochy powinien przekształcić w energię, która przyniosłaby określone działania na terenie zniewolonej Flandrii, brzmi to niemal jak seans u psychoanalityka.

Reżysera interesowało przede wszystkim owo przemieszanie czynników motorycznych; być może dlatego, fałszywie zabrzmiała jedna z ostatnich scen dramatu, ta, w której Filip II uczy się mądrości rządzenia od Wielkiego Inkwizytora, oślepłego starca, prowadzącego w swoim odosobnieniu politykę całkowicie niezależną od doczesnych spraw ludzkich. "Po to, żeby rządzić - sami musimy być ujarzmieni" - tłumaczy Inkwizytor absolutnemu władcy imperium, w którym słońce nigdy nie zachodzi. Trudno było z tego zrezygnować, ale chyba właśnie należało dla dobra zwartości spektaklu, tak bardzo kładącego nacisk na sprawy ludzkie. Zgodnie z dziejowym optymizmem Schillera wydarzenia zależą w pierwszym rzędzie od ludzi szlachetnych i przede wszystkim mądrych i dopiero wówczas, kiedy oni schodzą ze sceny, wstępują na nią kreatury w rodzaju księcia Alby czy ojca Domingo. W "Don Karlosie" grę prowadzi przede wszystkim markiz Poza, i ją przegrywa, ale nie znaczy to, że zostaje pokonany. Bardzo to ludzka i wstrząsająca sztuka.

Markiza Pozę zagrał Zdzisław Wardejn. Był przede wszystkim przyjacielem księcia, dyskretnym i serdecznym. Pięknie zabrzmiał w jego ustach skierowany do króla monolog, owo słynne "daj nam wolność myślenia", osadzone jak rzadko w kontekście osobistych perypetii, bardzo tutaj konkretne i pozbawione cech czysto retorycznych. Równie piękną rolę stworzył Stanisław Zaczyk, król cierpiący, mężczyzna w pełni sił, urażony w ambicji męża i władcy.

I wreszcie - Krzysztof Kolberger, don Karlos prawdziwie młodzieńczy i bardzo nierozsądny. Ewa Wiśniewska była znakomitą królową, szczególnie w scenach, gdy jako wyniosła, dumna pani wskazywała właściwe miejsce nieznośnemu pasierbowi czy zbyt daleko posuwającemu się w despotycznych zapędach mężowi. Słabiej wypadły sceny końcowe, gdy była kobietą bliską załamania. Może właśnie dlatego spektakl o bezbłędnie początkowo rozłożonych napięciach stracił pod koniec niespokojną nerwowość. Stał się bardziej statyczny, a nawet nieco sztuczny.

Podkreślić jeszcze wypada nieczęsto ostatnio spotykaną w telewizji staranność plastycznej kompozycji scen, piękną scenografię. Można chyba umieścić Schillerowskiego "Don Karlosa" obok takich osiągnięć Teatru TV, jak "Mazepa" w reżyserii Gustawa Holoubka. Jest to udana próba przywrócenia naszej telewizyjnej tradycji klasycznego dramatu, który dotychczas pokutował jedynie w historycznych cyklach.

(źródło i data publikacji artykułu nieznane)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji