Artykuły

Dotkliwie nieobecny w kinie

We wchodzącym właśnie na ekrany kin "Cudownym lecie" w reżyserii Ryszarda Brylskiego, JERZY TRELA jako dziadek "Kitki" (Helena Sujecka), tradycyjnie niewiele miał do zagrania. Kilka grymasów, parę linijek dialogów, zestaw sprawdzonych min. A jednak z całego filmu pamięta się przede wszystkim tę drugoplanową rolę. Bo każdy epizod w wykonaniu Jerzego Treli jest zazwyczaj ciekawszy od głównej roli.

Jerzy Trela pozostaje wciąż fascynującą enigmą, czekającą na filmową rolę życia. Czy ktoś ją w końcu napisze?

Jest bezdyskusyjnym mistrzem w profesji aktorskiej. Należy do wąskiego grona teatralnych autorytetów. Po odejściu Holoubka i Zapasiewicza, Jerzy Trela - obok Komorowskiej, Gajosa, Radziwiłowicza, Peszka czy Pszoniaka - udowadnia, że aktorstwo może jeszcze być uznawane za profesję szlachetną i zobowiązującą. Medialna dyskrecja artysty, jego legendarna skromność i powściągliwość, sprawiają, że przynależąc od wielu dekad do ścisłej czołówki polskiego teatru, jest w gruncie rzeczy postacią mało znaną, tajemniczą.

Z tej perspektywy, paradoksalnie, możemy być zadowoleni, że polskie kino, pomimo ewidentnych predyspozycji Treli, nigdy nie odkryło w nim artysty par excellence filmowego. Dzięki temu, krakowski aktor pozostaje wciąż fascynującą enigmą, czekającą na filmową rolę życia. Czy ktoś ją w końcu napisze?

Chociaż pracował ze świetnymi reżyserami, nigdy nie pojawił się twórca, który w pełni odkryłby filmowość Treli: podobnie jak kiedyś Munk odkrył dla kina Kobielę, Wajda - Cybulskiego i Jandę, a Krauze - Chyrę. "Nie pojawił się taki reżyser w filmie, ale pojawili się w teatrze. Swinarski i Jarocki, którzy jako pierwsi stawiali przede mną wielkie wyzwania" - mówił Trela w jednym z wywiadów.

"Cudowne lato", sympatyczna, utrzymana w czeskim klimacie komedia Ryszarda Brylskiego, nie będzie żadnym przełomem. Ale przecież Trela ma na koncie również role znakomite. Zaczynał w "Kolumbach" Janusza Morgensterna, zagrał potem m.in. w "Spokoju" Krzysztofa Kieślowskiego, "Kobiecie samotnej" Agnieszki Holland czy w "Karate po polsku" Wojciecha Wójcika. Był przejmującym Samuelem w filmowej wersji "Sędziów" według dramatu Wyspiańskiego w reżyserii Konrada Swinarskiego czy nadwrażliwym, ukrywającym rodzinną tajemnicę Janem w "Aniele w szafie" Stanisława Różewicza. Grał w filmach Piwowarskiego (nagrodzona na festiwalu w Gdyni rola Kuby w "Autoportrecie z kochanką") i Kutza (przywódca strajku w "Śmierci jak kromka chleba"). Po latach, jako brawurowy Chilon Chilonides, stanowił jedyny jasny punkt tandetnej adaptacji "Quo vadis" Sienkiewicza w reżyserii Jerzego Kawalerowicza.

Jednak lektura filmografii aktora z ostatnich lat nie wygląda najlepiej. Trela obsadzany był nie tylko w drugim planie, ale również w drugiej filmowej lidze. W "Tricku" (2010) Jana Hryniaka jako wiceminister Bąk został potraktowany jako ożywiona dekoracja marnego kina sensacyjnego. O jego udziale w nieudolnych "Skorumpowanych" (2008) Jarosława Żamojdy trzeba jak najszybciej zapomnieć. Nieco ciekawsze, ale niemal epizodyczne role otrzymał w "Ubu królu" (2003) Piotra Szulkina, "Nadziei" (2006) Stanisława Muchy i w "Jasnych błękitnych oknach" (2006) Bogusława Lindy, ale to wciąż za mało, jak na nazwisko tego formatu, co Trela.

Popularność przyniosła mu za to kreacja Szajbusa z "Anielskiej" serii Artura "Barona" Więcka. "Baron" pokazał światu coś, o czym dobrze w Krakowie wiedzieliśmy - że Trela, poza talentem dramatycznym, ma poczucie humoru.

"Rzeczywiście, jakoś niewielu reżyserów filmowych obsadzało mnie wcześniej w rolach komediowych. Dramatyczne role teatralne i ponura gęba wystarczyły, żebym grał głównie urzędników, prokuratorów, milicjantów, gangsterów" - wspominał aktor.

***

Jerzy Trela ma w sobie prawdę. Nie musi niczego robić. Wystarczy, że podniesie rękę, zaduma się albo zmarszczy czoło. Każdy z tych gestów ma stygmat autentyku, którego nie sposób wypracować techniką i warsztatem. Jest jednym z nielicznych aktorów, których interpretacja poezji wydaje się nierzadko głębsza od samych wierszy. Kiedy Trela pojawia się na scenie, niezależnie od jakości scenicznego materiału, zawsze intryguje.

Myśląc o Jerzym Treli, widzę zatem jego wyciszone, przesadnie skromne, zadumane oblicze; słyszę głos, który wydaje się prezentem dla uszu, wykonanym ze specjalnego, szlachetnego kruszcu. Przypominam sobie wielkie role teatralne i równie wielką, dotkliwą nieobecność w kinie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji