Artykuły

Uśmiech człowieka mądrego

Krakowski Salon Poezji "Był sobie dziad i baba". Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Pani Anna Sokołowska, pan Sławomir Rokita. Co tu dużo gadać - mądrzy ludzie. I tyle. Żadni filozofowie z nich, psychologowie, moraliści, etycy, seksuolodzy, bądź, uchowaj Boże, bladawi terapeuci życia małżeńskiego, co to na wszystko mają wykresy i wiedzą niezbicie, w jakiej mianowicie intonacji szeptać "dzień dobry, kochanie moje", by stadło trwało w szczęściu i spokoju aż do samej śmierci, amen. Nie. Pani Sokołowska i pan Rokita są mądrzy tak zwyczajnie, po prostu, cicho. I żadnych w nich ciągot do pouczania żon oraz mężów. Dlatego w niedzielę uśmiechali się cieniuteńko, zwłaszcza pan Rokita, gdy recytował strofy pełne powagi.

Na Salonie Poezji, co miał w tytule pierwszy wers znanego wiersza Józefa Ignacego Kraszewskiego, frazę: "Był sobie dziad i baba", czytali utwory, powiedzmy, o parach, albo dla par małżeńskich. W sumie zaskakujące jest, jak wiele poetek i poetów borykało się - wprost bądź poniekąd, lecz jednak - z odwiecznymi kłopotami duetów życiowych. Adam Mickiewicz, Ludwik Jerzy Kern, Ignacy Krasicki, Wisława Szymborska, Konstanty Ildefons Gałczyński, Julia Hartwig, Anne Bradstreet, Anna Kamieńska, Jan Brzechwa, Władysław Broniewski, Ewa Lipska, Ludmiła Marjańska, Julian Tuwim, Tadeusz Różewicz, Tadeusz Śliwiak... I tak dalej. Ba, nawet Maria Konopnicka oraz Józef Baran nie wzgardzili trudnym tematem "bycia z sobą na całe życie". Krótko i z przesadą mówiąc - wszyscy. Czyli jednak coś jest na rzeczy. Coś, to znaczy - intonacje.

W niedziele słychać było wszystkie możliwe melodie. Od serio po buffo - cała paleta. Delikatne liryczne portrety uczuć filigranowych - i jaja jak berety. Subtelne metafory - i kabaretowe wice słowne. Dobroduszna Konopnicka - i twarde takty Broniewskiego. Ciepła ironia Szymborskiej - i Kerna wytworne żarty. Smutek - rechot. Nostalgia - operetka. Ból - śmichy chichy. Łza, pisk, strach, szyderstwo, dziewczęca naiwność, chłopięca ufność, kobieca gorycz, męska cierpkość, melancholia, nuda, jarmark... Co tylko chcecie - było. A na dokładkę artyści operowi, mezzosopranistka Bożena Zawiślak-Dolny i baryton Andrzej Biegun, setnie się bawili pieśniami o miłości, na czele ze wspomnianą opowiastką Kraszewskiego. "Był sobie dziad i baba,/ Bardzo starzy oboje,/ Ona kaszląca i słaba,/ On skurczony we dwoje." Więc - wszystko, co chcecie... A z tyłu, jakby za plecami zabawy, cieniutkie uśmiechy czytających, zwłaszcza pana Rokity.

Wie coś, czego nikt nie wie? A może uśmiechał się, bo wie to, co wszyscy znają tak gruntownie, że mówić o tym nie widzą sensu? Oczywiście, w cienkim grymasie warg pana Rokity nie było nic napastliwego. Żadnego podtekstu, żadnego poczucia, bo ja wiem?, jakiejś na doświadczeniu niebywałym wyhodowanej wyższości, żadnej niewypowiedzianej mądrości z gatunku: "Wy się tu, dzieci, bawicie w wierszyki, a prawda, dorosła prawda małżeństwa trochę inna jest - dojrzejecie, to pojmiecie". Nic z tego. Tylko taktowna obecność uśmiechu. Dobrze - ale w jakiej sprawie? Tu piękne, pięknie uczucia rodzinne uwznioślające wiersze - a tu cienka, nieustępliwa cisza pod nosem aktora?

Można kombinować, snuć domysły, a mnie się zdaje, że tu chodzi o prostą rzecz. Otóż, piękno wierszy o małżeństwie - pięknem, radość obcowania z odświętnym językiem - radością. Rym - rymem, metafora - metaforą, sonet - sonetem. Lecz dla własnego dobra lepiej pamiętać o istnieniu innych form aktywności słownej. Lepiej się cieniutko uśmiechać, bo jak człowiek wróci do domu, a przecież nie wrócić się nie da - będzie jak zawsze. Żona mówi. Mówi, po czym - mówi. Do nocy mówi, mówi, mówi i mówi. Ale nie mówi, co mówi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji