Artykuły

Fajerwerki (fragm.)

BARDZO już dawno nie czułem się w polskim teatrze zaskoczo­ny.

I oto na różnych scenach w Polsce zrealizowano to, co wydaje się nie­możliwe, czego nie umiemy, na co w gruncie rzeczy przestaliśmy liczyć. Czego nie umiemy? Ano wystawiać komedii bulwarowej, cieszyć się teatralnymi "wydarzeniami" i wymyślać ku temu okazji. Przestaliśmy już dawno wierzyć, że kiedyś na sce­nę operową wyjdzie aktorka, by za­śpiewać jak śpiewaczka, czy też - śpiewaczka, by zagrać jak aktor­ka. Zamartwiamy się też, że najzdol­niejsi młodzi artyści wyjechali, a u nas nie ma komu grać i śpiewać. Mam na to odpowiedź godną kar­nawału: nieprawda, wszystko to umiemy!

Najpierw otworzyłem ze zdumie­nia oczy w Teatrze Współczesnym w Warszawie, gdzie Maciej Englert wystawił polską prapremierę angiel­skiej komedii bulwarowej Ayckbourna pt. "Jak się kochają". Tej in­scenizacji nie powstydziłby się ani londyński West End, ani nowojorski Broadway. Zachowano bowiem naj­bardziej drogocenne cechy gatunku: absolutną perfekcję wykonania, lek­kość reżyserii, błyskotliwość i, nade wszystko, brak drugiego dna. Aż trudno uwierzyć, że w Polsce można dziś zrobić coś, co by nie miało ukrytych znaczeń, czego nie dałoby się czytać od końca układając z chi­chotem jadowity kalambur albo re­bus symboli. A nie można! Trzeba tu i wolno tylko jedno - śmiać się. Ktoś zapyta, czy to jest właściwe za­danie teatru. Myślę, że to też. Bo potrzeba nam uśmiechu jak nigdy, a z własnej obserwacji wiem, że nic tak ludzi do siebie nie zbliża jak wspólny płacz lub śmiech, stany wbrew pozorom bardzo do siebie podobne. Więc nareszcie śmiech za­miast płaczu. Śmiech solidny, życz­liwy, pachnący najlepszymi przypra­wami. Śmiałem się więc z całą wi­downią serdecznie, tylko czasem mi­tygując siebie i sąsiadkę na wspom­nienie czasów, gdy w pewnym kinie za uszkodzone podczas wybuchu śmiechu krzesło kazano mi słono za­płacić.

"Jak się kochają" to historyjka tak głupia, że aż się wstydzę o niej opowiadać. Oto trzy małżeńskie pary przeżywają perypetie posądzając się o zdradę. Najśmieszniejsze i najbar­dziej nieprawdopodobne jest w tym to, że tak naprawdę nikt nikogo tu nie zdradza, a wszystko jest grą kon­tekstów i nieporozumień. Ale nie treść jest tu istotna, lecz jej rea­lizatorzy. Jako państwo Foster wystąpili prezentując wspaniała klasę Zofia Kucówna i Czesław Wołłejko, jako państwo Phillips niezawodni Marta Lipińska i Krzysztof Kowa­lewski (taksówkarz, który zawoził mnie do teatru, aż wykrzyknął z za­chwytu: "to o pannie Elizie i panu Sułku", zostawił taksówkę przed te­atrem i kupił sobie wejściówkę); zaś państwa Featherston odtwarzają Wiesław Michnikowski i błyskotli­wie debiutująca Beata Poźniak.

Alan Ayckbourn jest typowym dramaturgiem użytkowym, dostarczającym dziesiątki scenariuszy dla komercyjnych teatrów rozrywko­wych. Ponad trzydzieści fars i ko­medii to dowód na niezłe opanowa­nia rzemiosła Ale nie tylko. W ro­dzinnej Anglii kilkakrotnie nagra­dzano go wyróżnieniami popularnej popołudniówki "Evening Standard" i szacownego miesięcznika "Plays and Players", gdyż ceni się tam ten rodzaj teatru i umie go smakować. Tymczasem dyr. Englert, prezentu­jąc sztukę "Jak się kochają"" i zarazem inaugurując na Mokotowskiej scenę lżejszego repertuaru "19.15" ( poważne spektakle grane będą odtąd o 19.00, rozrywkowe - o 19,15, ale chodzi o tę samą salę), poczuł się w obowiązku wytłumaczyć przed publicznością, dlaczego wybrał sztu­kę o "mniejszym, ciężarze gatunko­wym". O zgrozo! Co to za kraj, gdzie trzeba się tłumaczyć z dobrej roboty, z radości, z sukcesu? Pytam, bo nie rozumiem. Pytam, bo nie umiem przepraszać za radość życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji