Artykuły

Zmysł tragedii

Na debiucie dramaturgicznym Krzysztofa Choińskiego, którego "Krucjatę" wystawiło warszawskie "Ateneum" w reżyserii J. Bratkowskiego i scenografii K. Zachwatowicz przyszło mi na myśl niespodziane zestawienie z niedocenioną widać u nas, bo dopiero przez dwa teatry zagraną sztukę. O'Neilla "Anna Christie", którą niedawno obejrzałem w Częstochowie w reżyserii Irmy Czaykowskiej i scenografii Władysława Wagnera.

Choiński jest obecnie dwudziestojednoletnim studentem filologii, sztuka jego wyróżnia się. filozoficznym ładem i szlachetnością kompozycji. O'Neill, zmarły przed ośmiu laty laureat Nagrody Nobla, pisał też sztuki jako dwudziestolatek, lecz "Annę Christie" stworzył jako już dojrzały, trzydziestoletni... awanturnik. W "Krucjacie" mamy tematyką najbardziej klasyczną z klasycznych, bo fragment Wojny Trojańskiej opisanej przez Homera. W "Annie Christie" jest koloryt najbardziej typowy dla sztuk współczesnych, zwłaszcza amerykańskich: spelunka portowa, krypta z węglem. Choiński śladem Giraudoux czyni ze swej sztuki rodzaj przewodu sądowego nad przeszłością z odpowiednimi aluzjami. Chce rozcyfrować motywy, dla których dopuszczono się poświęcenia Ifigenii jako krwawej ofiary za powodzenie wojny. O'Neill nie zastanawia się nad motywami - pasjonują go raczej odruchy ludzkie i postępki.

Zdawałoby się same przeciwieństwa. A jednak jest w obu sztukach coś co je łączy i pozwala na chwalebny wspólny mianownik. I amerykański laureat Nagrody Nobla i polski debiutant dotarli różnymi drogami do sedna dramatu. Wieje z ich sztuk ludzka rozpacz z powodu konieczności działania która wyraża się w starej łacińskiej formule: "navigare est necesse, vivere non est necesse", co po polsku znaczy: żeglowanie jest koniecznością, choć życie nie jest rzeczą konieczną.

Niedoceniona sztuka O'Neil1a, pięknie przetłumaczona przez Piotrowskiego i Zielińskiego, kończy się tym, że kochankowie, którzy nareszcie wybaczyli sobie przeszłość, mają się pobrać, lecz młodego marynarza czeka jeszcze rejs z ojcem narzeczonej, który całe twe zwichnięte tycie przypisuje "temu diabłu - morzu". W epilogu "Krucjaty" Choińskiego Achilles płynie pod wojennym żaglem, nie wiedząc że Jego narzeczonej Ifigenii już nie ma, ale wie o tym za niego towarzyszący mu Odysseusz, tak jak my widzowie wiemy za bohaterów O'Neilla - co ich czeka.

I- choć nie tylko metoda pisarska, lecz i przewód myśli tych autorów jest skrajnie różny, bo gdy O'Neill podsuwa prawdy, Choiński je wykłada, dając komentarz racjonalny nawet dla własnych przekształceń mitu, kiedy uśmierca także Kalchasa czyniąc z tego kapłana-ofiarnika freudystycznego mordercę dla rozkoszy zabijania - obaj autorowie posiadają niezawodny zmysł tragizmu, które to zestawienie jest chyba pochlebne dla młodego debiutanta.

Natomiast inna rzecz w obu przedstawieniach budzi sprzeczne refleksje. Częstochowa, to miasto duże, ale powiatowe. Teatr z doborem zespołu musi mieć kłopoty nie znane scenom stołecznym. Mimo to, a chyba jest to zasługa reżysera na równi z aktorami - główne postacie sztuki są w pełni wiarygodne. Mam tu na myśli nie tylko doskonałego Janusza Kilarskiego, grającego Mata Burke, Stanisławę Gal - jego narzeczoną Annę, Jana Piątkowskiego w roli jej ojca i Klarę Malinowską w roli portowej kochanki starego. I choć Piątkowski ma nieco inną, bardziej tradycyjną i jaskrawą technikę gry niż tamci, obsada tych i pozostałych mniejszych ról jest trafna w zakresie tego materiału aktorskiego, jaki miał do dyspozycji reżyser.

Tymczasem w "Ateneum", które obecnie rozporządza bardzo dobrym zespołem i nie pożałowało swych najlepszych aktorów dla tego honorowego przedstawienia - zachwycały tylko niektóre kreacje, podczas gdy inne wzbudzały wyraźny sprzeciw i to nie z powodu klasy aktorskiej, lecz nietrafnej obsady.

Do bezwzględnie udanych kreacji zaliczyłbym Jana Matyjaszkiewicza jako Odysseusza, Romana Wilhelmiego jako Achillesa, Mariana Kociniaka jako Patroklesa, Hannę Skarżankę jako Klitemnestrę. Byli także interesujący, Jakby żywcem przeniesieni ze sztuk Giraudoux Duszyński jako Diomedes i Krzyski jako Idomenos.

Ale co najmniej trzy postacie i to bardzo ważne nie budziły zaufania do trafności obsady. Dardaiński jako Agamemnon nie był wiarygodny w swej rozpaczy, Rajewski jako Kalchas - w swym sadyzmie, zaś Kępińska jako Ifigenia - w swej bezbronności i niewiedzy. A przecież to są aktorzy wybitni i cenieni. Widać reżyser nie uwzględnił dostatecznie ich emploi. Przeciw Kępińskiej był zresztą jeszcze niepasujący do jej postawy i figury strój oraz to, że dialogi miłosne nie są mocną stroną tekstu w tej sztuce, co niech przyjmie młody autor od starego recenzenta jako ziarenko konstruktywnej goryczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji