Komedia małżeńska
"Ayckbourn jest prawdziwym wirtuozem splątanych qui pro quo. Dokonuje cudów zręczności - igra z niebezpieczeństwem balansując na linie. Wydaje się, że komplikując sytuację w jednym miejscu zniszczy ją gdzie indziej, zawsze jednak udaje mu się wybrnąć z tarapatów" - pisał recenzent "The Times", w sierpniu 1970 roku po londyńskiej prapremierze "Jak się kochają..." o jej autorze Alanie Ayckbourn.
O wirtuozerii (budowania akcji scenicznej) tego 44-letniego byłego aktora, inspicjenta, pracownika działu słuchowisk BBC, a obecnie kierownika teatru w Scarborough oraz autora i reżysera londyńskiego Teatru Narodowego, możemy przekonać się, oglądając na scenie Teatru Współczesnego w Warszawie polską prapremierę "Jak się kochają..."
Sztuka jest historią dwóch małżeństw, nieco znudzonych latami pożycia i monotonią codzienności. Trochę przypadkiem, a zarazem z chęci ukrycia przed współmałżonkiem drobnych grzeszków, w orbitę spraw tych czworga zostaje wciągnięta trzecia para. Co z tego wynika? Całe mnóstwo zabawnych perypetii; małżeńska komedia pomyłek, wywołująca serdeczny śmiech na widowni. Zabawne sytuacje wspierane są wartkim i dowcipnym dialogiem.
Problem, który Ayckbourn czyni tematem swej sztuki jest raz po raz, podejmowany przez literaturę, teatr, film, telewizję, tyle, że raz poważnie, innym razem pół żartem pół serio.
"Główny motyw, stale u mnie powracający, polega na tym, że ludziom naprawdę wzajemnie zależy na sobie - tyle tylko, że przez pół życia nie zdejmują bokserskich rękawic. Pamiętam, te wszystkie wrzaski, krzyki i rzucanie talerzami o ścianę, jakie miały miejsce w moich wczesnych związkach pochodziły stąd, że chciałem zbliżyć się do osoby, z którą pragnąłem dzielić życie" - pisze w programie do spektaklu Alan Ayckbourn.
W przedstawieniu zrealizowanym na podstawie jego komedii, też są wrzaski, krzyki, rzucanie talerzami (z makaronem!), bijatyka, ale także refleksja i łagodny dydaktyzm.
Wspaniałe komediowe typy odtwarzają Zofia Kucówna i Czesław Wołłejko (Państwo Foster), Marta Lipińska i Krzysztof Kowalewski (Państwo Philips), Wiesław Michnikowski i Beata Poźniak (Państwo Featherstone), których chyba specjalnie reklamować nie trzeba. Tym bardziej, że cała szóstka zachowała aktorski umiar. To znaczy nie daje do zrozumienia widowni, że gra komedię, jak to czasami aktorom się zdarza, nawet tym najlepszym, a co często prowadzi do przerysowania i zgrywy. Są zdyscyplinowani i każde z nich wie jakiego bohatera odtwarza, a są oni przecież bardzo zróżnicowani i dlatego tak zabawni.
W dodatku autor utrudnił zadanie aktorom, gdyż zbudował swą komedię symetrycznie. Akcja sztuki toczy się bowiem równolegle na dwóch planach, ale na jednej scenie.
Równocześnie oglądamy co dzieje się rano u Państwa Foster i u Państwa Philips; równocześnie uczestniczymy w przyjęciu czwartkowym u pp. Foster i piątkowym u pp. Philips. Dzięki temu zabiegowi akcja staje się dynamiczniejsza, dowcip podlega dodatkowej kondensacji, a widz śmieje się podwójnie.
Wszystkim lubiącym dobre, współczesne komedie polecam zatem przedstawienie w Teatrze Współczesnym w udanej reżyserii Macieja Englerta i scenografii Marcina Stajewskiego.