Artykuły

"Sowizdrzał z Sosnowic"

To przedstawienie - choć szczególnie "reprezentacyjne", bo przygotowane na stulecie Teatru Zagłębia w Sosnowcu - budziło niepokój, zanim jeszcze weszło do repertuaru. "Sowizdrzał z Sosnowic", parafraza... "Skalmierzanek" Jana Nepomucena Kamińskiego, jawił się części potencjalnych widzów potężną i nudną ramotą, na którą widz nie przymuszony, za nic w świecie nie przyjdzie. Odwiedziłam teatr w dwa miesiące po premierze, w sobotni wieczór. Sala była pełna, a przed kasą stała kolejka.

Wielki wysiłek inscenizacyjny (więc i finansowy) nie poszedł na marne, "Sowizdrzał z Sosnowic" okazał się bowiem przedstawieniem zgrabnym, żywiołowym, pysznie zagranym i przykrojonym do współczesności, choć nie zastosowano w tym celu żadnych "postmodernistycznych" chwytów i udziwnień. Stateczne "Skalmierzanki" trafiły w ręce Zbigniewa Bogdańskiego, reżysera znanego z wyczucia widowisk muzycznych, świeżej myśli inscenizacyjnej oraz poczucia humoru. Wszystkie te zalety widać w sosnowieckiej realizacji, którą Zbigniew Bogdański przykrócił do ludzkich wymiarów, osadził topograficznie w zagłębiowskich okolicach i naznaczył pastiszowym piętnem. W efekcie mamy więc na scenie operetkową baśń ludową, rozgrywaną w niesamowitym tempie i z zabawnym dystansem do naiwniutkiej intrygi. Wszystko tu jest umownością, choć zaznaczaną raczej z delikatnym rozbawieniem niż karykaturalną kreską.

Umowna jest gwara, stosowana od czasu do czasu i nijak nie związana z jakimkolwiek regionem; umowne są piękne kostiumy, zaprojektowane przez Alicję Kuryło bardziej z poszanowaniem gry barw niż wskazań folklorystów, umowna jest choreografia Bogdana Jędrzejaka, nastawiona bardziej na żywiołową radość wykonawców niż na liczenie zgodności kroczków. Radość ma w tej inscenizacji podstawowe znaczenie, bo gdyby aktorzy jej nie czuli, mielibyśmy do czynienia z czymś sztucznym i wymuszonym. Tymczasem na scenie, w wirze komediowych wydarzeń, cały zespół teatru podejmuje konwencję zabawy nie tylko z widzem, ale i z innymi bohaterami śpiewogry. Żartobliwe żonglowanie materiałem dramaturgicznym przenosi się też na warstwę muzyczną, w kompozycjach Bachny'ego pobrzmiewają bowiem motywy z różnych epok i stylistyk. Mrówcza praca Bogumiła Pasternaka, który kompozycje te współcześnie opracował, i precyzyjne nagrania Orkiestry "Camerata Impuls" czynią z warstwy muzycznej atrakcyjny element całości. Szczególnie udanie wypadają partie, które są wyraźną parafrazą arii operowych, jak choćby duet Jądrka i Dorotki przy studni.

Aktorstwo proponuje się nam w tym spektaklu wyraziste i charakterystyczne, ale nie przerysowane. Bohaterem wieczoru jest niezaprzeczalnie Dariusz Niebudek w roli Jędrka Kafla, upartego wielbiciela Dosi Rzepianki. Aktor zbudował postać wszędobylskiego zduna, sprytnego i pełnego wdzięku, z dziesiątków kilkusekundowych etiudek, zaskakujących pomysłami interpretacyjnymi, gestami i mimiką. Wyczuwa się temperament i upór bohatera, podkreślane jednak w zupełnie nieoczekiwanych momentach, co daje nieodparcie komiczny efekt. Przypomnijmy, że za tę rolę Dariusz Niebudek otrzymał Nagrodę Młodych im. Leny Starke. Jego wielka sprawność ruchowa, umiejętność śpiewania i budowania kolejnych odsłon charakteru bohatera są imponujące.

Ale i pozostałe postacie ulepione są z dobrej gliny. Śliczna, jak obrazek, Sabina Głuch nie opiera roli Dorci wyłącznie na wdzięku, ale i na solidnej podstawie warsztatowej. Przekonująco gra miłość, przegrywającą (chwilowo) z pożądaniem bogactwa, a młodzieńczą naiwność łączy z życiowym pragmatyzmem. Trochę wprawdzie gorzej śpiewa, ale braki w tej mierze udanie pokrywa aktorską interpretacją piosenek.

Zapadają też w pamięć: Marcinowa w interpretacji Krystyny Gawrońskiej i ekonom Sapibrzuch, grany przez Adama Kopciuszewskiego. Ona jest kobietą silnej ręki i rozsądku, nakreśloną konsekwentnie podniesionym tonem, zamaszystym gestem i przekornym wdziękiem. On to chodząca poczciwość, wiecznie zdziwiona obrotem rzeczy, pełna jednak dobrotliwej wyrozumiałości dla niespodzianek losu. Teatrem samym w sobie jest Wojciech Leśniak w roli przygłuchego bakałarza, postać narysowana kreską bardzo wyrazistą, ale niezwykle zabawną, głównie przez kontrast między pocieszną niezgrabnością a uczonymi i łacińskim cytatami na każdą okoliczność. W tę barwną grupę wpisują się bez zarzutu dystyngowani państwo: Ewa Kopczyńska - hrabina Wanda, Włodzimierz Figura - pułkownik Sarmacki i Robert Wdaniec - egzaltowany arystokrata Żurowski. Głośnym aplauzem publiczności cieszył się przezabawny, choć epizodyczny, występ Piotra Zawadzkiego w roli... kamerdynera.

Miły wieczór w Teatrze Zagłębia naprawdę nie ma nic wspólnego z "potężną i nudną ramotą", a finał I aktu, z szarżą konną - potrafi poprawić humor największemu nawet ponurakowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji