Artykuły

Opętanie sexem

Motto: "Trza sposobić smolnych wiech, Trza toporem prać po łbiech" K. I. GAŁCZYŃSKI Zielona Gęś

CZY wszyscy wiedzą o Prokeschu? Otóż był to krakowski recenzent teatralny. A teraz jego nazwisko stało się symbolem. Zdarzyło się temu panu pójść do teatru na prapremierę "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego. I kropnął recenzję: że to były wesołe sceny z życia naszego ludu wiejskiego, zakończone raźnym obertasem. Tyle zrozumiał z przedstawienia. Dzięki temu przeszedł do historii. Rola, w której figuruje w świecie rzeczy minionych i zapamiętanych, jest bardzo niebohaterska. Powiedziałbym: śmieszna. Ale zawsze coś.

ŁATWO SIĘ POŚLIZNĄĆ

Najsolidniejszemu bowiem recenzentowi może się zdarzyć najfatalniejszy poślizg. Ot, choćby ten cytat z Gałczyńskiego, na wstępie felietonu. Cóż on może znaczyć dla kogoś, kto nie zna melodyki Wyspiańskich wierszy? Chyba tylko to, że autor namawia do podpalania (art. 215 kod. karnego), tudzież do używania niebezpiecznych narzędzi w bójce (art. 241 kod. karnego). Ot, i Prokesch.

Pamiętam pewną rozmowę z Catem-Mackiewiczem. Zachwycam się nad operetką Offenbacha "Piękna Helena". A on na to: ręczę, że połowy niuansów pan nie chwycił. Czemu, zapytuję nieco obrażony. Bo pięćdziesiąt procent tekstu i sytuacji to aluzje przejrzyste tylko dla tych, którzy znają personalia reżimu Napoleona III - do wiceministrów, a może i nieco niżej, włącznie. Z plotkami, anegdotami i insynuacjami. Więc proszę sobie wyobrazić, że co drugie słowo w tej sztuce jest napisane w języku dla pana niezrozumiałym. Ot, i Prokesch.

Medytuję nad ostatnim przedstawieniem Teatru TV. "Miłość don Perlimpina do Belisy"... I wiem jedno: tego tekstu nie można brać tak dosłownie. Tu do czegoś się nawiązuje. Tu są jakieś aluzje, jakieś powiązania, jakieś podteksty. Ba! Ale jakie... Czuję się w położeniu cudzoziemca, który nie słyszał o Wyspiańskim. Ma przed sobą cytowaną "Zieloną Gęś" Gałczyńskiego. I co? Pisać o tym nawoływaniu do podpalania ("trza sposobić smolnych wiech") i do używania niebezpiecznych narzędzi ("trza toporem prać po łbiech"). Ot, i Prokesch, czyli "Wesele" jako wesołe scenki z życia naszego ludu wiejskiego, zakończone raźnym obertasem...

CZY KOBIETA MA DUSZĘ?

Takie pytanie w dobie, która minęła już dawno stadium emancypacji, wkraczając w stadium feminizacji świata? W tej sztuce jednak mówi się o tym, że kobieta jest pozbawiona tego wnętrza. Posiada tylko ciało. I tylko to się liczy. Biedny don Perlimpino przeżywa wielką przygodę ducha. Jest wzniosły, tragiczny, bezradny i śmieszny. Jak w tym wierszu o Chaplinie: za wielkie buty miał i serce.

Stary, dojrzały i mądry mężczyzna bierze sobie za żonę młodziutkie zwierzątko. Dla którego nie istnieją inne racje - poza tą jedyną, biologiczną, koncentrującą się w instynkcie rozmnażania gatunku. Już w trakcie nocy poślubnej - pięciu kochanków. I te jawne tęsknoty erotyczne, pozamałżeńskie oczywiście, które się snują w obecności męża. Jego głowa zostaje obciążona rogami, ale on próbuje znaleźć jakąś formułkę, która by pozwoliła na pogodzenie się z tą rzeczywistością. Kocha swoją samiczkę - ale nie jak samiec. Jak człowiek.

I cóż? Próby kończą się daremnością. Biologia jest silniejsza od ludzkiego rozumu. To zdaje się Kant powiedział: w myśleniu możemy popełnić błąd, tylko instynkt jest nieomylny. Dlatego przeważnie zwycięża.

Jest w sztuce Lorki jakieś echo weiningerowskiego myzogynizmu. Coś z tak żarliwie dyskutowanego w literaturze i poza literaturą na przełomie XIX i XX wieku konfliktu płci; kobieta w tym konflikcie reprezentuje pierwiastek zwierzęcy, właśnie ten instynkt zachowania i rozmnożenia gatunku, mężczyzna pierwiastek ludzki, który urzeczywistnia się w rozumie i tęsknocie ku ideałom. Mężczyzna w tym konflikcie na swoją korzyść mobilizuje prawo, moralność, ideologię, pieniądze. Kobieta ma do dyspozycji tylko własne ciało. Zdawałoby się: cóż za dysproporcja. Na korzyść męską, oczywiście. A jednak biologiczny Dawid pokonuje ideologicznego Goliata, narzuca mu swoją dominację de facto; starcie kończy się klęską mężczyzny. I to może jest cena, którą płaci się za biologiczne trwanie ludzkości.

Gdy gasł ekran mojego telewizora, pomyślałem sobie, że tradycja stawiania znaku zapytania nad istnieniem duszy w kobiecie jest nie tylko bardzo stara. Jest także bardzo żywotna.

PAWLIK I WRZESIŃSKA

Tak odczytany sens sztuki ("ot, wam i Prokesch..." - ale pamiętajcie, że asekurowałem się!) został niewątpliwie pogłębiony przez ostre zarysowanie kontrastu między tytułowymi postaciami - Don Perlimpinem (Bronisław Pawlik oraz Belisą (Barbarą Wrzesińską). Wspomniałem już o chaplinowskich reminiscencjach w grze Pawlika; teraz podkreślmy piękne rozwiązanie trzech jak gdyby faz rozwojowych miłości Don Perlimpina. Ta pierwsza, kiedy przezwycięża jałowość i nudę swojej dotychczasowej egzystencji, trafia na szlak wielkiej przygody uczucia do młodej dziewczyny. Jest w tym znakomite skojarzenie dwóch, zdawałoby się wzajemnie wykluczających się, rzeczy. Euforii - i gorzkiej podświadomości ceny, jaką wypadnie za nią zapłacić. Ta druga, kiedy poznaje prawdę już nie podświadomie, ale najzupełniej świadomie. Kiedy już wie, że jest i że będzie tylko śmiesznym rogaczem. Kiedy usiłuje tworzyć pozory i szuka jakiegoś kompromisu z własnym załamaniem. I wreszcie finał. Jakież to ludzkie: "Kiedy wszystko jest stracone, przynajmniej jedno zawsze jest do ocalenia: godność". Tak, los wielokrotnie przeważa nasze siły i możliwości. Ale pod tym jednym względem jest w stosunku do człowieka bezsilny: w ostatecznej ostateczności możemy spojrzeć nań z ironią i pogardą i to jest atutowe uderzenie przegrywających, którzy w tym momencie stają się silniejsi od swego przeznaczenia. Ich sukces nie jest natury fizycznej; pod tym względem przegrywają. Zwyciężają jednak moralnie, a w każdym większym rachunku, to właśnie przede wszystkim się liczy.

To była wielka i piękna kreacja Pawlika. Pogłębiona przez mądrze skontrastowaną kreację Wrzesińskiej. To opętanie seksem, ta zupełna dominacja biologii nad wszystkim innym. To gorzkie w końcu zwycięstwo niewieściego zwierzątka nad człowiekiem... Obydwoje, Pawlik i Wrzesińska, mają coś z przysłowiowego "jednego ciała", kontrastują się wzajemnie i ten kontrast tworzy całościowy ładunek dramatyzmu, przenikający tę po chaplinowsku "wesołą" sztukę. Wyrazistą postać służącej, mającą w sobie coś z chóru antycznej tragedii, stworzyła Wanda Łuczycka. Odrobinę przerysowana "na śpiewająco" wydała Bożena Brun-Barańska. Podobała się scenografia Zofii Pietrusińskiej; znakomite wprost było opracowanie muzyczne Tadeusza Bairda.

W sumie chyba dobrze się stało, że wznowiono tę sztukę, choć coraz większą troskę wywołuje fakt, że coraz częściej repertuar Teatru TV trzeba "ratować wznowieniami".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji