Artykuły

Maria Stuarda w posępnej przestrzeni

"Maria Stuarda" w reż. Dietera Kaegi w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Martyna Pietras w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Znakomicie zaśpiewane sceny zbiorowe i bardzo dobra Joanna Woś w roli tytułowej - to największe atuty prapremiery "Marii Stuardy" Gaetano Donizettiego w Teatrze Wielkim.

Skomponowana w 1834 r. - cztery lata po wielkim sukcesie "Anny Boleny" - "Maria Stuarda" przedstawia tragiczną historię królowej Szkocji. Libretto zostało luźno oparte na bardzo popularnym wówczas dramacie Fryderyka Schillera o tym samym tytule. Elżbieta Wielka kocha lorda Leicestera. Ten z kolei darzy żarliwym i odwzajemnionym uczuciem Marię Stuart. W obliczu tej miłości oraz w konsekwencji kłótni z rywalką, zazdrosna Królowa-Dziewica podpisuje na kuzynkę wyrok śmierci. Dramatyczny wydźwięk libretta znalazł dopełnienie w warstwie muzycznej. Kompozycja miała wszelkie predyspozycje, by odnieść sukces. Jednak jeszcze przed premierą została potraktowana bardzo chłodno - król Neapolu nie zgodził się na wystawienie opery, która kończy się dekapitacją monarchy.

Dzieło funkcjonowało więc przez chwilę z nowym librettem. A gdy powróciło w oryginalnej wersji - podczas premierowego wykonania w La Scali w 1835 r. - nie wzbudziło z kolei zainteresowania publiczności. Dopiero gdy w 1971 r. tytułową rolę w Mediolanie, Londynie i Nowym Jorku zaśpiewała Montserrat Caballé, utwór zagościł w repertuarze operowym na stałe. I całe szczęście, bo "Maria Stuarda" to opera warta uwagi. Donizetti uczynił jej bohaterką właściwie nie jedną, a dwie skonfliktowane ze sobą kobiety. Zakomponował imponujące pod względem dramaturgicznym sceny finałowe, stworzył też obłędnie trudne do wykonania arie, obfitujące w efektowne koloratury.

Pełna emocji, silnie ekspresyjna muzyka bywa przejmująca zwłaszcza w dwóch fragmentach - w stanowiącym centrum opery, fikcyjnym spotkaniu dwóch monarchiń oraz w rozbudowanej scenie modlitwy Marii przed egzekucją. I właśnie m.in. te dwie sceny wzbudziły największe zainteresowanie podczas prapremiery w Teatrze Wielkim. Reżyser poznańskiego spektaklu, Dieter Kaegi, oraz scenograf Bruno Schwengl zamknęli postaci w posępnej, niepokojącej przestrzeni. W oszczędnych dekoracjach dominują geometryczne kształty, całkowicie skąpane w czerni. Czarny jest również skromny strój Marii (inspirowany zachowanymi wizerunkami z epoki), kostium jej powiernicy Anny, stroje podwładnych Elżbiety oraz okrycia chóru. Z mroczną barwą kontrastują głównie dwa kolory - czerwień i biel. One ubarwiły kostiumy i wystrój sali tronowej Królowej-Dziewicy (ciekawy efekt królewskiego dywanu, wyglądającego jak płynąca struga krwi). Wymowne pomysły reżyserskie (Elżbieta jest dominująca, chodzi ze szpicrutą, całuje namiętnie Leicestera i wyglądem przypomina - nie wiedzieć czemu - obecnie panującą królową Elżbietę II) nadają inscenizacji drapieżnego charakteru.

Reżyser nie bał się też zagrać z operową konwencją - arie śpiewane przez Elżbietę dosłownie zatrzymują bieg akcji (otoczenie zastyga w bezruchu). Jednak niektóre kluczowe rozwiązania sceniczne oraz dobór i sposób wykorzystania kolorystyki za bardzo przypominały spektakl "Marii Stuardy", wystawiany przed kilkoma laty w Teatro Donizetti w Bergamo. Czy to działanie zamierzone, czy przypadkowe podobieństwo? Niezależnie od odpowiedzi, trzeba podkreślić, że uwagę publiczności zwraca przede wszystkim interpretacja wokalna utworu. Orkiestra pod dyrekcją Willa Crutchfielda nie zawsze dotrzymywała muzycznie kroku solistom - niektórzy z nich poradziliby sobie zresztą śpiewając a cappella. W głosie znakomitej, bardzo muzykalnej Joanny Woś ożywały wszystkie emocje, targające tytułową postacią. Solistka pokazała, że ze swoim głosem jest w stanie zrobić niemal wszystko. Zestawienie jej umiejętności z warunkami wokalnymi Josepha Wolvertona (Leicester) boleśnie, niestety, obnażyło wszelkie niedostatki tenora. Dobre wrażenie zostawiła po sobie za to Magdalena Wilczyńska (Anna). Bardzo dobrze - czasem nawet porywająco - śpiewał też chór opery. Imponująco brzmiały zwłaszcza sceny zbiorowe z udziałem wymienionych artystów. I to głównie ze względu na nich "Marię Stuardę" w Teatrze Wielkim warto zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji