Sposób widzenia...
Poniedziałek od dawna jest tym dniem tygodnia, w którym warto wieczorne godziny spędzić przed telewizorem. Aczkolwiek spektakle teatralne serwowane są nam na małym ekranie również w środy ("Studio 63") i w piątki (najczęściej emisje z ośrodków regionalnych), teatralny poniedziałek w Tv prawie zawsze stanowi warte uwagi wydarzenie artystyczne; raz to z powodu, iż realizuje go warszawski ośrodek, dysponujący jakby nie było aktualnie najlepszą w kraju ekipą aktorską i realizatorską, tudzież - z racji czysto technicznych. Nie pomniejszając wysiłków i ambicji i prowincji, na telewizyjnej giełdzie teatralnej, akcje Warszawy, w moim odczuciu, dzierżą najwyższe notowania.
Potwierdzeniem mojej osobistej przychylności stał się też ostatni spektakl. I chociaż nie ujrzeliśmy kolejnej premiery, przepiękna ballada o najwznioślejszym (podobno?) z ludzkich uczuć - miłości, hiszpańskiego poety i dramatopisarza Federico Garcia Lorci - "Panna Rosita czyli mowa kwiatów", będąca wznowieniem sprzed 4 lat, była widowiskiem urokliwym i wiele pouczającym.
M. Broniewska (reżyser) przy wydatnej pomocy znakomitego zespołu aktorskiego, w którym brylowały Al. Śląska (Rosita) i H. Skarżanka (jej ciotka), dała nam swoją inscenizacją sporo powodów do zadumy i refleksji nad ciągle nurtującą łudzi kwestia życia, pełnego dziwnych, niekiedy smutnych, niekiedy pięknych spraw.
Uznałem sztuką Lorci za pouczającą, bo jest nią w istocie. Powiada autor, słowami Rosity, kiedy tragiczny finał odarł bohaterkę ze wszelkich złudzeń i iluzji: "Nie potrafiłam rzeczywistości spojrzeć w oczy", i dalej - "Wspomnienia mogą zatruć człowiekowi życie". Te napisane przed laty przestrogi nic nie straciły ze swej aktualności i dzisiaj. Nie tylko w sferze uczuć, chociaż tam ich adekwatność wydaje się szczególnie zauważalna.
I to właśnie w poniedziałkowym widowisku miało dla mnie walor najprzedniejszy. Nie jestem bowiem skłonny akceptować życia, które byłoby tylko trwaniem.