Artykuły

Mapa narracji Ziemilskiego

WOJTEK ZIEMILSKI to nowe gorące nazwisko w warszawskich teatrach. Jego "Mała narracja" i "Mapa" budzą ogromne emocje. Reżyser łączy w nich swoje fascynacje sztukami wizualnymi i teatrem.

Wojtek Ziemilski - reżyser teatralny, artysta wizualny. Tworzy prace..."Mała narracja" w Teatrze Studio to wykład performatywny o uwikłaniu w historię. Autor opowiada o tym, jak dowiedział się, że jego dziadek Wojciech Dzieduszycki został oskarżony o współpracę z SB. Pokazuje, jak reaguje jako wnuk i jako osoba świadoma historii, która chce poznać prawdę. Zastanawia się, co takie podejrzenie zmienia w jego życiu i postrzeganiu ich zażyłej relacji.

"Mapa", prezentowana w Komunie/Warszawa ma w sobie coś z instalacji i coś ze spektaklu. Do sali wchodzi pięciu widzów. Każdy z nich dostaje do ręki przedmiot, który pokazuje mu trasę jego teatralnej podróży.

Izabela Szymańska: Co było pierwsze: sztuki wizualne czy teatr?

Wojtek Ziemilski: Teatr. Moja babcia była reżyserką teatralną. Jak jeździło się do dziadków do Wrocławia, to tam zawsze odbywały się próby operetkowe: pracowano nad spektaklami bardziej lub mniej muzycznymi, a wyglądało to dość kolorowo, nieraz kiczowato. Teatr stał się dla mnie czymś naturalnym i strasznie irytującym, wszędobylskim. Tak jak dziecko wyrabia sobie alergię na orzechy, bo za wcześnie je dostało, tak ja wyrobiłem sobie alergię na teatr. Wydawało mi się to okropne, nudne, pretensjonalne. Przy czym ludzi teatru uwielbiałem. Odbywały się wtedy we Wrocławiu Festiwale Teatru Otwartego i przyjeżdżali tam różni cudowni szaleńcy z całego świata.

Reżyserią teatralną zacząłeś się zajmować w Portugalii - kraju, który nie jest uważany za potęgę sceniczną.

- Po części dzięki temu łatwiej tam eksperymentować: łączyć rzeczy, których w Polsce nikt by nie połączył, szukać artystów nietuzinkowych, z innej bajki. W Portugalii amatorstwo i zawodowstwo są bardzo blisko siebie. W związku z tym na scenę wchodzi wiele rzeczy, które normalnie by nie weszły. Nie zawsze jest w nich jakość, ale zawsze - otwarcie na świat.

Tam odkryłem teatr przez choreografię. Zobaczyłem Jereme'a Bela, ale też miejscowego Joao Fiadeiro czy świetny festiwal Alkantara. W Portugalii działają ludzie, którzy robią rzeczy przewrotne i nie przejmują się tym, czy są kwalifikowani jako teatr, czy taniec. Nie mają takiej presji jak w Polsce: no dobrze, ale jednak jesteś reżyserem, powinieneś kiedyś wziąć jakąś sztukę! Nie ma urzędu do sprawdzania, czy reżyser reżyseruje tekst.

Jednocześnie znalazłem w internecie multum fascynujących prac wizualnych. Postanowiłem założyć bloga i na niego wrzucać to, co mi się podobało. To się bardzo szybko rozkręciło. I jak miałem gorsze chwile, to się zamykałem i siedziałem obsesyjnie przy tym blogu i wklejałem, szperałem. Aż trafiłem na kurs reżyserii. Brali w nim udział reżyserzy, aktorzy. Byli jak postaci w "Karate Kid" - wychodzisz i masz tę moc! Większość z nich działa bardzo aktywnie.

- To były propozycje metod współpracy: spotykamy się razem, mamy przestrzeń i co dalej? Ktoś przynosi tekst i już mamy rozwiązany problem? Właśnie nie! Jak dojść do tego, co chcemy pokazać? Jak korzystać z tego, czego się nie wie, nie zna?

Wywodzi się to od technik szkoły brytyjskiej, która się nazywa devising, czyli tworzenie z niczego, ma źródła między innymi w tak zwanym teatrze fizycznym.

Dla niektórych jest problemem, że czasami nie wiadomo, w którą stronę się pójdzie. Dla mnie nie ma znaczenia, czy "Mapa" jest teatrem, czy instalacją. Nazywam to teatrem, bo mi tak prościej.

A "Mała narracja" to mało u nas znana forma wykładu performatywnego. Siedzisz na scenie, czytasz, na ekranie za tobą wyświetlane są zdjęcia, teksty.

- Ta forma ma dużo zalet, przede wszystkim skupienie. Widz łatwo może skoncentrować się na tekście. Miałem potrzebę, żeby stworzyć prostą, czystą formę, z której coś wyraźnie bije. Przypominało mi to projektowanie budynku, gdzie cała złożoność struktury przekłada się na jedną bryłę.

Dzięki tej prostocie bardziej porusza: z jednej strony historia prywatna, bardzo osobista, a z drugiej: człowiek a historia, IPN.

- Na początku zastanawiałem się, czy mojego tekstu nie mógłby wykonywać ktoś inny. Ten aspekt osobisty jest strasznie krępujący nie tylko dla mnie, ale też dla widza. To trudna sytuacja: intymność, zwierzanie się na scenie wywołuje we mnie jak najgorsze reakcje. Ja tego nie cierpię. Ale w którymś momencie doszedłem do wniosku, że jeśli chcę opowiedzieć tę historię, to jest to jedyna droga. Pozostało stworzyć bryłę, która by to udźwignęła, zneutralizowała przeciążenia.

"Mapa" nie ma fabuły. To spacer widza, któremu artyści podrzucają pewne tematy do przemyślenia.

- Były próby wymyślenia jakiejś historii, np. kryminalnej, na której można byłoby się oprzeć. Jednak kiedy szukałem tego, co jest wartościowe, to coraz bardziej dochodziłem do wniosku, że interesuje mnie sytuacja widza, jego zmysłowe doświadczanie świata.

Te dwa spektakle łączy to, jak sobie radzimy z tym, co już było. "Małą narracją" poruszyłem wątki dotyczące przeszłości, sposobu rozliczania się z nią i tego, że jednak z niej wyrastamy. Że z niej jesteśmy i już nią nie jesteśmy.

W "Mapie" na szczęście nie muszę nikomu opowiadać o sobie. To indywidualne doświadczenia widzów, które wahają się na granicy wspólnoty. Początkowo "Mapa" miała być projektem jednorazowym, ale ludzie mają dla niej duży entuzjazm. Chyba będziemy ją kontynuować, ale jej przygotowanie jest bardzo pracochłonne, a Komuna/Warszawa chociaż staje na rzęsach, ma sporo innych projektów i życie pozasceniczne.

Może powinieneś założyć grupę?

- Myślę o tym. Przygotowuję projekt edukacyjny. Na początku będą warsztaty, potem niewielkie projekty oparte na współpracy, a potem - kto wie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji