Artykuły

Dobrze się dzieje w teatrze

Druga premiera teatralna w Szczecinie i druga udana. Po obejrzeniu "Judyty" w Teatrze Współczesnym pomyślałam, że nowy rok rozpoczął się udanie dla szczecińskiej kultury, a przynajmniej dla teatru - pisze Małgorzata Klimczak w blogu prowadzonym w Głosie Szczecińskim.

Dobrą wiadomość otrzymaliśmy od organizatorów European Festival Awards. Nasz festiwal Boogie Brain zdobył drugie miejsce w kategorii "Best Smali European Festival". To ogromny sukces, bo w tej kategorii startowało około 60 europejskich festiwali. I chociaż co roku część mieszkańców marudzi, że to festiwal niszowy, że przychodzi mało ludzi, że pada deszcz (że też organizatorom jakoś nie przyszło do głowy, żeby co roku rozganiać chmury jak na placu Czerwonym w Moskwie), i że w ogóle jest źle, to jednak wypada się w końcu z czegoś ucieszyć. Może jeszcze zostały w tym mieście jakieś egzemplarze, które nie utraciły tej umiejętności.

I kolejna dobra wiadomość, powstał film o korzeniach polskiego b-boyingu, o tancerzach break dance, którzy mieszkają w Szczecinie i są prekursorami tego tańca. Wiedzieliście, że o starej siedzibie Pleciugi mówiło się w całej Polsce w środowisku hip-hopowym? A mówiło się, bo tu spotykali się grafficiarze, tancerze, raperzy i DJ' e. Na ścianach Pleciugi można było legalnie malować graffiti. Dwóch chłopaków ze Szczecina poświęciło pół roku

życia i własne pieniądze, żeby nakręcić dwugodzinny film na ten temat. Szacunek.

Ale wróćmy do teatru. "Bóg mordu" [na zdjęciu] w Teatrze Polskim został zagrany brawurowo. Dawno nie widziałam aktorów z Polskiego w takiej formie. Może to nie było mistrzostwo świata, ale mocna czwórka im się należy.

Co jest dla mnie najważniejsze w teatrze? Sztuka musi mnie wciągnąć, muszę przestać myśleć o innych sprawach podczas sztuki i myśleć o sztuce jeszcze długo po wyjściu z teatru. To mi się zdarza niezwykle rzadko. Podobno w tej kwestii jestem wybredna, ale wydaje mi się, że od artysty trzeba wymagać, bo po co nam marna sztuka i kultura na niskim poziomie artystycznym?

W "Bogu mordu" mamy czwórkę bohaterów, którzy fundują widzom przynajmniej kilka zaskakujących zwrotów akcji. Na początku wydaje nam się, że wszystko o nich wiemy. Michel (Jacek Piotrowski), właściciel hurtowni siedzi pod pantoflem swojej żony Veronique (Dorota Chrulska). Ona wydaje się przebojowa, pewna swoich racji bardzo stanowcza, chociaż śmieszna ze swoimi mądrościami rodem z książek psychologicznych dla amatorów albo z gazet codziennych. Alain (Michał Janicki) to prawnik bez skrupułów dbający o interes korporacji, której interesy reprezentuje, a co się z tym wiąże o własne interesy i jego żona Annette (Olga Adamska), która wydaje się najsympatyczniejsza z tego grona, łagodna i ugodowa. Dwa małżeństwa starają się polubownie załatwić sprawę swoich 11-letnich synów, ponieważ jeden wybił zęby drugiemu.

W miarę oglądania sztuki przekonujemy się, że kulturalni państwo tracą kontrolę nad swoim zachowaniem. Każdy z bohaterów kryje w sobie demony. Mają swoje mroczne tajemnice. Silni są słabi, a słabi są silni. Żadna postać nie mieści się w stereotypach. Podobnie jak w życiu. Podobnie jak z nami.

Z czystym sumieniem polecam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji