Artykuły

Jak złapać faceta na teatr

Statystyczny polski mężczyzna w średnim wieku miał wszelkie powody, by przez ostatnie kilka lat omijać teatr szerokim łukiem. Czy jest w Polsce pomysł na teatr, do którego mężczyźni będą walić drzwiami i oknami? - pyta Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Na proste teatralne przyjemności męski widz raczej nie mógł ostatnio liczyć - nagość na scenie przestała być wabikiem, pojawiała się najczęściej w traumatycznym kontekście, a do tego raczej w męskim niż żeńskim wydaniu. Ryzykował za to, że nasłucha się oskarżeń i wyrzutów. Zniewieściali synowie i harde córki, emancypujące się żony i kochanki, koleżanki z pracy po kursach asertywności - wszyscy zgodnie obwiniali go ze sceny o całe zło tego świata. Był piętnowany jako "nieobecny, nieczuły ojciec", "strażnik patriarchatu", "napędzany testosteronem sprawca gwałtów, zbrodni, wojen i kryzysu finansowego".

Bo teatr w ostatnich latach zwracał się do wykluczonych kobiet i mniejszości seksualnych, czyli do ofiar tradycyjnego męskiego świata. Facetom oferował najwyżej oczyszczające w założeniu biczowanie.

Męska solidarność w tym przypadku nie zadziałała - reżyserzy mężczyźni, którzy w teatrze są ciągle większością, nie usiłowali nawet bronić swojej płci, za to ścigali się z reżyserkami w mnożeniu wyrzutów. Jan Klata w swojej wersji "Ziemi obiecanej" stawał po stronie kobiet. Oskarżał testosteron nie tylko jak Kayah "o łez strumienie, osamotnienie, zdradę i gniew", ale też o wywrócenie systemu ekonomicznego, który miał się opierać na zaufaniu i lojalności. Najmłodsi reżyserzy, jak Krzysztof Garbaczewski ("Odyseja", "Biesy", "Gwiazda Śmierci" wg "Gwiezdnych wojen") czy Michał Borczuch ("Werter", "Metafizyka dwugłowego cielęcia"), w każdym niemal spektaklu snuli opowieść o własnej niedojrzałości, zranieniu i o ojcach, którzy zawiedli. Zaabsorbowanych pracą tatusiów piętnowały teatry dramatyczne, alternatywne (np. "Ostatni taki ojciec" lubelskiej Sceny Prapremier "InVitro") i dziecięce ("Ostatni tatuś" Michała Walczaka, wystawiany m.in. w warszawskiej Lalce).

Tymczasem kobiety radziły sobie coraz lepiej. Teatr miał dla nich coraz więcej propozycji poprawiających nastrój równie skutecznie jak artykuły w kolorowych magazynach. Przebojem stało się "Klimakterium i już" (Teatr Rampa w Warszawie), komiczne wyznania czterech kobiet u progu menopauzy oraz ostre monodramy: "Shirley Valentine" Krystyny Jandy, "Goła baba" Joanny Szczepkowskiej i "Zgaga" Doroty Stalińskiej. Katarzyna Żak odpowiadała na dylematy dojrzałych mężatek w one-woman-show "Czterdziestka w opałach" (Teatr Kamienica w Warszawie). Wielkomiejskie singielki mogły przejrzeć się w spektaklach Laboratorium Dramatu ("Agata szuka pracy", "Absynt", "Tiramisu").

Facet z pewnym bagażem życiowym mógł co najwyżej poczytać sobie Świetlickiego albo czekać, czy gdzieś nie zagrają znów filmu "Dzień świra" Marka Koterskiego czy "Testosteronu" Andrzeja Saramonowicza (Teatr Montownia).

Nic dziwnego, że statystycznym widzem teatralnym była przez lata kobieta po trzydziestce z wykształceniem humanistycznym. Trochę miejsca na widowni zajmowała też młodzież akademicka. Ojciec rodziny pojawiał się w teatrze jako osoba towarzysząca. Jeśli nie był masochistą, nie miał motywacji, by płacić za wieczór gorzkich prawd. Chyba że wybierał farsę, bo tam przynajmniej nikt nie próbował go nawracać ani uświadamiać.

W ciągu ostatnich miesięcy coś się jednak ruszyło. Teatry komercyjne i "samofinansujące się" (offowe, alternatywne, prywatne) postanowiły powalczyć o niezagospodarowaną grupę klientów. Zaoferowały im: czułość, współczucie i zrozumienie.

Rafał Rutkowski i Marcin Perchuć, aktorzy Teatru Montownia, którzy w "Testosteronie" pokazywali świat oczami "prawdziwego, skacowanego mężczyzny", tym razem wzięli się za temat ojcostwa. Kabaretowy "Ojciec polski" Rutkowskiego [na zdjęciu] (według tekstu Michała Walczaka, Teatr Polonia w Warszawie) pomaga oswajać lęki, jakie wyzwala wizja pojawienia się potomka. Tu niespłacony kredyt, obowiązkowa obecność przy porodzie i jeszcze do tego wszędzie feministki z wyśrubowanymi oczekiwaniami. Okazuje się, że facetowi jednak wolno być czasem tchórzem, popełniać błędy, okazywać bezradność.

Perchuć w "Ojcu Bogu" (tekst Katarzyna i Jacek Wasilewscy, klub 1500m2 do wynajęcia) pokazuje, że nawet Bóg, największy macho świata, w kontaktach z synami (Jezusem i Lucyferem) miewa momenty słabości. Zastanawia się, czy okazywanie czułości i troski ich nie zepsuje. Jak zachować autorytet, a jednocześnie nie skrzywdzić dzieci? Oba spektakle podchodzą do spraw ojcostwa z dużą wyrozumiałością.

Męski teatr podejmuje też próbę zrehabilitowania mitu męskiej przyjaźni pokazywanej dotąd najczęściej jako "kolesiostwo" i "układ". W "Takich dużych chłopcach" w reż. Piotra Machalicy (Och-Teatr w Warszawie) czwórka kumpli wychodzi na zamarkowany na scenie kilkoma kominami dach, by przy flaszce i piosenkach Jana Wołka ponarzekać na nudne żony i zmarnowane życie. Jest niezbyt mądrze, niezbyt świeżo, a męski los już po kilku łykach daje się sprowadzić do formuły "wzwód, rozwód". Ale przecież właśnie po to wchodzi się na dach, by w spokoju i bez osądów dzielić się nawet głupimi, za to szarpiącymi duszę dylematami. I przekonać się, że "inni faceci też tak mają". Z kolei w "Skazanych na Shawshank" w reż. Sebastiana Chondrokostasa (Teatr Syrena w Warszawie) męska przyjaźń między więźniami nabiera niemal wymiaru metafizycznego, daje nadzieję, motywuje do rozwoju, podtrzymuje przy życiu.

Młodszych mężczyzn, obawiających się dorosłego życia, odpowiedzialności i trwałych związków, wspiera Michał Walczak (na scenie Teatru Narodowego "Polowanie na łosia", 4 lutego w Teatrze na Woli premiera "Amazonii"), starszych już niedługo koić będzie Jan Jakub Należyty spektaklem "Andropauza - męska rzecz" (Teatr Palladium w Warszawie). Walczak zajmuje się pokoleniem trzydziestolatków, którzy sądzili, że do życia przygotują ich gry komputerowe i lektura klasyków antropologii. Przegrywają niestety na levelu "zamieszkajmy razem", "znajdź wreszcie pracę", "poznaj moich rodziców". "Andropauza" ma być natomiast odpowiedzią na hit "Klimakterium" - podsumowania, przyznawanie się do porażek, lęk przed czasem, który pozostał. Do słabości przyznaje się też podstarzały rockman w autorskim "Ja" Arkadiusza Jakubika (na motywach "Tequili" Krzysztofa Vargi, Teatr Imka w Warszawie). Śmierć kolegi z zespołu każe mu spojrzeć z innej perspektywy na lata chlania i zaliczania fanek. Po raz pierwszy dostrzega w sobie kogoś innego niż tylko gwiazdora zmuszonego, by odpowiadać na oczekiwania tłumów.

Choć żadna z tych propozycji nie należy do artystycznie przełomowych, ich twórcy wykazali się jednak pewną odwagą. Zauważyli mężczyzn w ich słabości, miękkości i dezorientacji. Zamiast obciążać winami - dali pocieszenie. To tylko chwyt marketingowy czy zapowiedź jakiejś większej zmiany?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji