Artykuły

Nie ma lekarstwa na miłość

Wprawdzie oficjalną premierę "Krwawych godów" zapowiedziano dopiero na wrzesień, jednak ich przedpremierowa prezentacja, która w kaliskim teatrze odbyła się w minioną sobotę, pozwala stwierdzić już teraz, że mamy do czynienia z przedsięwzięciem udanym, trafiającym nie tylko do przekonania, ale serca.

Od serca wypada nawet zacząć, jako że mamy do czynienia z dziełem traktującym o miłości. Wydawać by się mogło, że nikogo nie trzeba przekonywać, jak wielką rolę ma ona do odegrania. A jednak tę oczywistą prawdę nieraz uświadamiamy sobie, gdy jest już za późno. Daje się to odnieść również do bohaterów sztuki Federica Garcii Lorki. Napisane w 1933 roku "Krwawe gody" to historia tajemnego związku krwi, który nie może się spełnić w konserwatywnej społeczności. W dramatach namiętności nie wszystko jednak daje się opisać poprzez krytykę stosunków społecznych i postulat ich zmiany. Gdyby tak było, najbardziej wulgarna odmiana marksizmu co krok wykazywałaby swoją słuszność, a o samym uczuciu nie dałoby się powiedzieć nic. Spektakl w reżyserii Jana Nowary ukazuje przede wszystkim walkę toczącą się w ludzkich sercach. Prawdą jest, że duża część winy spada na społeczeństwo, ale widzimy też błędy i niewiedzę samych zakochanych. Gdyby główna bohaterka zdawała sobie sprawę z siły i natury swojego uczucia, nie wychodziłaby za mąż za mężczyznę innego niż ten, którego naprawdę kocha. On z kolei być może nie krzywdziłby swą obojętnością i pogardą istoty, z którą ożenił się tylko po to, aby zagłuszyć ból i odsunąć samotność. O tym, że nie ma lekarstwa na miłość i że zawsze znajdzie ona jakiś sposób, aby upomnieć się o swoje prawa, oboje przekonują się zbyt późno. Jak zwykle w podobnych przypadkach, cierpią na tym również osoby trzecie. Za dalsze streszczanie fabuły niech wystarczą słowa pewnego krakowskiego poety: "Napotkana była wielka miłość powiedziała: Wpadnij do nas na kawę. Powiedziałem: Nie, nie, ukochana. Jeżeli nawet wpadnę, wpadnę tylko po to, by cię ze sobą zabrać." Być może dałoby się to jeszcze jakoś znieść, gdyby nie zemsta i śmierć jak fatum unoszące się nad kochankami.

Koniecznie wspomnieć należy o muzyce: w kaliskiej realizacji "Krwawych godów" jest jej dużo - od rytmu kastanietów pełniącego funkcję łącznika i motywu przewodniego, aż po regularne piosenki, nierzadko zresztą bardzo urokliwe. Sporo też elementów tanecznych, które na szczęście nie usiłują za wszelką cenę wybić się na niepodległość i ograniczają do roli integralnej części i uzupełnienia innych elementów tego scenicznego przedsięwzięcia. Jan Nowara ryzykował, obsadzając w kilku ważnych rolach aktorów młodych, a niekiedy wręcz debiutujących. Ryzyko to jednak się opłaciło. Z przyjemnością obserwowaliśmy zwłaszcza występujące w spektaklu aktorki na czele z Katarzyną Strojną i Moniką Krzywkowską. Ta ostatnia, mimo niedługiego stażu na kaliskiej scenie, powoli staje się zjawiskiem samym w sobie i ulubienicą publiczności. Tym razem komentowano przede wszystkim zmianę fryzury.

Podsumowując, powiedzmy krótko: udane połączenie poważnych treści z przejrzystą, czytelną formą. Sukces i pozytywny akcent na zakończenie teatralnego sezonu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji