Artykuły

Zadumany "Porfirion Osiełek"

Pierwsza (a także ostatnia) scena tego spektaklu przywodzi na myśl lub inaczej parafrazuje obrazy z "Naszego miasta" Wildera; trochę ulotnego smętku, zadumy, nieco rzewności. Nic, lub prawie nic z Gałczyńskiego, takiego jakim go znamy, jakim chyba był. A potem, obserwując przygody tytułowego bohatera, delektując się celnymi powiedzonkami, podchwytując (z rzadka!) ton drwiny, śmiejemy się, jednak nieco melancholijnie. Każdy żart wydaje się taki jakiś tęskny, taki dziwnie odległy. Gdzie się podział dowcip, sarkazm, autoironia? Czyżby okazało się, że tak niełatwo pobudzić naszą wesołość, a może - sprawy i rzeczy są aż tak odległe?

Wszak właśnie tu, w tej młodocianej powieści Gałczyński wykpiwał to, co widział i to, w czym brał udział; portretował osoby z własnego otoczenia, odtwarzał sytuacje, w których sam uczestniczył; mowa o sławnych w biografii poety "biesiadach w Milanówku". Ustawiał to wszystko - osoby i rekwizyty, jak w dobrym kabarecie literackim, gdzie każdemu przypada cenna rola, a każdy "gra" siebie, przyjaciół, sprzymierzeńców i wrogów. Wszystko jest mocno skarykaturowane, wszystko czemuś służy i ku czemuś wiedzie...

Tu właśnie, w tym "Porfirionie Osiełku" odkryć mogą (znawcy) wiele wątków, myśli i poetyckich obsesji Gałczyńskiego, które powracać będą w późniejszych jego utworach, w sposób może pełniejszy, ale przecież równie przewrotny, równie niejednoznaczny.

Tymczasem to, co na scenie ma raczej jeden wymiar, jedną jest zaprawione nutą, a przez to jakieś zubożałe i - dalekie. Wszystko miało się przecież (i powinno!) toczyć w rytmie przyspieszonym, zwinnie i lekko, wśród odmiennych wrażeń i doznań, miał być nastrój figli i docinków... A tu smutek i smętek; pogłębia go ponura dekoracja, konkret równie ponurych, przyciężkich rekwizytów. Postacie, wbrew chyba założeniom, są jakieś jednowymiarowe; ich metamorfozę uniemożliwia jednoznaczność kostiumów.

Warto, przypomnieć, że po raz drugi "Porfirion Osiełek" gości na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego; czy to oddalenie sprawia, że tamten poprzedni wydaje się trafniejszy, bardziej poetycki i - bogatszy? Może to ułuda?

Autorką adaptacji i reżyserem obecnego przedstawienia jest Krystyna Meissner, która swe zadanie i swą rolę potraktowała niezwykle poważnie, może właśnie za poważnie? Scenografię zaprojektował Ryszard Winiarski. Tytułową rolę powierzono Andrzejowi Szajewskiemu, który starał się z wdziękiem wieść prym, uczestniczyć w spotkaniach i zderzeniach z losem i z ludźmi. Myślę, że gdyby nie kostium, Eugenia Herman mogła być nie tylko groteskowo zabawna, ale także i liryczna. Trudno było poznać Jadwigę Barańską, która wykazała ogromne poświęcenie tworząc karykaturalnie brzydką dziewicę Epifanię, która kocha kwiaty. Urodę demonstrowała Monika Sołubianka, ładnie mówiąc zresztą tekst. Z wielu w tym spektaklu wcieleń Augusta Kowalczyka najmniej udał mu się Autor, co jest stratą (dla przedstawienia) prawdziwą.

Z "Porfirionem Osiełkiem" to jest tak, jak z ulubioną zabawką; choć już stara, powracamy do niej chętnie i to z nutką rozrzewnienia. Biada temu, który chciałby obdarzyć ją niecnymi w naszym pojęciu - komplementami. Jest nasza i tylko nasza!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji