Cud mniemany w Operze Wrocławskiej (fragm.)
Tak więc już jesteśmy w Operze Wrocławskiej! Na afiszu "Cud mniemany czyli Krakowiacy i Górale" Wojciecha Bogusławskiego i Jana Stefaniego. Od razu - jeszcze przed zobaczeniem spektaklu: sensacja! W roli Doroty Maryla Rodowicz, Miechodmucha... Danuta Rinn, w roli Bardosa obsadzono znanego z ekranu Artura Żmijewskiego wraz z samym Krzysztofem Kolbergerem, który - jak przeczytaliśmy na afiszu - podobnie jak poprzednio wymienieni, debiutuje w operze tym razem także w roli reżysera! Przyznam Ci się, że na premierę szedłem z obawą, bo jakże się nie lękać takiego "mniemanego cudu"... Aliści - pomyślałem, jak może Ewa Dałkowska udawać na "Przeglądzie Piosenki Aktorskiej" Ordonkę, to dlaczego Danuta Rinn nie może w operze udawać organisty - Miechodmucha.
Zacznijmy od muzyki: we Wrocławiu wybrano pierwszą z trzech śpiewogier z cyklu "Krakowiaków i Górali" z muzyką Stefaniego - iście Mozartowską! Stefani nie bał się eklektyzmu, ani zapożyczeń od folkloru i obcych kompozytorów - było to podówczas w modzie - i chwała mu za tę uroczą "operę narodową", jak na wyrost nazwano ów wodewil. Chwała też Tadeuszowi Zatheyowi, że ową muzyczkę Stefaniego wypieścił, gdzie trzeba. Orkiestra kameralna - jak przystało na osiemnastowieczną śpiewogrę, przyduszona wprawdzie pomostem wyłożonym nad połową "orkiestronu" ku publiczności, z widocznym upodobaniem poddawała się urokowi owych uwerturek , intermezzów i ozdobnych akompaniamentów do wodewilowych aryjek i kuplecików. Akcja - jak przystało na "operę narodową" rozpoczyna się od "Panoramy Racławickiej". Na horyzoncie Kościuszko - jak żywy - wskazuje kosynierom "bijcie Moskala!" i kończy się na owym "cudzie mniemanym", sprawionym przez znającego moc mniemanych cudów elektryka... bo reszta widowiska to już tylko gromkie "kochajmy się!", toasty i kuplety na cześć pojednania Krakowiaków z Góralami.
Krzysztof Kolberger zgrabnie się wywiązał ze swego reżyserskiego debiutu. Prościutka akcja "Krakowiaków" pod ręką Kolbergera rozwija się żwawo, dobrane gwiazdy niewiele w spektakl wnoszą... Darujmy jednak owe stagione znakomitych aktorów estradowych na scenie operowej dyrektorowi Sławomirowi Pietrasowi. Wiedział, co robi! Nie tyle ze względów artystycznych, co kasowych! Na "Rodowiczkę" i Rinn, na Kolbergera i Żmijewskiego, na arie Brylla i świetne kuplety Wojtka Młynarskiego walą do Opery tłumy, których by nie przyciągnęła sama, choćby najbardziej urocza muzyka Stefaniego i tracąca myszką śpiewogra Bogusławskiego.