Artykuły

Portrety we wnętrzu

Powód, dla którego nowy dyrektor Teatru Dramatyczne­go im. Al. Węgierki - Andrzej Jakimiec wyreżyserował "Dom Bernardy Alba" Federico Garcii Lorki, był z pewno­ścią na tyle ważny, że usprawiedliwiał ten jego pierwszy, na białostockiej scenie (kameralnej), repertuarowy krok. Po pierwsze - jak sądzę - kierował się stanem, kondycją i strukturą zespołu, a po drugie - chciał zapewne powiedzieć coś o istocie egzystencji w wymiarze, dajmy na to, rodzin­nym. Powstała przeto rzecz z gatunku tych, które same w sobie są interesującą próbą artystycznej wypowiedzi. Ale co poza tym?

SZTUKI F.G. Lorki ma­ją poważny kredyt u pu­bliczności i ten oto chwalebny nawyk sprawia, że widz ciągle jeszcze ogląda je ze względu na wewnętrzną moc, żywiołowość i wspaniale zarysowane postacie. Nic więc dziwnego, że reżyserzy chętnie wykorzystują te atuty da­jąc w pierwszym rzędzie sobie, a potem aktorom możli­wość, że się tak górnolotnie wyrażę, kreacji poprzez sztu­kę.

Jeśli zatem białostocki spek­takl rozpatrywać będziemy w tej kategorii to okaże się, że posiada sporo walorów.

Reżyser dał sztuce oprawę tyleż efektowną co pełną surowości, czystości i prostoty w ogólnym swym zarysie. Przez cały czas w szacie scenograficzno-kostiumowej (Katarzyna Żygulska) dominować bę­dą dwie barwy: biel i czerń. Jeśli tylko dwa bodaj razy pojawią się kolory jaskrawe, to oznaczać będą odmienność sytuacji od tej, która zawią­zawszy się na początku brnie przez wszystkie meandry nie­pokojów, namiętności i na­pięć.

Mamy więc małą scenę tea­tralną. Niewielki w swych wy­miarach świat zawarty w tak samo niewielkiej przestrzeni. Ogranicza je z dwóch stron widownia oraz wnęka z krzy­żem i świecami a naprzeciw - nieco w głębi - patio. Po­środku - duży czarny stół i krzesła na drewnianej, świeżo wyszorowanej podłodze. Na ścianie - fuzja oraz skóra i torba myśliwska - jako wspomnienie tylko po nie­obecnych już w tym domu mężczyznach. Dalej, już poza tą sceniczną przestrzenią, jest inny świat. Świat tętniący życiem. Świat ludzkich przezna­czeń. Z pozoru tylko oddzie­lony jest od tego wnętrza grubymi ścianami domu. Ale i tu dochodzą z tego świata różne echa: bicie dzwonów, rzewny dźwięk gitary, śpiew mężczyzn, odgłosy zbiegowi­ska itp. Jakże kusi to, co się dzieje na zewnątrz. Te nęcą­ce sygnały odbierają nie tyl­ko córki ale przecież i ich matka - despotyczna Bernar­da Alba. Jej, to znaczy Ber­nardy, pozorną surowość i obojętność można wszakże zak­westionować choćby w mo­mencie gdy z trudno ukrywa­ną ciekawością słucha zwie­rzeń Poncji o rozpuście Paquity Rozety. (Świetna w roli Bernardy - Alicja Telatycka, a zwłaszcza we wspomnianej, jakże precyzyjnie odegranej partii. Równie interesująca jest Grażyna Juchniewicz, dla której rola starej służącej da­ła wyjątkową szansę ukaza­nia swych warsztatowych moż­liwości. Nie wiem dlaczego, ale po obejrzeniu jej w roli Poncji wydało mi się, że by­łaby znakomitą Pilar w "Ko­mu bije dzwon" Ernesta He­mingwaya).

Analizując wątki i odniesienie przy lojalności z małymi wyjątkami, ale o tym później, wobec tekstu reżyser kreśli obrazy będące odbiciem określonej sytuacji. Sugestywnie wypada np. już na początku, prezentacja rodziny Alba. Matka i córki w ża­łobie. Smutek, majestat i łzy. Wizja malarska. O ileż jed­nak lepiej byłoby oglądać ten sam fragment np. na dużej scenie, by móc rozkoszować się całą jego inscenizacyjną urodą! Niedogodność (dla wi­dza) sceny kameralnej spra­wia, że utrudniony jest - niestety - pełny odbiór przedstawienia.

W tym też malarskim duchu przesuwają się przed oczami publiczności kolejne obrazy. Początek i koniec naznaczo­ny jest śmiercią, przy czym na początku symbolizuje ją oczyszczenie (mycie podłogi przez służącą). W finale nato­miast reżyser jakby zmodyfi­kował autorską propozycję. Dla Lorki bowiem nie ma kompromisu, a jego bohatero­wie z kolei też nie mają żad­nego wyjścia z sytuacji, brnąc ku przeznaczeniu. Tak jest i tutaj w zasadzie, ale reżyser kończy swój spektakl słowami wypowiedzianymi przez Martirio o szczęściu mimo wszy­stko.

W tym przedstawieniu nie zapada kurtyna. Mamy za to kolejną wizję - symboliczne gaszenie świec.

I te właśnie obrazy domi­nują nad całością. W nich za­warty jest ten hermetycznie zamknięty damski świat, kon­wenans i pycha, beznadziejna wegetacja i namiętność, One też demonstrują potęgę nienawiści i bunt przeciw stra­sznym rygorom.

W tych obrazach spełniać się powinny aktorskie powinności w ukazywaniu szczegółów intensywnego, skomplikowanego i niepokojącego życia wewnętrznego. Oprócz dwóch wcześniej wymienionych pań na uwagę zasługuje także Jo­lanta Borowska jako Magda­lena (w sztuce tej szczegól­nie dobrze prowadzona) oraz Karolina Jóźwiak jako Ame­lia. Zupełnie wyjątkowa była natomiast Dagny Rose w roli babki Marii Josefy. W stwo­rzonej przez nią postaci zawarty został realizm i gro­teska, liryzm i brutalność. Ro­lę tę będzie się pamiętać!

O SUKCESIE przedstawie­nia decydują jednak nie tylko efektowne obrazy i nie tylko utrafienie w ton utworu. Chodzi przecież i o to, by wydźwięk sztuki był bar­dziej aktualny. Który bowiem z widzów wychodząc z teatru zastanowi się głębiej nad tym, że oto Bernarda Alba - po­stać jak ze starogreckiej tra­gedii - może być też przykła­dem ogólniejszym - siłą wsteczną dla tego wszystkie­go co chce żyć i rozwijać się? Jeśli się tak zastanowi, to sukces murowany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji