Artykuły

Kutz: Kręci mnie Cholonek

Już jestem stary klasyk, Janosch też. Spotkamy się i zrobimy piękny, nostalgiczny film - mówi Kazimierz Kutz, który chce przenieść na ekran śląską powieść Janoscha "Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny"

"Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny" to opowieść o życiu mieszkańców Zaborza - jednej z dzielnic Zabrza. Akcja powieści rozgrywa się przed II wojną światową. Napisał ją Ślązak Horst Eckert znany jako Janosch, światowej sławy autor książek dla dzieci i rysownik. Z Zabrza do Niemiec wyjechał po wojnie, powieść jest jego powrotem na Śląsk zapamiętany jako kraina biedy i demoralizacji. Jego mieszkańców przed ostatecznym upodleniem ratuje humor. Na Górnym Śląsku powieść uchodzi za kultową, kilka lat temu z wielkim powodzeniem przeniósł ją na scenę katowicki Teatr Korez.

Aleksandra Klich: Dlaczego chce pan skończyć karierę filmowca "Cholonkiem"? Ta opowieść o lumpenproletariackiej rodzinie z przedwojennego Zabrza jakoś nie pasuje do reżysera romantycznej śląskiej trylogii...

Kazimierz Kutz: Nie chodzę do kościoła, bywam na Paradach Równości, obśmiewam braci KK i jak trzeba, popieram lewicę. Teraz w ciągu tych moich fanaberii przyszedł czas na wyreżyserowanie "Cholonka".

Podpadnie pan Ślązakom filmem pokazującym ich wady i śmieszności.

- Ależ to dla nich bardzo ważna książka! Gdy w 1974 roku wydano ją po raz pierwszy po polsku, na Śląsku rządził niesławnej pamięci Zdzisław Grudzień, pierwszy sekretarz KW PZPR. Zgodził się na wydanie "Cholonka", bo myślał, że ośmiesza Ślązaków, że da partii alibi, dlaczego trzeba nas trzymać za mordę. Tymczasem te partyjne aparatczyki w swojej nonszalancji popełniły wielki błąd i zrobiły nam świetny prezent. Książka stała się kultowa, pamiętam, jak zachwycali się nią artyści z Warszawy, którzy przyjeżdżali do Prusowa, do beskidzkiego domu Andrzeja Czeczota. Największe wrażenie robiło na nich oczywiście śląskie poczucie humoru. W sukcesie miał duży udział tłumacz, pisarz i pedagog Leon Bielas. Świetnie wykorzystał elementy gwary.

A co pan w "Cholonku" zobaczył?

- Rzetelny zapis tej dziwnej śląskości w formie spowiedzi dziecka zza morza, które nie potrafi oderwać się od śląskiego cycka. Czytaliśmy "Cholonka" i śmialiśmy się z rzeczy strasznych, ze śląskiej brzydoty, i zaczynaliśmy rozumieć, dlaczego jest ona dla nas piękna. To humor najwyższej klasy, nawiązujący do klasyki literatury sowizdrzalskiej wyśmiewającej przemądrzałą literaturę.

To dlaczego nie nakręcił pan "Cholonka" w latach 70.?

- Hm, trochę się bałem, że mogę spaprać arcydzieło. Zresztą wtedy byłem w euforii własnych śląskich scenariuszy, mielenia swoich pomysłów...

Robert Talarczyk, autor świetnej teatralnej adaptacji "Cholonka" dla katowickiego Teatru Korez, powiedział w jednym z wywiadów, że Janosch opowiada o świecie zupełnie innym od świata pańskich filmów. U niego - powikłane losy ludzi, którzy nie wiedzą, jakiej są narodowości, konformiści, alkoholicy, u pana - zapatrzeni w Polskę romantyczni powstańcy.

- Bo mi chodziło wtedy o coś zupełnie innego. Tamte moje filmy były misyjne, edukacyjne. Chciałem wesprzeć Ślązaków cierpiących na kompleks niższości. Pokazać Polsce ich piękny świat wartości. Chciałem uwieść Polaków, żeby zachwycili się Śląskiem - tym prezentem, który dostali za darmo, więc go nie szanowali. Lumpenproletariat z "Cholonka" to nie było moje doświadczenie. Pochodziłem z rodziny robotniczej, ale ojciec - w odróżnieniu od bohaterów Janoscha - miał robotę, więc moje dzieciństwo wyglądało zupełnie inaczej.

Ale "Cholonek" zawsze we mnie istniał. Teraz, gdy już jestem kompletnie z boku, nie interesuje mnie tzw. środowisko, festiwale, sukcesy, przyszedł czas, by się z nim zmierzyć. Tym bardziej że Ślązakom zależy na tym filmie, znaleźli się ludzie chętni, by wyłożyć pieniądze. Więc niech to będzie mój prezent dla siebie i dla nich. Jacy są ci Ślązacy Janoscha?

- To strasznie zabawne zwierzęta, które walczyły o przetrwanie w drapieżnym, kapitalistycznym świecie międzywojnia. Wiodą szczurzy żywot. Ich świat to lumpenproletariacki margines, ale mówi wiele o wszystkich Ślązakach. Na przykład skąd czerpią siłę do trwania mimo wszystko, w fatalnym, wydawałoby się, miejscu. Ta książka opisuje śląską niezłomność.

W 1974 roku miesięcznik "Śląsk" pisał, że Janosch "bezlitośnie piętnuje śląską drobnomieszczańskość, tępotę, obłudę i okrucieństwo przeżerające jak rak to środowisko robotnicze". Recenzenci zwracali uwagę, że wśród bohaterów "Cholonka" nie brak degeneratów, hitlerowców i komunistów. Łączyło ich jedno - byli Ślązakami.

- To arcydzieło o najbardziej zdegradowanym proletariacie w kolonii niemieckiej, opowieść o ofiarach, które niszczy brunatna, hitlerowska nawałnica. O zapaćkanej dzielnicy, w której rodzi się populizm, szerzy nienawiść. Wielu Ślązaków dokonywało wtedy bezmyślnych wyborów - tak zresztą jak wielu Polaków, Niemców, Czechów... Trzeba mówić prawdę - a co to, między biskupami sami święci?

Ale to prawda, że część Ślązaków - i Janosch to pokazuje - ma nadmierną zdolność do przystosowania się, do konformizmu. To taka śląska kaprawość, bierność wobec rzeczywistości, wychodzenie z założenia, że wszystko mija, a jak nie mija, to się trzeba przystosować, bo świata się nie zmieni. Jedno jest pewne - Nivea jest dobra na wszystko.

Nie lubi pan takich cech w Ślązakach. Będzie się pan z nimi spierał w "Cholonku"?

- Nie, bo tego świata już nie ma. Już jestem stary klasyk, Janosch też. Spotkamy się i zrobimy piękny, nostalgiczny film. Środowisko, które on opisuje, jest martwym preparatem, dlatego można je podnieść do piękna. Książka jest sensualna, wiele w niej przesady, a kamera to lubi.

W zeszłym roku spotkał się pan z Janoschem w Gliwicach. Jakie na panu zrobił wrażenie?

- Potwierdziło się to wszystko, czego dowiedziałem się o nim z wywiadów. To kompletnie wolny człowiek, z niewielkim talentem do przystosowania się. Prawdomówny do bólu. Zdziwiło mnie tylko, że ludzie narzekają, iż trudno się z nim dogadać - ja się z nim dogaduję bez problemu.

Przydarzył nam się niezwykły przypadek: na drugi dzień po spotkaniu w Gliwicach pojechałem do Krakowa. Szwendam się po Floriańskiej, wchodzę na Rynek i kogo widzę? Janosch w swojej czerwonej koszuli i śmiesznych spodniach! On się ucieszył: - To niesamowite! - Co pan tu, kurwa, robi? - pytam. Właśnie szedł na wystawę grafiki, wyciągnął swoje obrazki, pokazał mi.

Chyba jesteśmy skazani na siebie.

Został pan posłem PO. Jak pan pogodzi pracę w Sejmie z reżyserowaniem?

- Od wielu lat byłem w Senacie, reżyserowałem w teatrach, do dziś piszę felietony. To straszne chomąto, jakbym co tydzień musiał pisać klasówkę, ale to dla mnie sposób walki ze sklerozą. Lubię mieć baczenie na rzeczywistość.

A film? Najpierw muszę napisać scenariusz i wymyślić formę, znaleźć sposób na przełożenie książki na obraz, potem będę się martwił. Zresztą przypomnę pani, że jestem najstarszym posłem. Startując z pierwszego miejsca w Katowicach, zrobiłem czyn społeczny dla PO, bo ojczyzna mnie wezwała, a Leszek Balcerowicz, mój przyjaciel, namówił.

Z kolegami z PO umówiłem się, że nie będą mnie obciążać drobiazgami. Wszystko będę z siebie dawał tylko w dwóch komisjach - kultury i środków masowego przekazu i mniejszości. Czyli zajmę się sprawami, na których się znam.

Poradzę sobie. Zresztą ten film to będzie też trochę taki czyn społeczny. Dla Śląska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji