Artykuły

Andrzej Seweryn: Mam prawo przypominać o wartościach

- Mam podstawy twierdzić, że to, co dla wielu pokoleń było wartością, zostało dzisiaj odrzucone w imię postmodernizmu i tworzenia nowego świata. Mam prawo przypominać wartości dla mnie niezmiennie ważne, które kocham i szanuję. Inni mogą myśleć inaczej. Domagam się jednak tolerancji dla takich jak ja - mówi Andrzej Seweryn, dyrektor Teatru Polskiego, w rozmowie z Jackiem Cieślakiem.

Jacek Cieślak: Jak się pan czuje po oficjalnym objęciu dyrekcji Teatru Polskiego, jak się pan czuje w Warszawie - tym Paryżu północy!

Andrzej Seweryn: Od wielu miesięcy nie opuszczam przestrzeni Teatru Polskiego i Krakowskiego Przedmieścia i bardzo dobrze się w niej czuję.

A gdybyśmy tak pokusili się o szerszą perspektywę?

- W Polsce jest tak jak wszędzie na świecie. Czasami człowiek wstaje z uśmiechem na twarzy. A czasem budzi się o piątej rano i nie może już zasnąć, bo ma tysiące problemów, których nie jest w stanie rozwiązać. Wie pan, ja będę...

ostrożny?

- Nie. Ale mam mówić, że chodniki są nierówne? Pamiętam, jak narzekałem na dziury w warszawskich ulicach, a potem pojechałem do Nowego Jorku i tam dopiero przeżyłem grozę. Życie nie jest proste.

Może pan liczyć na dawnych przyjaciół?

- Nigdy nie straciłem z nimi kontaktu, tak jak z polskimi widzami, teatrem i kinem. Świadczy o tym choćby to, że w plebiscycie miesięcznika "Film" nominowano mnie w kategorii "Najlepszy aktor najlepszych filmów" wraz z Tadeuszem Łomnickim czy Danielem Olbrychskim. Dla kogoś, kto przez 30 lat intensywnie pracował poza Polską, to dowód, że byłem obecny w kraju, mimo że mieszkałem we Francji. Reżyserowałem, grałem w filmach polskich, w Teatrze TVP, przyjeżdżałem z Comédie Francaise i Theatre Vidy z Lozanny. Nie mam poczucia powrotu do miejsca, którego kompletnie nie znam.

Czego spodziewać się po pana dyrekcji w Polskim?

- Teatru nie tworzy jeden człowiek, tylko zespół - to proces, u którego jesteśmy początku. Ważny jest dla mnie program. W spektaklu "Wyobraźcie sobie..." według Szekspira, mówię monolog Tymona Ateńczyka: "Niech bojaźń i litość, pokój, pobożność, prawda, sprawiedliwość, nocny spoczynek i dobre sąsiedztwo, cześć dla rodziców, wiedza i rzemiosło, miara, obyczaj, obrządek i prawo popadną w swoje wredne przeciwieństwo, siejąc zwichrzenie". Tymon został skrzywdzony przez miasto, dlatego przeklina je. Otóż mam podstawy twierdzić, że to, co dla wielu pokoleń było wartością, zostało dzisiaj odrzucone w imię postmodernizmu i tworzenia nowego świata. Mam prawo przypominać wartości dla mnie niezmiennie ważne, które kocham i szanuję. Inni mogą myśleć inaczej. Domagam się jednak tolerancji dla takich jak ja.

Co będzie z pana obecnością w Comédie Francaise, której jest pan socjetariuszem, czyli współudziałowcem?

- Formalnie jestem z nią związany do 2013 r. Potem - zobaczymy. W lutym będę grał w Paryżu w "Wesołych kumoszkach z Windsoru".

Tymczasem w niedzielnym cyklu TVP Kultura obejrzymy mało znane "Przejście podziemne" Krzysztofa Kieślowskiego z 1972 r. z udziałem Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej i pana.

- To film zrobiony dla telewizji, nigdy niewymieniany jako pierwsza fabuła Krzysztofa, choć to był jego debiut. Nie pamiętam, jak zagrałem. Mam pewne obawy. Myślę, że Kieślowski był zawiedziony pracą ze mną.

Podobno mówił panu na planie, żeby nie wsłuchiwał się pan w swój głos, bo tak robią kabotyni.

- Skończyłem właśnie szkołę teatralną i ufając we wszystkim moim profesorom, próbowałem np. wypowiadać "ł przedniojęzykowe", kiedy tylko się dało. W roli Birbanckiego, którą przypomni również TVP Kultura, słychać, jak mówię na przykład "milość", co może robić dziś dość zabawne wrażenie. Krzysztof sugerował, żebym nie grał tak jak w teatrze.

Ale po latach pretensjonalnie wypadają elementy reportażowe filmu - pan i Teresa Budzisz-Krzyżanowska gracie niezwykle intymnie.

- Dzięki Krzysztofowi mogę powiedzieć, że Dogma nie była dla mnie żadną nowością. Już w latach 70. widziałem, jak kamera wchodzi w tłum, jak kręci się z ręki.

Jak pan zapamiętał Kieślowskiego?

- Mówił, że trzeba żyć i tworzyć niezależnie od ludzi władzy. Podkreślał, że to nie oni będą decydować o jego twórczości, zainteresowaniach i sposobie widzenia rzeczywistości.

Taką wymowę miał spektakl Kieślowskiego "Nie wychylać się", w którym zagrał pan po "Przejściu podziemnym". Przedstawienie zatrzymała cenzura.

- Tak. Ale muszę też wspomnieć, że Krzysztof miał sceptyczny stosunek do opozycji demokratycznej. Kiedy przyszedłem do niego, żeby podpisał protest przeciw zatrzymaniu produkcji "Na srebrnym globie" i argumentowałem, że właścicielem filmu jest społeczeństwo, podatnicy, a nie minister kultury - uważał inaczej.

To wymagało odwagi wobec środowiska?

- Oczywiście. Muszę podkreślić, że mówimy o niuansach minionej epoki, które trzeba oceniać z niezwykłą delikatnością i wyczuciem. Krzysztof rozwalał swoimi filmami system, a jednocześnie był, w pewnym sensie, legalistą. Kiedy godził się na pewne zasady działania - nie łamał ich, bo nie lubił podwójnego myślenia. Mówiąc obrazowo - on nie kradłby jabłek z ogrodu towarzysza Cyrankiewicza, a już na pewno nie uważałby, że to działalność patriotyczna.

Spektakl "Nie wychylać się" nie został nigdy wyemitowany. Warto go szukać?

- Obejrzenie go dziś byłoby bardzo ciekawe.

Zobaczymy też "Dyrygenta" Andrzeja Wajdy z 1978 r. W Polsce różnie go oceniano, tymczasem Ingmar Bergman umieścił go na drugim miejscu jedenastki najlepszych filmów.

- To wspaniały film. Powinien być odświeżony, zdygitalizowany. Z wielką satysfakcją czytałem w pamiętnikach Bergmana jak po obejrzeniu "Dyrygenta" rozmawiał na jego temat ze swymi aktorami - m.in. Liv Ullmann i Bibi Andersson.

Pana bohater mówi, że nie ma powodu, by polscy artyści byli gorsi od amerykańskich. To chyba znamienne dla pana późniejszej kariery?

- Pamiętam, że dla wielu polskich filmowców bycie uznanym przez Hollywood było wtedy szczytem marzeń. Dzisiaj takiego poglądu już nie reprezentuję... W momencie kręcenia "Dyrygenta" Zachód nie był mi jeszcze w głowie. Krążyłem na trasie Warszawa - Łódź - Warszawa. Na świecie znany był tylko Zbigniew Cybulski i Daniel Olbrychski. Byłem jednak głęboko przekonany o największej wartości polskiej sztuki. Dziś jest podobnie, z jednym wszakże zastrzeżeniem, które robił Ignacy Paderewski: jesteśmy utalentowani we wszystkich zawodach, ale nie dajemy sobie rady z pracą nad umiejętnościami, warsztatem, organizacją. To trzeba zmienić.

Pana bohater poniósł życiową porażkę w spotkaniu z amerykańską gwiazdą. A jak wyglądało pana spotkanie z sir Johnem Gielgudem?

- Raz spotkaliśmy się u Andrzeja Wajdy, potem przyszedł na "Mewę" do Ateneum, gdzie - jak na dobrze wychowanego Anglika przystało - pogratulował nam przedstawienia. Na planie trudno było mu zajmować czas. Miał 74 lata. Był starszym panem. Odpoczywał.

W "Dyrygencie" niezwykle ważny jest wątek rozpadu rodziny, który splótł się wtedy z życiem prywatnym pana, Krystyny Jandy i Marysi Seweryn.

- Troje zawodowców zdecydowało się, że na ekranie ma swoje miejsce również prawda. To było bardzo trudne...

Żałuje pan tego teraz?

Nie wiem A co na to Krysia? Nie wiem.

W TVP Kultura zobaczymy też "Don Juana" w reżyserii Leszka Wosiewicza z 1995 r. - w uwspółcześnionych kostiumach, z mocno poszatkowanym tekstem.

- Nie miałem żadnych obiekcji do skrótów, kostiumów i mojej nagości. Chciałem spróbować interpretacji odmiennej od tej, którą zrealizowałem wcześniej w Comédie Francaise z Jacquesem Lasalle'em. Szczególnie zapadła mi w pamięć scena, gdy Don Juan wychodzi na ulice jako święty człowiek i śpiewa oazową, religijną pieśń. Przemiana Don Juana wydawała się możliwa. Byłem poruszony grą Zbyszka Zamachowskiego i Henryka Machalicy. A także spotkaniem z Jankiem Nowickim. Ucieszyłem się, że mnie nie odrzucił. Od tamtego czasu dochodzą mnie sygnały o pewnej jego przychylności, co mnie bardzo cieszy.

***

Andrzej Seweryn

Rozpoczął dyrekcję w Teatrze Polskim w Warszawie, jednocześnie pozostaje udziałowcem (socjetariuszem) Comédie Francaise. Jest trzecim od 1680 roku cudzoziemcem, którego spotkał ten zaszczyt.

Wychował się na stołecznym Żoliborzu, był walterowcem, podczas studiów na PWST trafił do więzienia za protest przeciw zdjęciu z afisza Dejmkowskich "Dziadów".

Debiutował w Ateneum. Grał w spektaklach Bardiniego, Świderskiego, Grzegorzewskiego, Prusa. We Francji wystąpił m.in. w "Mahabharacie" Petera Brooka, do historii przeszła jego kreacja Don Juana na Festiwalu Awiniońskim. W Teatrze Telewizji stworzył m.in. role Ryszarda III i Koriolana.

Występował w filmach Wajdy - "Ziemi obiecanej", "Dyrygencie", "Bez znieczulenia", "Człowieku z żelaza", "Dantonie", "Panu Tadeuszu", "Zemście". Do tego w "Na srebrnym globie" Żuławskiego, "Prymasie" Kotlarczyk, "Ogniem i mieczem" Hoffmana, a także "Różyczce" Kidawy-Błońskiego. Wyreżyserował spektakle "Antygona", "Tartuffe" oraz film "Kto nigdy nie żył...". Ma 64 lata.

***

Przejście podziemne | 17.10 | TVP Kultura

Don Juan | 17.40 | TVP Kultura

Dyrygent | 20.10 | TVP Kultura | niedziela

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji