Artykuły

Bardzo smutne wesele

POWSTANIE nowej rodziny jest zawsze ważnym faktem społecznym - w każdej epoce i w każdym kręgu kulturowym. Wydarzeniu temu towarzyszą określony ceremoniał i obrzędy, przez co społeczność podkreśla znaczenie małżeństwa i rodziny. Wesele stanowi od dawna wdzięczny temat literacki, że wymienię "Wesele Figara" Beaumachais'a, "Na wsi wesele" M. Dąbrowskiej czy wreszcie wspaniały dramat St. Wyspiańskiego "Wesele" - do dziś z powodzeniem wystawiany na scenach i odnoszący sukcesy w wersji ekranowej.

Współczesny pisarz średniego pokolenia Marek Nowakowski widocznie pozazdrościł laurów mistrzowi Wyspiańskiemu, bo wykorzystując jego pomysł postanowił opisać współczesne wesele na wsi. Już sam tytuł opowiadania Nowakowskiego "Wesele raz jeszcze" nie pozostawia wątpliwości skąd autor zaczerpnął inspirację i do czego snuje analogie. Samo opowiadanie jest jednym z lepszych w bogatym już dorobku tego pisarza. Utrzymane w konwencji ostrej satyry przechodzącej w groteskę, przedstawia sylwetki współczesnych Polaków - ze wsi i z miasta. Poprzez swoich bohaterów Nowakowski stara się dać syntetyczny obraz przemian zachodzących na wsi.

Można się sprzeczać czy ten zamiar został trafnie zrealizowany, lecz na pewno jest to próba bardzo ambitna i pisarzowi udało się w wielu miejscach dotrzeć do samego jądra niektórych negatywnych zjawisk i konfliktów.

Inny pisarz, Janusz Krasiński, wpadł na pomysł, aby prozę Nowakowskiego zaadaptować do potrzeb sceny. No i przerobił, opowiadanie na "sztukę", której mieni się autorem, a warszawski Teatr Rozmaitości rzecz właśnie wystawia w reżyserii Romana Kordzińskiego.

IDZIE więc od pewnego czasu "Wesele raz jeszcze" w "Rozmaitościach" przy na ogół wypełnionej sali. Podobnie jak u Wyspiańskiego występują: Pan Młody (zwany tu Hrabią, gra go Andrzej Kopiczyński), Panna Młoda (Joanna Kasperska), Gospodarz (Janusz Paluszkiewicz), Gospodyni (Janina Anusiakówna), Ksiądz (Tadeusz Grabowski), Dziennikarz-literat (Piotr Garlicki), są druhny, drużbowie. O koligacjach z "Weselem" przypomina rozlegająca się co i raz pieśń o złotym rogu i czapce z pawich piór. *

Ale w końcu rzecz dzieje się współcześnie, na podwarszawskiej wsi, więc nie brak również postaci z życia wziętych - takich jak komendant MO, prezes GS, wiejski chuligan, wiejscy cwaniaczkowie. Jest też od początku pijany Powstaniec (Ludwik Pak), który wciąż opowiada o swoich bohaterskich czynach i pyta każdego: - Czy zabrakło ci kiedyś amunicji. Symboliczną postacią jest również Sierotnik (Krzysztof Świętochowski), który mówi o sobie, że "trzysta lat chyba już mam" i przy wtórze wiolonczeli wygłasza ludowe mądrości w rodzaju: - Niemca my przetrwali, to i innych też przetrwamy.

Jednym słowem, jak to na porządnym weselu - ludu ciżba, sąsiadów ze wsi i znajomków Pana Młodego z Warszawy. Ludziska jedzą, popijają tęgo (dla lepszych gości radziecki koniak, a dla ciżby całe skrzynie monopolki) i gadają a gadają, a dla urozmaicenia za łby się biorą. Bo jak powiada Literat: "Trup na weselu, jak opłatek na Wigilię - być musi". I rzeczywiście, na samym końcu wprawdzie, ale trup jest - pijany Prezes przejeżdża "Fiatem" niemniej pijanego Powstańca.

BIESIADNICY wygłaszają publiczne oracje, toczą dialogi i monologi o życiu, polityce, historii, najczęściej jednak o miałkich interesach, kombinacjach i nieudanych własnych karierach, a wszystko to podlane tłustym sosem seksu.

Wszyscy reprezentanci miasta - z wyjątkiem dość normalnego Naukowca - to nieudacznicy bądź zadające szpanu cwanieczki. Większą krzepą fizyczną i duchową odznaczają się ziomkowie Panny Młodej, łącznie z miejscowymi notablami, jak Komendant i Prezes. Ale sprytu, cwaniactwa i swoistego uświadomienia im też nie brak.

Komendant (grany jak zwykle z talentem przez Jerzego Turka), to postać pełnowymiarowa i figura numer l (rzecz jasna po wyjściu Księdza) na weselu. Wprawdzie pod koniec sztuki dowiadujemy się, że to właściwie, tylko były Komendant, ale przez cały czas rej wodzi i wszyscy do władzy z szacunkiem. Pławi się w tej ważności, po pijanemu pozwala sobie na zadawanie miejskim gościom następującej zagadki:

- No, zgadnijcie kto tu rządzi?

- Wiadomo, Partia... - odpowiada mieszczuch.

- Pewnie, pewnie, tylko że to nie całkiem ścisła odpowiedź -

śmieje się Komendant. - Każdy Wam powie, że u nas rządzą Łuczakowie. (Dla jasności - takie nazwisko nosi Komendant i jego brat Prezes).

Wesele odbywa się w domu zamożnego rolnika, córka robi dobrą partię bo poślubia przystojnego, choć podstarzałego przystojniaka z miasta, goście - też prawie same figury. Taki nawet lepszy niż przeciętny przekrój naszego społeczeństwa. A w gruncie rzeczy cóż za nieciekawi i miałcy to ludzie. Co najmniej połowa biesiadników ma za sobą odsiedziane wyroki. Nie za żadne tam ideały czy politykę, zwyczajne sprawy kryminalne. To prawda, że mamy jeden z najwyższych w Europie wskaźników tzw. penalizacji, ale tylu kryminalistów na jednym weselu to trochę za wiele.

Goście weselni mają nader luźne zasady moralne, są właściwie nijacy. Wiedzą o tym, pogardzają nawet sobą z tego powodu, ale nie są w stanie wyrwać się z tego kręgu wartości, nie widzą dla siebie ratunku. Jakże wymowna jest pod tym względem scenka końcowa. Goście rozjeżdżają się, słychać ryk silników, raptem wbiega z błędnym okiem Prezes, chwyta butelkę wódki i pije zachłannie. Tak zastaje go ścigający funkcjonariusz MO. Chwyta Prezesa, odbiera mu butelkę, której prezes broni bełkocząc, że pije z powodu szoku po wypadku (zabił Powstańca).

Ten wybieg uniemożliwia stwierdzenie, czy Prezes spowodował wypadek po pijanemu. Funkcjonariusz usiłuje ustalić to przesłuchując biesiadników. Wszyscy pili z Łuczakiem, wszyscy widzieli, że ledwie trzymał się na nogach, ale nikt prawdy nie powie. Jedynym sprawiedliwym okazuje się pederasta. Czarodziej, cóż kiedy i on wygadał się przypadkiem.

Po wyjściu milicjanta wygarnia gościom prawdę w oczy Gospodyni: - Milcki, co was tak zaparło. Złodzieja bronicie? Przecie to drań ostatni.

Cichnie jednak, przygwożdżona słowami Literata: - A gospodyni to nie milczała?

- A bo mnie nikt nie pytał - odcina się jeszcze, a gospodarz tytułem usprawiedliwienia wygłaszcza swoje credo: - Najważniejsze to ziemią spokojnie orać i z władzą nie zadzierać.

TACY to są ci goście na "Weselu" nie wiem już Nowakowskiego czy Krasińskiego. Ich mowa, ich krajackie odzywki budzą obrzydzenie. Nieczęsto nawet na sztuce współczesnej można usłyszeć tyle wyrazów obscenicznych, wśród których "pieprzyć", "dziwka", cycafon na długich nogach należą do najdelikatniejszych. Pełno w tej sztuce sprośnych opowieści, obleśnych uśmiechów i gestów, obłapywanek i obmacywanek. Całości dopełnia stary pederasta, który usiłuje uwieść wiejskiego chuligana. Uff, jak duszno.

I tak dobrze, że wstęp dozwolony jest od lat 18-tu.

Po takim weselu żyć się odechciewa, katz nie opuszcza człowieka przez kilka dni. Na wesele w "Rozmaitościach" iść raczej nie warto. Lepiej od razu wybrać się do knajackiej speluny. "Wesele raz jeszcze" "Weselu" nie równe. Trudno się zresztą dziwić. Czyż poprawiny mogą być lepsze od samego wesela.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji