Artykuły

Zrozumieć Grotowskiego

- Jeśli ktoś zapowiada, że będzie pracował jak Grotowski, od razu zupełnie inaczej to brzmi. Z najbardziej ambitnych projektów zazwyczaj wychodzi więcej bzdur niż wartościowych dokonań - rozmowa z Tomaszem Rodowiczem z Teatru Chorea w Gazecie Wyborczej - Wrocław. Jutro 12. rocznica śmierci Jerzego Grotowskiego.

Z legendą maga teatru próbuje zmierzyć się w spektaklu "Grotowski: Próba odwrotu" [na zdjęciu] Tomasz Rodowicz. Aktorka Laboratorium Maja Komorowska odradzała mu to. - Po spektaklu ktoś zapytał mnie: "Czy teraz powinienem sobie dać w mordę?" - mówi Rodowicz

Ewa Orczykowska: We wspomnieniu o Grotowskim Jacek Dobrowolski pisze: "Był narcyzem o ogromnej potrzebie uznania adoracji i sławy". Czy rzeczywiście?

Tomasz Rodowicz: Na pewno miał ku temu skłonności. Ale z drugiej strony całe życie bardzo nad sobą pracował. W pracy bywał bezwzględny, ale poza nią był otwartym i ciepłym człowiekiem. Z innej strony, o czym mało kto wie, niezwykle pomagał ludziom, z którymi współpracował. Potrafił słuchać, wejść w przestrzeń drugiej osoby: nieważne, czy to był menel, czy profesor. Narcyz tego nie potrafi.

O tym mogą wiedzieć tylko ci, którzy znali go osobiście

- To prawda, bo powszechna wiedza o Grotowskim jest na zerowym poziomie. Jeden z jego przyjaciół zorganizował jakiś czas temu spotkanie osób, które miały z nim kontakt. Okazało się, że wyobrażenia tych ludzi o Grotowskim nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Teatr Grotowskiego był długo izolowany przez środowisko: to, co robił, uważano za rodzaj hochsztaplerstwa. Dopiero gdy Grotowski zyskał uznanie za granicą, zaczęto go doceniać. Pomijano go też w edukacji - nie było nikogo, kto potrafiłby sensownie przedstawić jego poglądy.

Może dlatego prób nawiązywania do teatru Grotowskiego było tak niewiele?

- Nawet jeśli się pojawiały, to ich sensem było utwierdzenie się w przekonaniu, że to, co ktoś robi, ma jakąś wartość. Ta marketingowa funkcja sprawdza się doskonale: "Grotowski" to dziś synonim słowa "artystyczny". Sugeruje, że z rozrywki wchodzi się w sztukę.

To ciekawe, że mistrzem staje się akurat reżyser z lat 60. Później już nikogo nie było?

- Trzeba jednak pamiętać, że stoi za tym mnóstwo oszustwa. Jeśli ktoś zapowiada, że będzie pracował jak Grotowski, od razu zupełnie inaczej to brzmi. Z najbardziej ambitnych projektów zazwyczaj wychodzi więcej bzdur niż wartościowych dokonań. To paradoksalnie był też jeden z powodów przystąpienia do pracy nad "Grotowskim: Próbą odwrotu". Dlatego pomyślałem, że umieszczę jego nazwisko w tytule, ale będę z nim rozmawiał wprost - właśnie po to, żeby nie patrzeć na niego oczyma teatralnych dinozaurów. Swoją drogą - tylko Rena Mirecka i Maja Komorowska potrafią powiedzieć o nim coś sensownego. Komorowska radziła mi nawet, żebym nie robił tego spektaklu, bo polegnę.

Nie lepiej było posłuchać rady koleżanki po fachu?

- Ona twierdziła, że w dzisiejszych warunkach estetyka Grotowskiego jest nie do odtworzenia. Moja motywacja była jednak zupełnie inna. Każdy ma w głowie panteon mistrzów: ludzi, których pamięta, bo coś zmienili w jego myśleniu. I przychodzi taki moment, że trzeba zacząć z tymi swoimi mistrzami rozmawiać.

W jaki sposób?

- Z teatrem Chorea zrealizowałem kiedyś spektakl, w którym chciałem nawiązać dialog z Herbertem. To był kontakt na granicy chamstwa, jakbym usiadł naprzeciwko niego, zaczął lać wódkę i pytać "Panie Zbyszku, co pan ma ciekawego do powiedzenia?". To samo chciałem zrobić z Grotowskim, ale przez pryzmat młodych ludzi, bo tylko oni mogą stworzyć przestrzeń, w której będzie można przejść na "ty" z kimś, komu kiedyś o coś chodziło.

To dla pana zamknięcie jakiegoś rozdziału?

- Pytano mnie już nieraz, czy "Próba odwrotu" to moje rozliczenie z Grotowskim. Rzecz w tym, że nie mam się z czego rozliczać. Nie mam też poczucia, że po zrobieniu spektaklu "mam go z głowy", bo ogłosiłem jego rolę w swoim życiu. Nie wiem, czy to moja ostatnia rozmowa z tym mistrzem.

Pana spektakl pomaga zrozumieć Grotowskiego?

- To nie Grotowski jest w nim najważniejszy, ale teatr. Ktoś po jednym ze spektakli zapytał mnie: "Czy teraz powinienem sobie dać w mordę?". Dla mnie to jak Oscar, jeśli mogę zostawić widza z jakimś znakiem zapytania. Chyba o to chodzi w teatrze.

A gdyby Grotowski pojawił się ze swoim teatrem dzisiaj, odniósłby sukces?

- On dzisiaj w ogóle by tego nie robił. Grotowski szedł tam, gdzie nikogo nie było, i robił rzeczy, które sprawiały, że nie dało się go z niczym porównać. Może dzisiaj, ze względu na fascynację naukami ścisłymi, zająłby się genetyką?

W Opolu postawiono mu pomnik. Słusznie?

- Gdyby się o tym dowiedział, pewnie nieźle by się uśmiał. W Opolu powinien powstać o nim spektakl - to byłby najlepszy pomnik pamięci.

***

Tomasz Rodowicz, historyk filozofii, aktor, reżyser. Uczestniczył w pracach teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego, a następnie był aktorem teatru Gardzienice Włodzimierza Staniewskiego. Po odejściu w 2004 roku z Gardzienic współtworzył Stowarzyszenie Teatralne "Chorea", a w 2007 roku w Srebrnej Górze założył z Pawłem Passinim pierwszy w Europie teatr internetowy neTTheatre.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji