Artykuły

Konserwatywny lewicowiec

Choć hołduje tradycyjnym katolickim wartościom, związał się z młodą lewicą. Teraz Jan Klata wystawiając "Utwór o Matce i Ojczyźnie" Bożeny Keff, jeszcze bardziej zbliżył się do środowiska - został feministą.

Klatę można lubić lub nie, ale mało kto wywołuje w środowisku teatralnym taki ferment jak on. Do niedawna banita, na którym wieszano psy za szarganie wszelkich świętości, ostatnio został wpuszczony do grona żywych klasyków. Jako buntownika zawłaszczyli go najpierw krytycy rewolucjoniści, a gdy zadeklarował przywiązanie do tradycyjnych wartości, ramiona otworzyli przed nim szeroko konserwatywni obrońcy starego układu. Żadna z grup nie rozumiała, że Klata przekracza ideologiczne schematy i nie chce być środowiskowym pupilkiem. Wsadzany do kolejnych szufladek szybko z nich wyskakiwał. Choć jest religijny i wypominano mu "różaniec w kieszeni" oraz obwoływano wieszczem rewolucji moralnej, jego spektakle bywają antyklerykalne, zinstytucjonalizowana wiara jest w nich krytykowana. Irokeza nie chowa pod moherowym beretem - wojnę na Krakowskim Przedmieściu skomentował w "Kazimierzu i Karolinie", pokazując krzyż wieziony do centrum handlowego przez dziewczyny reklamujące promocje, gdy w tle słychać dudnienie hitu z YouTube "Gdzie jest krzyż?".

Choć teoretycznie reżyserowi bliżej do prawicy, bo jego święta trójca to rodzina-religia-naród, związał się ze środowiskami lewicującymi. Głośno mówi o swoich poglądach politycznych, zdarza mu się manifestować je na scenie. Czy Klata może jeszcze czymś zaskoczyć? Okazuje się, że tak. Przykładny mąż, ojciec trójki dzieci w najnowszym feministycznym spektaklu "Utwór o Matce i Ojczyźnie" podważa status rodziny. Inscenizacją nominowanej do nagrody Nike książki Bożeny Keff w Teatrze Polskim we Wrocławiu zapewne znów wzbudzi skrajne emocje.

Matki patriarchalne

- Tekst Bożeny Keff to najbardziej fascynująca rzecz w języku polskim, którą czytałem w ciągu ostatnich kilku lat. Polska literatura dramatyczna dotychczas starannie pomija kobiety i najwyższy czas przyjrzeć się, jak funkcjonuje ponad połowa naszego społeczeństwa - mówi Klata. "Utwór..." pokazuje wykluczenie w patriarchalnym społeczeństwie kobiet, których wartość jest dostrzegana tylko wtedy, gdy wypełniają stereotypowe role: "będąc Matką/Kobieta nie zgubi się w świecie/I zyska jakąś tożsamość". Co prawda feministyczne akcenty pojawiały się u Klaty już wcześniej, choćby w "Ziemi obiecanej" Reymonta, o której reżyser mówi, że to wręcz seksitowska powieść, oraz w napisanej z kobiecego punktu widzenia "Szajbie", jednak nigdy dotychczas nie były tak wyraźne.

"Utwór..." to też krytyka rodzinnego terroru emocjonalnego. Jak to ma się do Klaty, dobrego męża i troskliwego ojca gromadki córek? - Dla mnie ciekawe było zderzenie z tekstem, który wywraca wszystko na drugą stronę, przetwarza w sposób ironiczny i często niesprawiedliwy. To nie jest teatr ku pokrzepieniu serc - dodaje.

Tekst Bożeny Keff to rzecz o relacjach matki i córki nawiązujący do mitu o Korze i Demeter. Meter to polska Żydówka, ofiara Holocaustu. Jej córka Usia, choć sama wojny nie przeżyła, też jest ofiarą. Ale gorszej, drugiej kategorii: ona jest ofiarą ofiary. Dorosła kobieta jest przez matkę zniewolona jej cierpieniem i zadręczana opowieściami o koszmarze Zagłady. Rodzicielka odmawia córce posiadania własnej tożsamości, mówiąc: "Gdyby twoje życie było równie tragiczne jak moje/Mogłabym czasem z tobą porozmawiać jak z kimś/Kto ma legitymizację istnienia". Według niej Usia nie zasługuje na własne miejsce w historii, a co za tym idzie, jej rola powinna być zredukowana do tego, by słuchać. A córka, choć nienawidzi matki, nie potrafi uwolnić się od uczuciowego szantażu. Dlaczego tak się dzieje? Fragment "Utworu...", zatytułowany "Są to matki patriarchalne", obwinia mężczyzn i patriarchalne społeczeństwo - Meter nie pozwala córce dorosnąć i żyć własnym życiem, bo tylko rola matki uzasadnia społecznie jej istnienie. I tak konserwatywny reżyser dochodzi do wniosku, że nie ma wzorcowego modelu rodziny.

"Utwór..." atakuje nie tylko tradycyjne polskie mity matki i rodziny, ale również mitologię Holocaustu. - Jeśli ktoś żyje w Polsce, to ten problem powinien być dla niego ważny i aktualny, nasze "bloki i kościoły są zbudowane na żydowskich prochach" - mówi reżyser. A tekst Keff to zamach na to, jak dotychczas mówiło się o Holocauście w rodzimej literaturze. Książka wywołuje kontrowersje, bo pokazała, że niewinna ofiara Zagłady też może stać się źródłem przemocy, odmawiając innym człowieczeństwa, tak jak jej kiedyś odmówiono.

W ostatnich latach w polskim teatrze to właśnie Klata przywdział kostium patrioty, który zadaje niewygodne pytania o historię, narodową pamięć i tożsamość. - Mam bardzo mocne poczucie przynależności do zbiorowości, do mojego narodu i mojej polskości. Ta cecha definiuje to, jak myślę o świecie. Nie oznacza to oczywiście, że będę brał z tej polskości tylko to, co dobre. Raczej szukam tekstów, dzięki którym mogę analizować mój problem z nią. Bo jestem skazany na tę polskość, która czasem bardzo mnie boli - deklaruje Klata. - Kiedy rozmawiam z moimi rówieśnikami z Europy Zachodniej, mówią, że my, Polacy, mamy obsesję historii - dodaje.

Reżyser z pewnością taką obsesję ma. To "Transfer!", który podejmował kwestię wysiedlonych po wojnie Polaków i Niemców i miał być odpowiedzią na dyskusję prowadzoną w Niemczech przez Erikę Steinbach, przyniósł mu międzynarodowy rozgłos. Ale problem historii, w mniejszym lub większym stopniu, pojawia się w każdym jego spektaklu. Cztery lata temu reżyser przygotował nawet dla Muzeum Powstania Warszawskiego przedstawienie "Triumf Woli". Odwołał się do niemieckiego filmu propagandowego z 1934 r. nakręconego przez Leni Riefenstahl oraz do biografii generała Reinefartha, który był odpowiedzialny za masakrę 40 tys. mieszkańców warszawskiej Woli.

Chłopak na opak

Klata podoba się w środowisku młodej lewicy budowanym wokół "Krytyki Politycznej". W jakimś stopniu - z wzajemnością. "Utwór..." to zresztą jedna z ulubionych pozycji liderów "Krytyki". - Być może nie zgadzam się z jej założeniami w stu procentach, ale cenię ich powstańczy zapał. Oni mają ideę zmieniania Polski, chcą, aby stała się nowocześniejsza, lepsza. Wcielają to w życie z desperacją i niesamowitą pracowitością. Nie widzę żadnego innego środowiska, które dążyłoby do tego samego - mówi.

Reżyser wykonał skręt w lewo, nie tylko aktywnie uczestnicząc w życiu "Krytyki Politycznej" i dając wyraz swoim społeczno-politycznym przekonaniom w felietonach, ale dokonał tego również na scenie. Być może wybór takiej drogi zdeterminował początek kariery, kiedy artysta wystawiał w robotniczym Wałbrzychu. - Gdy byłem w pierwszej klasie liceum, na początku kapitalizmu, polonistka powiedziała: niedługo będziecie podawali swój adres i będzie wiadomo, ile zarabiacie, czym się interesujecie, jakiej muzyki słuchacie i jakie sporty uprawiacie. Będzie tak jak na Zachodzie - to, w jakiej dzielnicy mieszkacie i jaką szkołę skończycie, przesądzi o waszej przyszłości. Upłynęło raptem kilkanaście lat i z taką sytuacją mamy do czynienia - mówił Jan Klata tygodnikowi "Wprost" po zeszłorocznej premierze "Ziemi obiecanej".

Szczytowym momentem skrętu w lewo była polityczna satyra na rządy PiS "Szewcy u bram" (2007), w której dramat Witkacego reżyser zmiksował z filozofią bożyszcza lewicy Slavoja Żiżka. Pikanterii dodało to, że spektakl został przygotowany ze Sławomirem Sierakowskim, założycielem "Krytyki". Mimo tak wyraźnej deklaracji wiary Jan Klata zapewnia: - Nie jestem lewicowcem ani prawicowcem, ja jestem w poprzek.

Na zdjęciu: "Utwór o Matce i Ojczyźnie", Teatr Polski, Wrocław

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji