Artykuły

Jest taka cierpienia granica...

- Wierzę, że jak uśmiechnę się do złodzieja, to mnie nie okradnie. To brzmi naiwnie, ale jakoś nikt mnie dotąd nie okradł. Jeśli dajemy innym ciepło i dobro, to odpłacają tym samym. Tym naszym dobrem są trochę zniewoleni - mówił zmarły Krzysztof Kolberger w jednym z ostatnich wywiadów.

Pana dewiza życiowa brzmi "Żyj i daj żyć innym". Życie pana doświadczyło i zapewne zweryfikowało kodeks wartości. Co dziś jest dla Pana najważniejsze w życiu? Krzysztof Kolberger: To samo, co wcześniej. Zmieniła się tylko hierarchia wartości. Więcej czasu poświęcam swojej fizyczności. Nauczyłem się odpoczywać, dzięki temu więcej czytam, zagłębiam się w lekturę. Zrezygnowałem ze zbędnych spotkań towarzyskich. To marnotrawstwo czasu. I chyba to jest odpowiedź na pani pytanie: Czas! Cenię go, bo wiem, że to czas darowany.

W spektaklu "Kocham O'Keeffe", który wyreżyserował pan 5 lat temu w Kinoteatrze Bajka dopisał Pan zdanie: "całe życie służyłem pięknu". Czyli czemu?

- Temu, co pozwala uciec od brzydoty świata. Mój zawód daje na to szansę. Pokazujemy ją, bo sztuka jest jej odzwierciedleniem. Ale operujemy słowem, w którym tkwi piękno. Wykładając w szkole teatralnej starałem się uczyć słowa klarownego, podniesionego. A dziś kandydaci na aktorów uczą się mówienia do telenowel.

Kolokwializmu?

- Kolokwializmu, który czasem sprawdza się w filmie, ale też nie w każdym. Należę do innego pokolenia aktorów. Stosunek do słowa mam taki jak Gustaw Holoubek, który był dla mnie wielkim autorytetem. Mówiąc wiersz staram się kierować tekst do wybranej osoby. Taka indywidualizacja pozwala ocalić intymność poezji.

Wierzy Pan, że połączenie dobra i piękna jest możliwe?

- Wierzę, że jak uśmiechnę się do złodzieja, to mnie nie okradnie. To brzmi może naiwnie, ale jakoś nikt mnie dotąd nie okradł. Uśmiech to widzialne nasze wnętrze. Można uśmiechać się sztucznie, ale wtedy nie będzie go w oczach, w zmarszczeniu czoła. Ten prawdziwy uśmiech miał w sobie Jan Paweł II, mają go dzieci. One uśmiechają się całą swoją istotą. I to jest ta radość życia i piękno świata. Zauważyłem, że jeśli dajemy innym ciepło i dobro, to odpłacają tym samym. Tym naszym dobrem są trochę zniewoleni...

Można zarażać dobrem?

- Można i trzeba. Zło jest atrakcyjniejsze niż dobro, ale z wiary w siłę dobra nikt mnie nie wyleczy. Nie jestem aniołem, niewłaściwych czynów w moim życiu znalazło by się trochę. Miałem złe i dobre doświadczenia. Postępowałem szlachetnie i egoistycznie. Ale w tej mieszance dobra i zła tkwi bogactwo człowieka. Ważny jest ostateczny wybór, dążenie do dobra. To czyni nasze życie pięknym.

Ważną rolę w pana życiu odegrał Jan Paweł II. Na czym pana zdaniem polegała siła i Jana Pawła II?

- Nie wiem do końca jaki był Ojciec Św. Pozostał w naszej pamięci, na filmach takim, jakim nam się przedstawiał. A jaki był naprawdę? Z pewnością kochał ludzi, był skromny i nieśmiały. Takim go widzę. Miał w sobie tę nieśmiałość, która czasami charakteryzuje aktorów. Widziałem ją w jego trochę wycofanym uśmiechu, w sposobie mówienia i śpiewania. Myślę, że jeśli Karol Wojtyła nie zostałby księdzem, byłby aktorem. Aktorzy tę nieśmiałość ukrywają wchodząc w grane postaci i wtedy pokazują siebie.

Mam zdjęcie przy samym tronie papieskim. To pamiątka, bardzo cenna. Takich pamiątek związanych z Ojcem Św. mam wiele. Jedna jest mi szczególnie bliska. To różaniec, który przed operacją podarował mi Piotr Adamczyk. Dostał go od papieża. Byłem bardzo zaskoczony wizytą Piotra i tym darem, bo myśmy się specjalnie nie kolegowali. Ten niezwykły gest - przekazanie mi relikwii znaczy dla mnie wiele. Wożę ten różaniec zawsze ze sobą. To moja relikwia.

Dobro darowane.

- Dokładnie.

Powtarza pan, że ciągle dąży do osiągnięcia prostoty w mówieniu. Dlaczego to takie ważne?

- Wszyscy moi mistrzowie podkreślali, że to najważniejsze, ale i najtrudniejsze. Trzeba mówić prosto, ale na tyle bogato i barwnie, by być interesującym emocjonalnie. Jestem aktorem, który nawet jeśli nie pokazuje emocji, to ma je w sobie. Mówię po to, żeby poruszyć, uruchomić przeżywanie. Ale nie boję się wzruszeń u siebie, one czynią mnie wiarygodnym i autentycznym.

Czy koncentruje się pan na odkryciu intencji autora, czy filtruje słowo napisane przez swoje emocje i przeżycia?

- Jedno i drugie. Moim obowiązkiem jest odczytanie intencji autora. Ale przygotowując swoje wieczory wybieram teksty, które we mnie coś poruszają. Wtedy mam pewność, że zostaną odczytane jako moje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji