Artykuły

Muzyczny komiks z dwoma mieczami

"Krzyżacy" w reż. Marcina Kołaczkowskiego w warszawskiej Sali Kongresowej. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

"Krzyżacy" mogliby być zajmującym, świetnym widowiskiem, ale potrzeba na to znacznie więcej pieniędzy.

Oczekiwana premiera rock-opery według powieści Henryka Sienkiewicza przyniosła nie tylko wskrzeszenie gatunku, nieobecnego w Polsce od 40 lat. Okazała się także powrotem do siermiężnego stylu inscenizacyjno-estradowego z tamtej epoki, kiedy to grupa rockowych zapaleńców odważyła się zaprezentować kultowe dziś dzieła: "Nagą" i "Mrowisko". Czasy się jednak zmieniły, obecnie liczy się przede wszystkim show.

To, co obejrzeliśmy w warszawskiej Sali Kongresowej, a co ruszy w Polskę, przypomina coroczne gale piosenki aktorskiej organizowane we Wrocławiu, a spopularyzowane przez TVP. Zestaw znanych wykonawców w piosenkach śpiewanych z towarzyszeniem (koszmarnego, niestety) baleciku mieści się w konwencji telewizyjnej rozrywki uznawanej za misję.

Przyznam się, że słuchałem tych utworów z przyjemnością, bo Katarzyna Jamróz, Maciej Balcar, Paweł Kukiz czy Jan Janga Tomaszewski to artyści z osobowością. Odkryciem okazały się dynamiczne wokalistki Olga Szomańska i Joanna Dec. Ale cały czas towarzyszyła mi natrętna myśl, że uczestniczę w wieczorze niewykorzystanych szans.

"Krzyżacy" mają muzykę z dramaturgicznym nerwem, którą skomponował Hadrian Filip Tabęcki. Zgodnie z regułami gatunku jest tu dużo rockowych brzmień, bez nadmiernych szaleństw. Te piosenki są uniwersalne, pisane z świadomością, że muszą być zaakceptowane przez widzów o różnych gustach i że przede wszystkim mają stanowić tworzywo teatralne. Muzyka Tabęckiego świetnie współbrzmi z tekstami Jacka Korczakowskiego, w które warto się wsłuchać, by wyłowić wiele zgrabnych, niegłupich stwierdzeń ("zwykle tchórze żyją dłużej/żyją, ale jak"). Twórcom tych songów udała się rzecz właściwie niemożliwa: przekazali to, co jest esencją powieści Henryka Sienkiewicza, a przy tym zrobili to z ironicznym dystansem.

To są oczywiście "Krzyżacy" w wydaniu komiksowym, co podkreślają prezentowane na ekranach krótkie rysunkowe historie z dymkami dopowiadające resztę zdarzeń. W ciągu dwóch godzin nie da się przedstawić burzliwych perypetii miłosnych Maćka z Bogdańca i ukazać całego tła politycznego prowadzącego do ostatecznej rozprawy z Krzyżakami pod Grunwaldem.

W tym muzycznym komiksie według scenariusza Marcina Kołaczkowskiego jest wszystkiego po trochu, ale zachowano rzeczy ważne, dwa miecze przed bitwą również. Realizatorzy uciekli jednak i od historycznych odniesień, ubrawszy wykonawców we współczesne stroje, i od sienkiewiczowskich stereotypów. Obie dziewczyny o ostrych głosach: Olga Szomańska (Danuśka) i Joanna Dec (Jagienka) nie przypominają powieściowych bohaterek. Ta druga śpiewa zresztą w finale piosenkę o tym, że warto szukać miłości. I z tym przesłaniem widz ma wyjść z "Krzyżaków".

Ta rock-opera mogłaby być wydarzeniem. Umiejętnie łączy odniesienia do grunwaldzkiej rocznicy ze współczesną formą. Historia jest tu formą zabawy i nienachalnej refleksji. Wystawiona jednak w pośpiechu razi inscenizacyjną improwizacją. To nie te czasy, kiedy muzyczny spektakl robiło się za pomocą migających świateł czy ubożuchnej choreografii mającej maskować sceniczną akcję. "Krzyżacy" zasługują na więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji