Artykuły

Duch Zelwera

W setną rocznicę urodzin Aleksandra Zelwerowicza (urodził się on 7 sierpnia 1977 roku w Lublinie) uczczono w Łodzi. Odbyła się tam sesja naukowa poświęcona jego działalności aktorskiej, reżyserskiej i pedagogicznej, a w Teatrze im. Jaracza pokazano "Głupiego Jakuba" Rittnera, którą to sztukę Zelwerowicz wystawił w Łodzi w roku 1911 i grał w niej tytułową rolę.

Łódzkiemu Teatrowi im. Jaracza należy się uznanie nie tylko za współudział w zorganizowaniu sesji i uczczeniu pamięci "Zelwera", ale także za wystawienie sztuki autora rzadko dzisiaj grywanego, którego jak najbardziej warto było przypomnieć. Rittnęr nie należy do pisarzy, o których często się pisze i często wystawia. A przecież właśnie on, obok Zapolskiej czy Perzyńskiego, należy do tych dramaturgów, którzy bardzo późno, bo za falą mody na naturalizm, w okresie kiedy już panować zaczynał symbolizm i pojawiały się pierwsze sztuki ekspresjonistyczne, stworzyli w naszej dramaturgii swoisty kanon dramatu realistycznego. (Oczywiście w węższym, historycznym rozumieniu tego terminu). Coś, czego przez całą drugą połowę XIX wieku właściwie u nas nie było. Wcześniejsze i najlepsze sztuki Rittnera, takie, jak "W małym domku" i "Głupi Jakub", to, obok "Moralności pani Dulskiej" i "Szczęścia Frania", apogeum tego tak właściwie ubogiego prądu w naszej dramaturgii. Nie było w naszej literaturze wielkiej realistycznej powieści XIX wieku, nie było też takiego dramatu. Tym bardziej więc należałoby chronić, wznawiać, wystawiać i analizować twórczość pisarzy, dzięki którym ważny odłam teatralnej tradycji może się u nas opierać i na polskiej literaturze. Jak dotąd, dramaturgami z tego kręgu zajmował się poważnie tylko Zbigniew Raszewski, który ich nie tylko analizował, ale także porządnie wydawał.

Istnieje obecnie w całym prawie teatrze europejskim moda na realistyczny psychologizm z drugiej połowy XIX wieku naturalizm z przełomu stuleci. Gra się coraz częściej Ibsena, wczesne sztuki Gorkiego, więcej niż zwykle Czechowa, Shawa; Strindberg stał się znowu modny nie ze względu na to, co w jego twórczości uznawane było za ekpresjonistyczne lub rzeczywiście takie było, ale z uwagi na dość przecież tradycyjny z obecnego punktu widzenia psychologizm jego sztuk. Współcześni reżyserzy i aktorzy znajdują w dramatach sprzed sześćdziesięciu czy stu lat czego od dawna zaczynało im brakować - wielkie role z pełną motywacją psychologiczną, rodzinne i społeczne konflikty, precyzyjnie budowaną akcję, okazję do drobiazgowej analizy ludzkich zachowań. Wanda Laskowska reżyserowała osiemnaście lat temu pierwszą powojenną premierę "W małym dworku" Witkiewicza - parodię "W małym domku", teraz wyreżyserowała w Łodzi "Głupiego Jakuba". Dzisiaj zresztą obaj są klasykami, a jeśli zajrzeć do metryk, to Rittner było od Witkacego starszy tylko o trzynaście lat.

Dobrze na pewno będzie, jeżeli nasze teatry idąc za modą zaczną częściej grać nie tylko Ibsena czy Gorkiego, ale Rittnera i Zapolską. I dobrze w ogóle się stanie, jeżeli przejdą one znowu próbę częstszego grania komedii pisanych w realistycznej poetyce, z myślą przede wszystkim o aktorskim wykonaniu ról i reżyserskiej koncepcji gry, a nie "inscenizacji". Z inscenizacją jest u nas od dawna bardzo dobrze, z innymi elementami widowiska teatralnego dużo gorzej. Przerażenie bierze, kiedy się widzi, jak większość aktorów, poza najlepszymi, męczy się dzisiaj, usiłując budować trójwymiarowe postacie i rozgrywać precyzyjnie skomponowane przez dramaturgów sceny, gdzie nie można schować się pod kostiumem ani za dekoracją. Nie tylko z Ibsenem czy Gorkim ciężko idzie, ale i z Molierem czy Fredrą. To, co kiedyś było kanonem aktorskiej sztuki, teraz okazuje się trudnym zadaniem, którego trzeba się na nowo uczyć. O przykład nietrudno, choćby inne łódzkie przedstawienie - "Świętoszek" z Teatru Nowego, który otworzył tegoroczne Warszawskie Spotkania Teatralne - najlepiej o tym świadczy.

Na tym tle przedstawienie "Głupiego Jakuba" w Teatrze im. Jaracza nie wyróżnia się jako wydarzenie, ale dowodzi, że przez tę na nowo przypomnianą "szkołę" tradycyjnego aktorstwa przejść warto. Spektakl ma dobre tempo i rytm, sceny budowane są poprawnie, szczególnie postacie mają określone miejsca na scenie, aktorzy - jasno postawione zadania. A jeśli chodzi o wykonanie, to - jak już prawie zawsze w naszych teatrach - jest nierówne.

Jedna rola wyrasta zdecydowanie ponad inne - Szambelan Jerzego Przybylskiego. On jeszcze wie, jak grać w takim repertuarze. Umie skonstruować rolę z całym jej drobiazgowym psychologicznym i społecznym uwarunkowaniem, wie, że ma grać nie tylko zakochanego starszego pana, ale galicyjskiego ziemianina z początku stulecia, wie, jak się zachować, żeby pokazać duchowe rozterki, wyrachowanie i dziwactwa tej świetnie przez Rittnera opisanej postaci, jednej z lepszych w naszym dramacie. Nie polega to nawet na jakiejś olśniewającej technice aktorskiej, bo Przybylski jest raczej aktorem dość żywiołowym, ale na umiejętności wykorzystania podstawowych zasad gry, o których młodsi nieco aktorzy albo zapominają, albo ich w ogóle nie posiedli.

Tym bardziej podziwiać można Małgorzatę Skoczylas, która dobrze dała sobie radę z najważniejszą po Szambelanie postacią Hani. Co prawda więcej było w jej interpretacji chytrości i wyrachowania niż niewieściego uroku, który zniewala zarówno głupiego Jakuba, jak i zrzędliwego Karola, ale nawet przy tej jednostronności jest to rola dobra. Inne - jeśli grane przez starszych aktorów - co najmniej poprawne; jeżeli grane przez młodych - często nieudane. Jak choćby tytułowa postać. Młodzi aktorzy zdają się w sztukach tego rodzaju dziwnie skrępowani. Sprawiają wrażenie, jakby nie nauczono ich interpretacji pewnych typów ani zachowania w typowych sytuacjach. Bez tego nie można grać realistycznego dramatu czy klasycznej komedii, bo z takich właśnie postaci i scen są one zbudowane. Co więcej, widać, że aktorzy będący po parę lat na scenie radzą sobie z trudem z każdym nowym zadaniem, bo po prostu grają mało ról. Do tego przyzwyczajani są spełniać uproszczone, wymagania w ramach inscenizacji, gdzie reżyserzy mało dbają i rzadko egzekwują pełną interpretację postaci.

Ludzie, którzy chcą dzisiaj tworzyć dobry teatr, muszą zaczynać od wyszkolenia i przygotowania zespołu, i upłynie kilka lat, zanim pełnosprawne i wyrównane zespoły powstaną. Przykład dwóch teatrów z Łodzi, gdzie do tego, może większe niż gdzie indziej przywiązuje się znaczenie, dowodzi, jak ciężkie i nie od razu samymi sukcesami nagradzane jest zadanie, któremu duch starego nauczyciela aktorów na pewno patronuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji