Artykuły

Witkacy i jego "Matka"

Początek spektaklu "Matki" Stanisława Ignacego Witkiewicza w Teatrze Współczesnym zdziwi zapewne tych spośród widzów, którzy nie znają dobrze tego autora i wyrobili sobie o nim pojęcie tylko na podstawie kilku dość powierzchownych ogólników stosowanych doń w prasie. Osoby te idą na przedstawienie, spodziewając się ujrzeć tu wyłącznie przejawy "czystej formy" - a więc kalejdoskop obrazów i sytuacji całkowicie nierealnych, wyzbytych logiki i prawdopodobieństwa życiowego, w niczym nie przypominających elementów dramaturgii, odzwierciedlającej tzw. rzeczywistość. Tymczasem scena ukazuje najzupełniej "normalne" wnętrze mieszkalne - ot, zwykły pokój mieszczański, jakich tysiące ogląda się w sztukach realistycznych; również i akcja, która rozgrywa się wśród tej scenerii, zdaje się nie odbiegać od schematu, aż nazbyt często stosowanego w rozmaitych "dramatach rodzinnych".

Jest tu więc matka, uwielbiająca jedynego syna i zapracowująca się dla zapewnienia mu egzystencji (bez wytchnienia szydełkująca różne "robótki"); jest również, nieodzowna w tego rodzaju sztukach, "wierna sługa", która udziela rozsądnych rad "jaśnie pani" i surowo ocenia postępowanie "panicza"; jest wreszcie ów synalek (dryblas, zdrowy jak byk), bez skrupułów wykorzystujący poświęcenie swej rodzicielki, w imię rzekomej misji, jaką ma wypełnić; przygotowuje bowiem jakoby rewelacyjne dzieło filozoficzne, które dokona przewrotu w umysłach i wytyczy nową drogę zbłąkanej ludzkości. Na razie jednak sprowadza pod dach rodzinny pewną czarującą i - oczywiście - wiośnianie naiwną dziewoję, z którą zamierza się ożenić. Słowem, wszelkie elementy typowej sztuki obyczajowej. Tak, ale... Ale w sztukach tego rodzaju szlachetne matki nie raczą się spirytualiami z taką zachłannością, jak czyni pani Janina Węgorzewska (tak zwie się tytułowa bohaterka); i nie przemawiają językiem tak wzniosłym i wyrażającym w sposób dosadny i bez najmniejszych obsłonek tęsknoty erotyczne. W zwykłych, opartych na "prawdzie życia" dramatach rodzinnych, zmarły małżonek takiej czcigodnej matrony nie okazuje się na ogół bandytą, który zginął na szubienicy - jak to się ponoć zdarzyło z imć panem Węgorzewskim - seniorem. A także głos tegoż nieżyjącego od lat "ojca rodziny" nie rozlega się nagle z zaświatów w zacisznym mieszkanku, wyśpiewując piękną barytonową arię...

Tak więc tu w trakcie I-go aktu nawet najmniej przygotowani widzowie zaczynają się orientować, że owa "zwyczajność" wątków sztuki, to tylko pozór; że te, najbardziej stereotypowe i wyświechtane elementy zostały tu wprowadzone celowo, jako parodia, jako wykpienie właśnie sztampy i sztucznej konwencji teatralnej. W aktach następnych dochodzą zresztą do tego jeszcze o wiele jaskrawsze deformacje "prawdy życiowej"; finał sztuki, to już w istocie spiętrzenie irracjonalnych perypetii: umarli zmartwychwstają, poszczególne postaci ulegają rozdwojeniu; zdemaskowane zostają i wywrócone na nice wszelkie realia, rozgrywa się jakaś wielka fantasmagoria.

Ale nie jest to bynajmniej tylko efektowna igraszka teatralna, absurd dla absurdu; pod tym pozornym bezsensem kryje się głęboki sens, obnażający rzeczywistą sytuację człowieka na świecie, konflikt między jednostką i zbiorowością, wielkie schorzenie świata w przededniu katastrofy. I choć ta sztuka powstała w r. 1924, jest w niej przeczucie tych kataklizmów, które w piętnaście lat potem zburzą rzekomy spokój i zaciszność mieszczańskich egzystencji różnych Węgorzewskich. Bo mimo że "Matka" odznacza się błyskotliwym dowcipem, mimo że utrzymana jest w stylu groteski, a chwilami nawet zdecydowanego "buffa" - to jednak budzi nie tylko śmiech, ale i głębsze refleksje. To nie jest tylko parodystyczna błazenada; to także wyraz dojmującego niepokoju...

W piętnaście lat potem, w pierwszych dniach tragicznego września, Witkiewicz wystrzałem samobójczym przypieczętował nurtujący go niepokój i poczucie zagrożenia. Lecz mimo że tak oddalony od nas w czasie - uważany jest dziś powszechnie (nie tylko w Polsce, ale i w całym świecie) za prekursora współczesnej awangardy. Jego sztuki, zarówno w formie, jak w zawartości myślowej, niezwykle odpowiadają postulatom dramaturgii najnowszej. Właśnie przez to swoiste połączenie fantastyki, i ostrego zmysłu realistycznego, błazenady i tragizmu.

Przedstawienie "Matki" w Teatrze Współczesnym jest znakomite. Zarówno reżyseria (Erwina Axera), jak scenografia (Ewy Starowieyskiej) świetnie utrafiają we właściwą strunę dla oddania specyficznej tonacji tej "niesmacznej sztuki" (jak ją określa autor). Realizatorzy nie usiłowali jej "udziwniać", przeciwnie, podkreślają zwykłość i naturalność wszystkich akcesoriów i sytuacji. Z tym większą siłą uderza ich wieloznaczność, ich paradoksalność. Pod względem aktorskim widowisko jest prawdziwym majstersztykiem: zwłaszcza dotyczy to roli tytułowej, w której Halina Mikołajska daje arcydzieło finezji, inteligencji, wyczucia stylu i dowcipu parodystycznego. Znakomita jest również Dorota (służąca) w interpretacji Barbary Krafftówny - a także świetnie wystylizowana na "dziewczę polskie" (a bardzo przy tym przewrotna) Zofia Plejtus, w wykonaniu młodej aktorki Stanisławy Celińskiej. Bardzo interesująco i niebanalnie zarysował również sylwetkę głównego bohatera - Leona Węgorzewskiego - Jan Englert. Zresztą całemu zespołowi należą się słowa wysokiego uznania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji