Artykuły

NIE BĘDZIESZ SWOICH SPRAW NAZYWAŁ PO IMIENIU

(...)

A teraz Świderski

W poniedziałek 7 lutego 1972 oglądaliśmy w Warszawskim Teatrze TV przedstawienie "Głupiego Jakuba". Przedstawienie bardzo pouczające. Ci, którzy je oglądali na scenie "prawdziwego" teatru, a potem w TV, mają doskonały materiał porównawczy na temat: teatr "prawdziwy" a teatr TV.

Nie chcę jednak w felietonie niniejszym zatrzymywać się nad tym frapującym z warsztatowego punktu widzenia problemem.

Przedstawienie zyskało sobie ogromną ilość komplementów w prasie codziennej. I słusznie. Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że zyska sobie rangę wydarzenia bieżącego sezonu Teatru TV. Nie chce mi się tu powtarzać komplementów, którymi już Świderskiego obsypano w prasie. Uznajmy je - jak to mówią prawnicy - "za odczytane". Chciałbym natomiast zaakcentować dwie rzeczy.

Pierwsza z nich - to to, co w moim przekonaniu stanowi zaletę tego przedstawienia najważniejszą i niesłusznie w znanych mi recenzjach pominiętą. Idzie mi o wzajemny stosunek między realiami i pryncypiami sztuki. Realia - to historyczne plusquamperfectum. Nie tylko kostium jest z innej i to raczej już odległej od naszych czasów epoki. Także sytuacje, społeczny kontekst, dylematy "życiowe". Formalnie rzecz biorąc rozumiemy doskonale to wszystko. Ale rozumieć - to jedno, a doświadczyć - to drugie. Otóż na ogół nie doświadczamy już tego wszystkiego, o czym mowa u Rittnera. Czy w tych warunkach dotrą nie tylko do naszej świadomości, ale także do wyobraźni moralne i psychologiczne pryncypia sztuki, ta głębsza, ogólnoludzka prawda wypowiedziana w zmienionym historycznie kształcie? Kwestia zasadniczych postaw, charakterów, światopoglądów realizujących się w konkretnym działaniu?

Otóż - jak mi się wydaje - to wszystko dotarło do współczesnego odbiorcy bardzo dobrze i dlatego Świderski, a wraz z nim wszyscy, którzy w przedstawieniu wzięli udział, odniósł zdecydowany sukces.

TUTAJ GŁĘBOKIE WESTCHNIENIE

czyli: "nie będziesz swoich spraw nazywał po imieniu". Oglądałem przedstawienie w towarzystwie mojego kolegi po fachu, znanego publicysty prawnego. I potem długo, długo dyskutowaliśmy. O czym? Żeby wyrazić najlapidarniej, o tym właśnie, że nasze dzisiejsze pokolenie znalazło się w pewnym sensie w sytuacji o wiele gorszej od tej, która była udziałem pokoleń minionych. Tych z czasów Rittnera, z czasów grubo wcześniejszych i nieco późniejszych. Tamci Kowalscy i Nowakowie oglądali na scenie, w powieści i tak dalej swoje codzienne, doskonale znane z autopsji sprawy; poprzez sytuacje potoczne przemawiały sprawy szersze, ogólnoludzkie. I to był ważny element społecznej przekonywalności sztuki.

A dziś? Jeżeli nawet coś się dzieje - na scenie czy kartkach książki - w czasie teraźniejszym, jeśli bohaterowie są ubrani tak samo jak my, wszystko inne jest jakże wydumane i odległe od spraw, którymi naprawdę żyjemy. Czyżby miało na nas ciążyć przekleństwo typu "...nie będziesz swoich spraw nazywał po imieniu"?

Ale to temat osobny i bardzo obszerny. Zakończmy przeto ten felieton akcentem zazdrości w stosunku do poprzednich pokoleń, które w dziełach sztuki przeglądały się jak w lustrze. I może odrobiną nadziei - że przyszłość nadrobi "lukę artystyczną", jaka wytworzyła się między "Dichtung und Wahrheit", między twórczym, artystycznym "zmyśleniem" a społeczną rzeczywistością kraju i ludzi lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji