Artykuły

Paweł Passini: Żydłaczenie po żydowsku

Według niektórych rabinów, czyli nauczycieli, Polska miała być dla Żydów przedsionkiem ziemi obiecanej. Jej hebrajska nazwa - Polin zawiera w sobie właśnie owe wskazanie, że "to tu". Przypominali o tym Ci, którzy nie chcieli stąd wyjeżdżać, a którym wszyscy wokół mówili, że owo "to tu", owo mistyczne "raz" jest już gdzieś indziej - dla e-teatru pisze Paweł Passini.

Opowiadam o tym za każdym razem, kiedy kolejny mój daleki ziomek, którego Najwyższy do spółki z historią uczynili Izraelczykiem, z wypiekami na twarzy pyta: "co ty tu jeszcze robisz?" Nienawidzę tego pytania, ale najbardziej nienawidzę w nim tego "jeszcze". Tu się urodziłem i wychowałem, moja Matka, moi przyjaciele - i ci realni i ci wymyśleni - wszyscy mówili po polsku; na moim podwórku w rodzinnej Warszawie rosną drzewa, które sadziła moja Babka, byliśmy pierwszymi mieszkańcami tego domu i jako nieliczni przechowaliśmy wspomnienie o tym, że budowali go niemieccy robotnicy przymusowi, dlatego jego ściany rozszerzają się ku górze, skutkiem czego mieszkania na trzecim piętrze są nawet o 5 metrów większe niż te na pierwszym. Kiedy wyprowadzałem się do Lublina, wyprowadzałem się po prostu "na wschód", to jest prawie jak na Pragę, tylko nieco dalej. W żadnym innym kraju na świecie nie potrafiłbym orientować się w terenie nawet w zbliżony sposób - moja emocjonalna busola kręciłaby się pewnie w kółko, żeby w końcu zamrzeć w jakimś przypadkowym położeniu; tutaj wszystkie kierunki mają smak i zapach. Chociaż kiedy się modlę, zwracam się ku Jerozolimie, to lubię myśleć o tym, że ku niej także zmierzają przez most Poniatowskiego przyozdobione palmą Aleje.

Mało jest takich jak ja, ale troszkę nas jeszcze zostało. Poza tym miewamy dzieci. Na pytanie: "co ty tu jeszcze robisz?" każdy wypracowuje własne odpowiedzi. Nie wychowałem się "w", ani nawet "przy" synagodze, wychowałem się natomiast w teatrze. Jako dziecko występowałem na największej scenie w Europie, a zapach mieszanki wodno-olejowej napędzającej zapadnie w Teatrze Wielkim jest najpiękniejszym aromatem mojego dzieciństwa. Może dlatego teatr miesza mi się z religią, może dlatego teatr miesza mi się ze wszystkim. I pewnie również z tego powodu dla wielu moich znajomych absolutnie naturalne było pytanie: kiedy wreszcie coś zrobisz w Teatrze Żydowskim?

Ktoś kiedyś powiedział, że Teatr Żydowski jest jak świnka morska - ani "świnka", ani "morska". Jest to jeden z sympatyczniejszych sposobów wyrażania swoich oczekiwań i rozczarowania przepaścią między nazwą, a jej desygnatem. Ale przecież podobnie jest z Teatrem Polskim w Warszawie, czy Teatrem im. Osterwy (sic!) w Lublinie. Tyle, że teraz wszystko miało się zmienić. Radykalnie. Zabrałem na "Księgę raju" czternastoletnią córkę znajomej z Lublina, także dziecko wychowane w teatrze. Na co dzień uczy się w gimnazjum we Francji, którego nie lubi, bo poziom niski i dokuczają jej, że jest z Rosji. Słyszałem też o spektaklu zrealizowanym przez reżysera "Księgi" w Narodowym - że świetny, lekki i bajkowy, a przy tym, że mądry. Wszystkie jego spektakle które widziałem, takie były. Ale przede wszystkim były sympatyczne. Wszystkie oprócz tego.

Wyszliśmy w przerwie, więc nie mam pełnego obrazu. Ale jestem przekonany, że gdyby ktoś taki spektakl, tyle że mówiący o Polakach obejrzał na przykład w Stanach, czy w Izraelu, z dużym prawdopodobieństwem zrobiłoby mu się przykro. Bo ten spektakl jest pisany tak, jakby poza sentymentem dla niezrozumiałych, ale przy tym śmiesznych zachowań jedynym sposobem nawiązania z rozmowy z tradycją żydowską, było doklejenie sobie brody i pejsów. I żydłaczenia po żidowsku.

Całe szczęście, że niedawno była Chanuka, podczas której każdego kolejnego dnia zapalamy o jedną świeczkę więcej, żeby uczcić cud. Rozświetlamy sobie świat w te krótkie, dołujące, grudniowe dni, żeby przypomnieć o tym, jak w splądrowanej Świątyni w Jerozolimie znalazło się trochę czystej oliwy, którą można było zapalić w uratowanym świeczniku. Miało wystarczyć jej na jeden dzień, a paliła się ponad tydzień.

Trochę nas jeszcze zostało, więc jak będziemy szukać wytrwale, to może i nam się zdarzy znaleźć jeszcze trochę oliwy, a jak się już tak zdarzy, to może zapalając ją uda nam się uwierzyć, że wystarczy jej na więcej niż nam się wydaje. Jeszcze niektórzy z nas czytają te dziwne znaki - to może lichy, ale jednak dowód na to, że nie są one tylko malowniczym bełkotem.

korespondent z Bliskiego Wschodu

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji