Artykuły

W 90 minut dookoła "Dziadów"

Inscenizacje "Dziadów" Adama Mickiewicza - bez względu na czas i okoliczności - stanowią dla miłośników teatru gratkę nie byle jaką. Każdy, kto chociaż raz przeczytał ten niezwykły dramat, wie o co chodzi. Konfrontacja swoich przemyśleń i refleksji z wymową przedstawienia może być nie lada atrakcją i dostarczyć sporo emocji.

Dla jednych dzieło wieszcza to wielkie przeżycie ludowości. Tak jak pokolenie Goszczyńskiego i Wysockiego, współczesne generacje odkrywają, "kurną wieś i gminną pieśń, chłopską krzywdę i stare podania, żywe źródło nowej poetyckiej prawdy, moralność" bardziej ludzką od humanitaryzmu farmazonów i bardziej ziemską od stoicyzmu pogrobowców Oświecenia". Dla innych, bardziej wrażliwych, "Dziady" to przejście przez miłość nieszczęśliwą i romantyczną. Są też i tacy, dla których jest to tylko historia pokolenia spiskowego. Jego wielką metaforą "pozostanie napis nakreślony kredą w więzieniu bazyliańskim: Gustamus obiit - hic natus est Conradus". Można jeszcze śledzić podróż przez mękę szlacheckich rewolucjonistów i ich szturm do nieba albo szukać drogi jaką przeszedł Mickiewicz: od kochanka Maryli, poprzez służbę ojczyźnie aż po prometejski bunt i świętość.

Taka wielość interpretacji stawia przed każdym inscenizatorem niełatwe zadanie. W końcu jednak trzeba się na coś zdecydować - wszak najgorszą decyzją jest jej brak. I tak właśnie postąpił Marek Mokrowiecki, reżyser przedstawienia, którego premiera odbyła się późnym wieczorem w dniu Święta Niepodległości w płockiej katedrze. Wybór miejsca spektaklu to jedyny trafiony pomysł tego przedsięwzięcia. Sama koncepcja skrótowego potraktowania najważniejszego polskiego dramatu romantycznego jest dobra, o ile dobry być może szkolny bryk... Spektakl trwa niespełna 90 minut i dlatego nie starczyło reżyserowi czasu na poważną refleksję. W związku z tym mury katedry gościły prawdziwe królestwo chaosu, podparte amatorskimi umiejętnościami niektórych aktorów. Henryk Błażejczyk w roli księdza Piotra "zagrywa się na śmierć", Andrzej Słabiak jako Konrad udowodnił po raz kolejny, że najlepiej wychodzą mu stójki na głowie i konwulsje, natomiast "improwizować" to on jednak nie potrafi. Reżyser Mokrowiecki ustawił siebie w roli Senatora i specjalnie się nie przemęczył, zwłaszcza, że skrócił sobie tekst, a kwestie mówione zostały zastąpione przebieżkami po całej scenie. Reszta aktorów, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, musiała w pośpiechu opuścić scenę. Na dodatek autorowi wstępu do programu - Bohdanowi Urbankowskiemu - wszystko kojarzy się jak zwykle z... Józefem Piłsudskim.

Listopadowa premiera w świątecznej oprawie nie jest sukcesem aktorskim ani inscenizatorskim. Na razie dzieła wielkich romantyków przerastają możliwości płockiego zespołu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji