Ze wskazaniem na teatr
Chciał być aktorem. Usłyszał od ojca: "Aktorstwo to błyszcząca nędza". Zdał na prawo. I w tajemnicy przed rodziną zaczął też studia w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej na Trębackiej w Warszawie. Po III roku zaprosił
na dyplomowy popis absolwentów. Im się podobał, recenzentom nie. "Z pana Swiderskiego nigdy aktora nie będzie" - napisała niejaka pani Migowa. Jan Parandowski (ten Parandowski) zauważył, że "lepsze były kobiety, panowie jacyś surowi i niezdarni". Natomiast Tadeusz Boy-Żeleński wymienił go na 9. miejscu 10 dyplomantów. Potem tylko trójka z nich pozostała w zawodzie. Do historii polskiego teatru przeszedł tylko jeden - Jan Świderski.
"Świder" był wdzięcznym tematem anegdot
Jego niedoścignionym wzorem był Józef Węgrzyn. - Bez grania nie wyobrażam sobie życia. To nieszczęście, jak człowiek nie lubi swojej pracy. Ja lubię - mówił. Nade wszystko kochał teatr. Jak nikt czuł Fredrę. Żartowano, że skończył reżyserię właśnie po to, by wystawiać sztuki ukochanego autora.
Krążyły o nim dziesiątki anegdot. "Świder" - bo tak wszyscy
go nazywali - był wdzięcznym tematem. Wytworny. Elegancki. Typ angielskiego dżentelmena. Zdystansowany. Wielkoduszny. Bezinteresownie pomagający studentom. Z drugiej strony...
Aktor uwielbiał wędkować. Pewnego dnia pojechał z kolegą na Mazury. Ryby nie miały ochoty "brać". Umilali więc sobie czas pogawędką. Nagle kolega złapał wspaniałego leszcza. Pan Jan stracił ochotę do rozmowy. Milcząc dobili do brzegu, milcząc wypili przy ognisku, poszli spać, zjedli śniadanie i milcząc... rano wypłynęli na ryby. Pan Jan złapał szczupaka i odzyskał mowę: - Wiesz, ten leszcz to ci się udał.
Któregoś dnia pod Ateneum zajechał Jan Kociniak olbrzymim amerykańskim autem. Świderski jeździł peugotem. Długo udawał, że nie widzi samochodu na parkingu. W końcu zapytał: - To naprawdę wóz Kociniaka? Gdy rozbawieni koledzy potwierdzili, usłyszeli: - No cóż... mali ludzie, duże samochody. Sam uwielbiał anegdotę związaną z jego ukochaną suczką Mimozą (rasy Bedlington) - Gdy ją kupiłem, po kątach gadali: Mik sobie owieczkę zafundował - śmiał się.
Jakaś mistrz, to stań pan na głowie
Przez całe życie nie pozbył się tremy. Nazywał ją "wiedźmą potworną". Walczył z nią bezskutecznie. Miał ulubioną suflerkę, panią Wandę. Dokonywała cudów. Pisała wielkimi literami tekst na kartonach, zawieszając je koło kamery. Kiedyś powiesiła "do góry nogami". Zrozpaczony aktor krzyknął: "Wanda!!! Coś ty zrobiła?!" "Jakeś pan taki mistrz, to stań pan na głowie" - odpowiedziała.
A przecież był mistrzem. Jednym z najwybitniejszych aktorów teatralnych ubiegłego wieku. Do dziś mówi się o jego roli Romulusa. To dzięki niemu w Teatrze Dramatycznym grano Różewicza, Mrożka, Gombrowicza. Sam, będąc legendą, powtarzał: - Są tacy, którzy chcą być aktorami, i są tacy, którzy chcą grać. Nie kocham siebie w teatrze. To teatr mnie potrzebuje. Miałem szczęście.
***
W skrócie
Urodził się: 14 stycznia 1916 roku w Chmielińcu
Znany: Jedna z najwybitniejszych polskich aktorów teatralnych XX wieku. Najdłużej związany był z warszawskimi teatrami: Ateneum i Dramatycznym (w latach 1961-66 jego dyrektor i kierownik artystyczny). Ważne filmy: "Zakazane piosenki", "Popioły", "Jak rozpętałem druga wojnę światową"
Zmarł: 18 października 1988 roku w Warszawie