Artykuły

Czy szatan może być gejem?

"Żywot rozpustnika" Warlikowskiego to nareszcie spektakl nie całkiem serio - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Na scenie Schiller Theater, gdzie na czas remontu zagościła berlińska Staatsoper, Krzysztof Warlikowski rozmieścił swoje teatralne zabawki: półprzezroczyste boksy, meble w stylu vintage, ekran i monitory, na których oglądać będziemy urywki filmów lub zbliżenia wykonawców. Znów opowiedział o tym, co go najbardziej nurtuje. Ale po raz pierwszy uczynił to z ironią i dystansem. Wyśmiał wyznawane przez nas wartości, wśród których nawet religia staje się jedynie cząstką kultury masowej. Berlińska Staatsoper powierzyła Polakowi "Żywot rozpustnika", utwór skomponowany przez Igora Strawińskiego 60 lat temu, ale wzorowany na XVIII-wiecznych opowiastkach z morałem. Kompozytor z poetą W. H. Audenem zabawił się znanym motywem paktu z szatanem. Wiejski prostaczek Tom Rakewell za sprawą tajemniczego Nicka Shadowa nagle staje się bogaczem i odrzuciwszy miłość skromnej Anny, zgłębia uciechy Londynu. Nie zaznaje jednak szczęścia, a po roku będzie musiał za to zapłacić duszą...

Warlikowski przenosi akcję z Anglii do ulubionej przez siebie amerykańskiej prowincji, w berlińskim "Żywocie rozpustnika" odnajdziemy klimaty jego monachijskiego "Oniegina" lub paryskiego "Tramwaju". Kiedy zaś przed wyruszeniem w świat Nick Shadow o wyglądzie Andy'ego Warhola całuje w usta Toma, można by oczekiwać, że będzie to znów historia o mrocznym pożądaniu.

Wątki gejowskie nie są tu istotne, nawet fakt, że Baba-Turek, cyrkowa kobieta z brodą, którą poślubia znudzony Tom, jest transwestytą, nie ma znaczenia. Warlikowski analizuje to, co może zaoferować nowojorski świat Warhola. Diagnoza jest bezlitosna - nie ma żadnych wartości, a religia staje się zabawą.

Gdy Nick zajmuje się cudowną maszyną do robienia kamieni z chleba, jego kompani z Factory upozowani są na apostołów z ostatniej wieczerzy. Warlikowski jednak się nie oburza, mówi widzom: patrzcie, co dla was ważne, i śmiejcie się z tego. Licytację resztek majątku zrujnowanego Toma zamienia w wyprzedaż ikon amerykańskiej popkultury: Spidermana, astronauty, muskularnego Indianina, czarnoskórego Chrystusa i oczywiście Myszki Miki.

Berlińska publiczność wychwytuje ironię, bawi się, po przedstawieniu długo bije brawo. Warlikowski zaś nawet końcowy morał podaje w tonie żartobliwym. Tom umarł, ale to, co oglądaliśmy, to tylko kolejny talk-show. A kto by się przejmował naukami płynącymi z takiej rozrywki.

Gdy jednak reżyser zamienił XVIII-wieczny kostium na współczesne ubrania, historia rozpustnika straciła oparcie w pastiszowej muzyce wzorowanej na Glucku i Mozarcie. Warlikowski przytłoczył ją sugestywnymi obrazami, a dyrygent Ingo Metzmacher nie miał silnej osobowości, by stać się współtwórcą spektaklu. Gdyby nie dwójka świetnych śpiewaków - Anna Prohaska (Anna) i Gidon Saks (Nick) - nie mielibyśmy szansy przekonać się o wartości dzieła Strawińskiego. Liryczny tenor Florian Hoffmann (Tom) i reszta wykonawców stali się tylko marionetkami w rękach reżysera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji