Widzowie cenią klasę
- Zresztą każdy teatr to miejsce, gdzie nie ma oszustwa. Można chcieć oszukać, ale nie da rady. Tu wszystko musi być podparte pracą i prawdziwym talentem - mówi aktor KRZYSZTOF KOWALEWSKI.
- Na to pan będzie nagrywał?
Tak. Wiem, że ten sprzęt wygląda mało przekonująco, ale to maleństwo ma w sobie USB. Kiedy to podłączę do komputera, to mam cały wywiad w laptopie.
- Niebywałe. Wielu dziennikarzy przychodziło z różnymi wynalazkami, ale takie coś to widzę po raz pierwszy.
Cieszę się, że chociaż z tego powodu będzie to wywiad z panem, jakiego nigdy nie było.
- Oczywiście.
A zmieniając temat... jest pan dobrym człowiekiem, prawda?
- Aaaaa...?
No, musi pan być dobry, skoro tyle lat bierze pan udział w akcji Polsatu jako Święty Mikołaj.
- A, o to chodzi. Ale to, że jestem przez miesiąc Świętym Mikołajem nie świadczy jeszcze o dobroci.
Ale może być niezłym wstępem. A czym powinien się obecnie charakteryzować Święty Mikołaj?
- Mam wrażenie, że tym, co zawsze...
Czyli?
- Od Mikołaja oczekuje się tego, czego oczekują od niego dzieci. A starsi poszerzyli zakres jego działalności o takie chociażby akcje jak nasza.
Skąd pan czerpie energię?
- Z kosmosu.
Pytam, bo ostatnio bardzo na czasie był temat dopalaczy.
- Nie, nie. Jako bardzo młody człowiek może raz spróbowałem trawy. Rewelacyjnych skutków nie poczułem. Może poza tym, że muzykę puszczaną z jakiegoś tandetnego sprzętu słyszałem tak przestrzennie, jakby to filharmonia grała.
A kiedy poczuł się pan aktorem komediowym?
- Nigdy.
Teraz mnie pan zdziwił. Chyba że chodzi o to, że nie uznaje pan takiego szufladkowania aktorów.
- Ten podział wynika z częstotliwości oglądania kogoś w komediach, ale poza tym nie ma sensu. To raczej sprawa tego, czy reżyserzy potrafią dostrzec w kimś inne możliwości.
Teraz dominuje formatowanie.
- No i dlatego teraz wszyscy jesteśmy kwadratowi.
"Daleko od noszy" jest jednak oryginalne.
- Bo to serial oparty na abstrakcji. W każdym razie autor się o to stara, a aktorzy chętnie za nim podążają. Chociaż w niektórych sprawach rzeczywistość nas przegoniła.
Trzymacie się dokładnie tekstu czy czasami płyniecie?
- Krzysztof Jaroszyński pisze tak, że nie trzeba się wygłupiać i niczego ulepszać.
Z tekstem chyba nie jest teraz najlepiej. Ja się wychowałem na "Ilustrowanym Magazynie Autorów" w radiowej Trójce...
- Ba! Złote czasy!
Nie ma już takich autorów jak Jacek Janczarski. To była literatura...
- Oczywiście! Jonasz Kofta, autor niby satyryczny, był przede wszystkim poetą. Nie mówiąc już o STS-ie, gdzie w radzie artystycznej zasiadała choćby Agnieszka Osiecka.
Słowo "kabaret" jest teraz profanowane.
- To, co widzimy w telewizji, to nie kabaret, lecz wygłupy. Zupełnie bez klasy. Współcześni twórcy nie potrafią inteligentnie odnosić się do rzeczywistości i komentować z klasą.
Mnie smuci, że ludzie, którzy decydują, co oglądamy w telewizji, uważają, że "ludożerkę" można zaspokoić prymitywnymi programami.
- Mylą się. My, aktorzy, wiemy o tym najlepiej, że można na scenie zdjąć spodnie i "ludożerka" wyje z zachwytu, ale po wyjściu z sali nami gardzi. Ludzie potrafią docenić rzeczy na poziomie. Proszę sobie przypomnieć, jak publiczność słuchała piosenek Wojtka Młynarskiego.
Ludzie zaczepiają pana, prosząc o jakiś dowcip?
- Nie... Co najwyżej okazują sympatię. Z prośbą o dowcip lub anegdotę to zwracają się dziennikarze. Często, gdy udzielam wywiadu, dziennikarz mówi: "A czy teraz mógłby pan opowiedzieć coś śmiesznego z planu?". A jeśli mowa o żartach, to wczoraj kolega powiedział w teatrze dowcip, który jest odzwierciedleniem naszego mentalnego zdziczenia. Dosyć mocny, uprzedzam. Przyszedł człowiek do kawiarni i się rozgląda, bo czuje straszliwy smród. Smród kupy. Jest pusto, tylko przy jednym stoliku siedzi facet. Gość podchodzi do tamtego klienta i pyta: "Przepraszam, czy pan się zesrał?". A tamten: "Tak, a o co chodzi?".
A ostatnio czyta pan jakieś scenariusze? Jakoś mało pana w kinie.
- Mam z kinem trochę mniej kontaktu. Zauważyłem, że na aktorów w moim wieku - mam już 73 lata - nie ma już pomysłów. Opisywanie losów starszych ludzi jest widocznie mało interesujące.
W mediach zaniedbanie starszych ludzi też jest widoczne.
- W mediach jeszcze nie jest tak źle, skoro teraz rozmawiamy. Ale młodym się wydaje, że są nieśmiertelni. To ich prawo. Różnica między moim pokoleniem a nimi jest taka, że oni mają o wiele szerszy wachlarz możliwości.
Ale często nie potrafią tego wykorzystać.
- To prawda. Ale ciśnienie koniunktury zawsze było problemem. Znam wiele przykładów, gdzie jedna rola czy dwie piosenki decydowały o dalszym życiu. W sensie negatywnym. Pojawiało się myślenie: jest tak fajnie, że można się wódą zapić do końca.
Może chodzi o to, że kiedyś w aktorstwie była gradacja, jak w rzemiośle: mistrz, uczeń i czeladnik.
- Są jeszcze takie miejsca. Choćby mój Współczesny. Zresztą każdy teatr to miejsce, gdzie nie ma oszustwa. Można chcieć oszukać, ale nie da rady. Tu wszystko musi być podparte pracą i prawdziwym talentem. A, na koniec mam do pana prośbę. Mógłby pan powiedzieć, gdzie kupił pan to coś do nagrywania?